Kamil Bałuk. Wszystkie dzieci Louisa

Kamil Bałuk. Wszystkie dzieci Louisa

Ponoć w obecnych czasach, na przeładowanym nowościami rynku wydawniczym, za którym mało kto jest dziś w stanie nadążyć, cykl życia książki trwa ledwie kilka miesięcy.

Mam wielką nadzieję, że taki los nie spotka Wszystkich dzieci Louisa. I nie piszę tego kierowany wyłącznie wyrzutami sumienia. Odręczna notatka od Mariusza Szczygła, dołączona do przesłanej mi do recenzji książki datowana jest na – uwaga – 10 kwietnia (dobrze, że chociaż bieżącego roku…). Debiut Kamila Bałuka trafił natomiast do księgarń kilkanaście dni później, nakładem należącej do Szczygła oficyny Dowody na Istnienie.

Kamil Bałuk. Wszystkie dzieci Louisa

Choć ten znakomity reportaż pochłonąłem w mgnieniu oka, jeszcze przed wyjazdem do Tallina, zwyczajnie nie miałem kiedy zabrać się za recenzję, co mogę łatwo usprawiedliwić permanentnym brakiem czasu. Deficyt czasu to zresztą główna przeszkoda na drodze do pisania o książkach tak często, jakbym sobie tego życzył. Dobrze, że chociaż wciąż mam czas je czytać w hurtowych ilościach.

Kamil Bałuk. Wszystkie dzieci Louisa.

Po lekturze szybko pojawiły się rozterki: jak się za to zabrać, z której strony ugryźć ten szczególny temat?

Autor nie ułatwia sprawy, tworząc zbiorowy portret bohaterów. Utrudnia to głębszą z nimi identyfikację, ale przede wszystkim to czytelnikowi pozostawia dokonywanie ocen moralnych ich postępowania. Na upartego bez większych trudności można by wskazać tu dobrych i złych, ale przecież rzeczywistość nigdy nie jest tak banalnie zero-jedynkowa.

Bałuk doskonale to rozumie, konsekwentnie unikając potępiania. Niuansując temat i postawy bohaterów. Przedstawiając je w świetle, które w pewien sposób może usprawiedliwiać motywy działania występujących w książce postaci. Każda z nich ma tu swoje argumenty i racje, co autor prezentuje z warsztatową sprawnością w swym – aż trudno w to uwierzyć – książkowym debiucie.

Holandia

Na początek miejsce akcji: Holandia. Nudnawa, szczególnie na prowincji. Poukładana, schematyczna, z tymi swoimi rowerami i niewielkimi odpicowanymi domkami wyposażonymi dla kontrastu w wielkie, zawsze odsłonięte okna. Nieczęsto ktoś poświęca jej tyle uwagi, by obrać ją za tło reportażu, o książce nie wspominając. To przecież nie miejsce na skandale. A teraz wyobraźcie sobie bohatera, który zapragnął zrealizować swe największe marzenie – posiadać jak najwięcej dzieci.

Konwencjonalne metody nie wchodziły w grę, w sukurs przyszły mu jednak współczesne wynalazki: banki spermy i kliniki, w tym w szczególności pewna klinika leczenia niepłodności.

Louis

Napędzany, po części, czysto ewolucyjnym dążeniem do przekazania genów jak największej liczbie potomstwa, Zespołem Aspergera, a wreszcie czymś na kształt kompleksu Boga, Louis (okrzyknięty przez prasę mianem Dawcy S., choć i Louis to zmienione przez autora imię) swój cel zrealizował. Co więcej, dokonał tego z zadziwiającą łatwością. Nie tylko bez śladowej nawet refleksji nad potencjalnymi konsekwencjami, ale wręcz z dumą supersamca oraz przy zupełnym fiasku istniejących prawnych bezpieczników, które w teorii powinny zawczasu taki przypadek wyeliminować. Odrażający typ? Trudno oceniać to inaczej.

Kaarbat

Mało tego – jest tu ktoś jeszcze gorszy. Dyrektor jednej z klinik, dr Kaarbat. Nieco demoniczny, naginający etykę lekarską demiurg, bez którego udziału nie doszłoby do spermooszustwa. A jednak doszło i to właśnie w nudnej, poukładanej do bólu Holandii. Nagle okazało się bowiem, że 200 dzieci (według szacunków samego Louisa) ma jednego, wspólnego biologicznego ojca, o którego istnieniu przez lata nie miały pojęcia. Przy okazji, miały też ciemniejszą karnację skóry. Ojcem, a raczej dawcą nasienia nie był bowiem – jak zapewniano matki – biały Holender, lubiący szachy, mający własną rodzinę i zajmujący kierownicze stanowisko w banku. Był nim tylko pochodzący z Surinamu (byłej holenderskiej kolonii) niewyróżniający się niczym szczególnym, chory na Aspergera, nieżonaty, ale jakże zdeterminowany Louis.

Komedia? Tragedia?

To właściwie temat na dobry scenariusz. Może niekoniecznie na komedię, choć z komedią byłoby może prościej?

Dwie setki dzieci, urodzonych przez samotne matki, które nagle dowiadują się o sobie nawzajem i swym zaskakującym pokrewieństwie oraz odkrywają tożsamość ojca, to w końcu źródło niekończącej się parady super śmiesznych gagów. Nic dziwnego, że podobny motyw wykorzystała kanadyjska komedia Starbuck (nie widziałem i pewnie nie zobaczę). Rzetelny reportaż to jednak inna rzecz. Z jednej strony są dzieci, dziś już dorosłe, które same nazwały się połówkami. Bałuk dotarł do trzydzieściorga (wiadomo też o innych, ale do liczby 200 jeszcze daleko) i część z nich dokładniej opisał w książce. Z drugiej zaś – wydawałoby się – bohaterowie ciemnej strony mocy: sam Louis oraz Kaarbat.

Najciekawsze jest jednak chyba to, że ani Louis, ani nawet Kaarbat nie został poddany przez Bałuka ocenie, ani tym bardziej napiętnowaniu. Ten drugi miał przecież również swoje racje, a jego nadrzędnym celem było spełnienie marzenia bezdzietnych, często samotnych matek o posiadaniu potomstwa. Do czytelnika należy ocena, czy racje te można uznać za wystarczające.

Nie tylko spermooszustwo

Mnogość postaci, w tym moralnie mocno niejednoznacznych, holenderskie regulacje oraz dyskusje na temat leczenia bezpłodności metodą inseminacji, medialne tło towarzyszące niektórym połówkom poszukującym ojca, a wreszcie niezwykle istotne, obok samego spermooszustwa, fakty dotyczące Zespołu Aspergera – to wszystko Kamil Bałuk wirtuozersko łączy w całość.

Wszystkie dzieci Louisa to lektura, która wciąga błyskawicznie i pochłania czytelnika na dobre. Bez uciekania się do tanich sztuczek, sensacyjnego tonu i niepopartego faktami snucia mniej lub bardziej sensownych hipotez, zwłaszcza w odniesieniu do szeregu wątpliwości związanych z praktyką lekarską Kaarbata.

Z drugiej strony, brak tu też niepotrzebnego dociążania opowieści moralizowaniem i koncentrowaniem się na mrocznych aspektach opowiadanej historii. Są za to ludzie z krwi i kości, kierowani najróżniejszymi pobudkami. Popełniający błędy, niekiedy zaślepieni pychą, a mimo to wciąż zasługujący na szacunek.

Na takim temacie, choć to reporterski samograj, poległby niejeden bardziej doświadczony dziennikarz, a Bałukowi się udało. I właśnie dlatego, choć od premiery minęło już kilka dobrych miesięcy, po Wszystkie dzieci Louisa naprawdę warto sięgnąć. Dynamicznej akcji jest tu więcej niż w niejednym z kolejno ukazujących się co sezon skandynawskich kryminałów. A dodatkowo, wiele kwestii do nie tylko wakacyjnych refleksji.

Kamil Bałuk. Wszystkie dzieci Louisa
Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Warszawa 2017
304 strony

Do zobaczenia na facebooku lub instagramie.