Wielu blogerów, niezależnie od stażu, regularnie raczonych jest różnej maści ofertami współpracy.

Nie pamiętam już, w którym miesiącu prowadzenia bloga dostałem pierwszą propozycję z gatunku tych „nie do odrzucenia”. Na pewno wcześniej niż później, mając na uwadze, że Facet i kuchnia działa od listopada 2011 roku, a ofert mniej lub bardziej sensownych otrzymałem już całkiem pokaźną ilość…

Opiszę tu jedną, póki co chyba (na swój sposób) najbardziej interesującą, którą złożyła mi sieć delikatesów Piotr i Paweł.

Kilka tygodni temu otrzymałem e-mail takiej treści:

„Witam serdecznie,
Pozwoliłam sobie skontaktować się z Panem, ponieważ chcielibyśmy zaproponować Panu współpracę. W załączeniu pełna oferta współpracy, jednocześnie zapewniamy, iż jesteśmy otwarci na Pana propozycje dotyczące warunków współpracy. W razie pytań pozostaję do Pana dyspozycji. Pozdrawiam! [dane do wiadomości redakcji] Specjalista ds. mediów społecznościowych”.

Załącznik do e-maila stanowiła oferta: Facet i kuchnia – oferta współpracy

Odpisałem, a jakże. Sieć zapewniła mnie przecież, że:
a) chce współpracować, oraz
b) jest otwarta na propozycje dotyczące określenia warunków współpracy.

Podziękowałem za ofertę, potwierdziłem ogólne zainteresowanie tematem oraz zadałem kilka pytań, dotyczących kwestii, na których doprecyzowaniu lub wyjaśnieniu zależało mi najbardziej.

Zapytałem m.in. o:
– przewidywany okres zawarcia umowy oraz jej ewentualną formę,
– oczekiwany proces komponowania przepisów i źródło inicjatywy w tym zakresie,
– procedurę ustalania rodzaju, ilości i przekazywania składników oraz zasady ich finansowania,
– oczekiwaną przez sieć datę rozpoczęcia współpracy,
– warunki korzystania z moich przepisów i zdjęć mojej żony w świetle uregulowań ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych,
– określenie (ogólne) rodzaju akcji marketingowych (i pół eksploatacji przepisów i zdjęć), w których przepisy i zdjęcia miałyby być przez PiP wykorzystywane.

Przemyślenie tematu i sformułowanie pytań wymagało ode mnie poświęcenia na te czynności określonej ilości czasu. Ktoś mi odpisał? Rzecz jasna – nie. Po co? Bloger zadający pytania, który w reakcji na ofertę nie wpadł w ślepy zachwyt, to zły bloger. Wbrew deklaracjom, PiP okazał się być zupełnie nieotwarty ani na propozycje, ani nawet na pytania o szczegóły ewentualnej kooperacji.

Nie chodzi o to, że propozycja PiP nie zaowocowała współpracą, ale o brak odpowiedzi, jakiejkolwiek, choćby odmownej. Z takim przypadkiem, tj. ze szczerą wymianą oczekiwań, a następnie konstatacją, że umowy satysfakcjonującej obydwie strony jednak nie zawrzemy, spotkałem się tylko raz (firma reprezentowała szwedzkiego kontrahenta i być może po prostu czerpała z dobrych wzorców).

Równie dobrze, e-mail do mnie mógł zaczynać się tak ;-)

Ciekaw jestem, jaka reakcja z mojej strony byłaby dla Piotra i Pawła satysfakcjonująca. Pełna akceptacja bez świadomości, na co się właściwie zgadzam? Po co w takim razie puste deklaracje o otwartości na sugestie i zachęta to zadawania pytań?

PiP nie był jedynym oferentem, działającym w ten sposób, ale z uwagi na status sieci, jego postępowanie oceniam – jak dotąd – jako najmniej profesjonalne ze wszystkich podmiotów, z którymi ostatecznie przyszło mi nie współpracować.

Czy dzień publikacji niniejszego wpisu okaże się jednocześnie datą graniczną uwzględniania Faceta i kuchni w kampaniach marketingowych? Będzie definitywny koniec, czy nowy początek? ;-)