Istnieje bardzo niewiele powodów, dla których jestem gotów wytrzymać przeszło dwie godziny, siedząc na zaprojektowanych dla krasnali, najbardziej niewygodnych w galaktyce krzesełkach Sali Kongresowej.

Jeden z nich zwie się Joe Bonamassa.

Nie mam pojęcia, jakim cudem partyjni towarzysze dawali radę wysiedzieć podczas odbywających się w tym przybytku wielogodzinnych zjazdów i innych posiedzeń. Wzięty w kleszcze przez krwiożercze foteliki zrezygnowałem z siedzenia po jakiś 40 minutach i resztę koncertu obserwowałem na stojąco, za co moje wiekowe kolana do teraz są mi wdzięczne. Na szczęście, upakowany na bocznym balkonie, nikomu nie przeszkadzałem swą niesubordynacją; co więcej, mogłem cieszyć się ze znacznie lepszej widoczności. Nie mając pod ręką lornetki, nie miałem wprawdzie szans wyczytać z oblicza Maestro emocji, towarzyszących ostatniemu na kolejnej już europejskiej trasie występowi, ale o to mogę obwiniać już tylko ogromną popularność Joe, która pozwala mu występować właśnie w tego rodzaju obiektach, zamiast – jak to jeszcze wcale nie tak dawno bywało – w kameralnych klubach.

Pełny tekst relacji znajdziesz na TEJ STRONIE.

Joe B_01

Joe B_02

Joe B_08

Joe B_04

Tekst: FiK
Foto: FiK-owa (zdjęcia zostały wykonane sprzętem Canon)