Dzień Matki bierzemy na słodko!
***
WYNIKI KONKURSU:
Nagrody otrzymują:
Glo (komentarz dodany 26 maja o 17:50)
Kachna (komentarz dodany 30 maja o 15:26)
Wiktor (komentarz dodany 26 maja o 20:55)
Gratulujemy! W sprawie wyboru nagród skontaktujemy się z Wami emailowo. Gdybyście chcieli napisać do nas pierwsi;-), zapraszamy tu: kontakt@facetikuchnia.com.pl
***
Czekolady i owoce w czekoladzie Raw Cocoa pojawiają się na tym blogu od blisko trzech lat i wciąż niezmiennie cieszą się Waszym zainteresowaniem. I nic dziwnego, bo są naprawdę świetne. Nie ma w nich emulgatorów, barwników, konserwantów czy mleka w proszku, jest natomiast to (i tylko to), co w czekoladzie być powinno: ziarno kakaowca, cukier (palmowy, czyli odparowany z soku palmy kokosowej) i masło kakaowe plus pyszne dodatki: orzechy pecan, nerkowce, orzechy laskowe, jagody goji, acai i tak dalej. Jakby tego było mało, wszystkie składniki używane do wyrobu czekolady są pochodzenia organicznego.
O nowej czekoladzie z orzechami pecan i nowych owocach w czekoladzie Raw Cocoa (nerkowce, banany, orzechy brazylijskie) więcej przeczytacie pod poniższymi linkami:
Kto jeszcze nie próbował smakołyków Raw Cocoa, teraz ma kolejną okazję, by nadrobić zaległości.
Facet i Kuchnia ma dla Was 3 słodkie zestawy, z których każdy obejmuje: 2 wybrane przez Was wersje czekolad plus 3 x nowe owoce w czekoladzie (nerkowce, brazyle, banany).
Zasady konkursu są następujące:
Jako że wciąż częściej królują w kuchni matki, nie ojcowie (ok, zmiany następują, ale powoli), w komentarzu pod tym postem napiszcie, jaki popisowy deser Waszej rodzicielki najbardziej pamiętacie z dzieciństwa albo za jakim najbardziej tęsknicie? Możecie podać sam opis deseru albo dokładny przepis – decyzja należy do Was;-)
Wśród autorów wszystkich dodanych odpowiedzi rozlosujemy zestawy słodyczy od Raw Cocoa.
Dodając komentarz pod wpisem na blogu, nie przejmujcie się komunikatem o spamie. Żaden komentarz nie zginie i po zaaprobowaniu przeze mnie zostanie opublikowany na stronie. Jedna osoba może dodać jeden wpis.
Konkurs trwa od dziś, tj. od 26 maja do 31 maja br. do północy. Nazwiska laureatów opublikujemy na blogu w terminie do 8 czerwca do końca dnia.
Fundatorem nagród jest Raw Cocoa. Dobrej zabawy!
Najlepsza na świecie szarlotka mojej mamy. Ogromna, pieczona w prostokątnej formie, z dużą ilością jabłek i cudownie chrupką kruszonką :))) Tęsknię za nią bardzo, chociaż zdrowy rozsądek nie pozwoliłby mi dziś objadać się nią tak jak kiedyś ;)
Deser mojej mamy? Jest to kobieta typowo wytrawna, milujaca czekolady gorzkie, bardzo gorzkie:) Jednak mimo to pamietam cos, co mimo swej pozornej prostoty, zachwycalo wszystkich, rowniez malo wytrawne dzieci: Murzynek.
Otoz murzynek mojej mamy byl zawsze nieslychanie puszysty, ale przy tej puszystosci nie byl ani troche suchy. Jadlo sie go tak dobrze, tak przyjemnie, ciagle chcialo sie wiecej. Jako dziecko bylam pewna, ze tak smakuje murzynek, ze pachnie maslem, rumem i ze ma te cudowna konsystencje. Jednak kazdy inny, obiony przez inne osoby, smakowal jakos sucho, byl jakis sztywny i wszystko bylo nie tak. Wiele osob bralo rowniez od mamy przepis i nikt nie doscignal jej mistrzostwa. Widocznie taki murzynek wymaga ingerencji jej osobowosci:) Ale od tego sa mamy: musza miec jakies niedoscignione umiejetosci, zebysmy my mieli za czym gonic i (co wedlug mojej mamy jest prawidlowa koleja rzeczy) co przescignac:)
Sweet blog!
Teraz w cukierniach można kupić różne dobre serniki, ale za moich szczenięcych lat jedynym sernikiem wartym jedzenia był sernik mojej matki. Bez żadnego ciasta na spodzie, bez atrakcji na górze – po prostu wilgotna masa serowa z dużą ilością bakalii. Bardzo tłusta i słodka, chociaż słodycz to głównie od bakalii pochodziła. A wśród tych bakalii był m.in. skórka pomarańczowa samodzielnie przez matkę smażona albo samodzielnie robiona konfitura z pigwy.
No i był to sernik bezglutenowy – obok sera był tam ziemniak a nie jak w większości mas serowych budyń czy kaszka manna.
Odkąd pamiętam moja mama na każdą okazję przyrządza gotowany sernik z brzoskwiniami i bezą. Ale akurat średnio za nim przepadam ;) Natomiast najlepiej wspominam i najbardziej tęsknie za jej naleśnikami. Podane ze słodkimi truskawkami prosto z działki i polane kwaśną lub słodką śmietaną. Przepyszne! Dla mnie były nie tylko najlepszym deserem ale i najlepszym obiadem na lato :) Nigdy nie udało mi się usmażyć tak idealnie cienkich i smacznych więc chyba niedługo poproszę ją o zrobienie takich :)
sernik ‚marmurkowy’ na każdą okazję. Ciasto baaardzo czekoladowe z sernikowymi maźnięciami. Zawsze, na wszystkie okoliczności i najlepsze jest to, że mama za każdym razem spogląda w przepis na proporcje, mimo iż robiła te ciasto milion razy :)
Mimo ze jestem już po trzydziestce to gdy wspominam najlepszy najpyszniejszy najdoskonalszy deser który uwielbiałam i który robiła mi moja kochana mamusia to przed oczami widzę salaterkę a w niej galaretkę z bitą śmietana i truskawkami:) czasy były jakie były ale na galaretkę z owocami zawsze mogłam liczyć:) Teraz gdy w letnie dni odwiedzam moją mamę zawsze ja proszę o galaretę i zawsze smakuje tak samo pysznie:) to pewnie przez to że robiona jest z sercem:)
Hm, nieładnie to zabrzmi, wiem… ale nie przepadam za słodkościami mojej Mamy… :) a to dlatego, że robi zawsze wszystko „pod Tatę” – dużo kremów, dużo ponczu, słodko… ble! Ja lubię rzeczy delikatne słodkie, albo kruche i „suche” że tak powiem, albo różne musy… Choć pamiętam, jak ze dwa lata temu Mama zrobiła panna cottę. z sosem malinowym. Ależ to było pyszne! Ideał smaku w prostocie. Ideał, bo Mama zapomniała posłodzić malin i były niechcący takie jakie lubię!! Naturalne, świeże…
Jest też jedno ciasto, którego fenomenu nie mogę zrozumieć. Może wiążą się z tym jakieś wspomnienia, które już uleciały mi z głowy, ale pozostał powiązany z nimi smak…?
Kiedyś mama przygotowała na moje odwiedziny ciasto. Nie wiedziałam jakie, to była niespodzianka. W domu zobaczyłam niezbyt apetyczne ciasto, chyba ucierane, z jabłkami, nasączone jakimś słodkim syropem. Podziękowałam Mamie, ale byłam zdziwiona, dlaczego zrobiła akurat to – przecież dobrze wie co lubię! :) Tymczasem Mama zaczęła mi opowiadać, jak to się zajadałam tym ciastem kiedy byłam mała. Jak piszczałam, widząc je z daleka, jak musiała zabierać je z nami na spacery, bo nie chciałam wyjść z domu dopóki nie zobaczyłam że pakuje kawałek na drogę. Prawdopodobnie byłam nim tak oczarowana, że mogłabym je jeść calutki dzień naokrągło (ponoć Mama to sprawdziła, rzeczywiście podawała mi je od rana do wieczora a ja ciągle chciałam więcej. Następnego dnia byłam na „detoksie ;)) Ale to wszystko tylko prawdopodobnie. Nic nie pamiętam. Fenomen tkwi w tym, że kiedy wtedy przyjechałam do domu, mam ukroiła mi ciasta, miałam minę nietęgą… Kiedy natomiast pierwszy kęs wzięłam do ust, coś mnie uderzyło! Jakby jakieś wspomnienie nagle wróciło, ale nie widziałam go wyraźnie, wiedziałam, że jakieś jest, ale nie wiedziałam gdzie i jakie…. I poczułam się jak mała dziewczynka, jeszcze Mama mnie pogłaskała po głowie…. Jeśli kiedyś jeszcze pojadę do domu, poproszę Mamę o to ciasto. Podejdę do tego badawczo, sprawdzę, czy smak może przywołać wspomnienia kompletnie wyrzucone z głowy….
Smak mojego dziciństwa:) Zupa Nic Mleczno-waniliowa słodycz
Składniki:
– 1,25 litra mleka
– 2 jajka
– pół laski wanilii
– 100 g cukru (dałam mniej)
Mleko zagotować z wanilią lub cukrem wanilinowym. Białka ubić na sztywno, z cukrem.
Na mleku kłaść łyżeczka białko, zagotować z dwóch stron.
Kluseczki z białek ułożyć na talerzach.
Mleko nieco ostudzic , dodać żółtka, dokładnie wymieszać i zalać nim kluseczki z białka.
Pozdrawiam wszystkie mamy ;)
Moja mama, nigdy nie pieczę ciast. Nie ma talentu, a to zakalec, a to szarlotka, nie do pieczona, czy spalona, więc odkąd byłam mała robiła ciasto – Cappuccino na zimno, które, jak sama nazwa mówi chłodziło się w lodówce. Ciasto tworzyły biszkopty na namoczone w cappuccino i słodki krem z margaryny do pieczenia, mleka w proszku, cukru i serków homo waniliowych, z żelatyną. Wszystko po stężeniu było polewane polewą czekoladową. Niby ciasto nie do zepsucia, ale pamiętam, jak mojej mamie się zważyło. Bardzo ją kocham, bo na słono gotuję fenomenalnie :]
Moja mama ma swój stały repertuar ciast, niezmienny od lat.
Murzyńskie cycusie, Piernik staropolski i Makowiec… ale OK – skupmy się na makowcu.
Ta nazwa po prostu IDEALNIE pasuje do deseru, bo – umyślnie lub nie – Mama robi nadzienie z ciastem, a nie ciasto z nadzieniem. Nawet sobie nie wyobrażacie jak ciężko się kroi masę makową minimalnie otuloną drożdżową warstwą!
Ale ma to swój urok, smak jest niesamowity ;) to najlepszy makowiec na świecie, przygotowany na mozolnie gotowanym maku, własnoręcznie siekanych bakaliach przez długie godziny (bo wszystko przygotowywane jest w ilościach hurtowych).
I mama dostała ode mnie zakaz robienia go na inne okazje niż Boże Narodzenie. To po prostu wyjątkowy wypiek.
Ja najbardziej pamietam ciasto PLEŚNIAK, nie mam przepisu i nie wiem jak sie go robi, ale do tej pory, gdy przyjezdzam do domu, zawsze stoi na stole, a ja zajadam sie ze smakiem i znow czuje sie jak mala dziewczynka ;-) no i kogel-mogek oczywiscie, to dwa moje ukochane desery z dziecinstwa ;-)
W dzieciństwie nie przepadałem za wszelkimi wyrobami czekoladowymi (przynajmniej tymi ze sklepu), ale blok czekoladowy Mojej Mamy zjadałem zawsze chętnie. Przepis na taki blok jest powszechnie znany, ale każdemu wychodzi chyba trochę inaczej. Moja Mama robiła jednak wszystko z takim sercem, że smakowało najlepiej.
Dzisiaj mogę zrobić coś podobnego na bazie surowego kakao, no i wybór bakalii jest dużo lepszy, a zamiast margaryny używam oleju kokosowego.Szkoda tylko, że Moja Mama nie może już tego spróbować…
Moja Mama ma talent do wszelakich wypieków :) ale kiedy zamknę oczy i wrócę do lat dzieciństwa widzę KOKOSANKI. Biszkopt ze swojskich jajek, polewa czekoladowa i wiórki kokosowe. Pamiętam też nasze szczęśliwe buzie kiedy dostaliśmy z bratem garnek z czekoladą do wylizania ;)
Oczywiście, że jest to ciasto z kaszą manną! Takie zwykłe, a jednocześnie urocze! Herbatniki, masa budyniowa z kaszą manną, herbatniki i polewa czekoladowa! Miód na moje serce ;) Jak byłam dzieckiem zawsze z rodzeństwem sprzeczaliśmy się kto zjadł najwięcej (dlaczego już go nie ma!!!) i czy można brać kawałek z herbatnikiem w całości, czy raczej kroić go na pół żeby każdy móg więcej zjeść :P Te dziecinne pomysły :D
Wspomnieniem z dzieciństwa jest pyszna i pełna pyszności drożdżówka mojej Mamy. Pieczona w prodiżu, z chrupiącym wierzchem, pełna rodzynek i skórki pomarańczowej lub owoców i kruszonką. Znikała ze stołu w zastraszającym tempie i była u nas zawsze :-):-):-) jedliśmy ją z kubkiem mleka na kolację lub posmarowaną masłem i dżemem. Nie wiem jak to Mama robiła ale wychodziła naprawdę wielka i puchata. Mi nigdy taka nie wyszła :-) oj jaka była pyszna :-):-):-) dziękuje mojej Mamie za ten smak :-):-):-)
Najlepszy deser mojej mamy?
To zdecydowanie jej szarlotka z kruszonką:) Do tej pory pamiętam jej smak. Zapach też zawsze był obłędny, gdy ciasto jeszcze się piekło wszystkim burczało w brzuchu i tylko czekali aż szarlotka wyjdzie z piekarnika, aby połowę zjeść jeszcze na ciepło :)
Pyszny bananowy i wilgotny kopiec kreta. Jeden z mojich ulubionych deserów :) Moja mama robiła najlepszy :)!
Pierwsza rzecz jaka przychodzi mi do głowy myśląc o deserze mojej mamy to przepyszny słodziutki kogel mogel spływający po słodkich soczystych czerwonych dojrzałych truskawkach zbieranych na swojej działce… Truskawki pielęgnowane, pielone i zadbane przez mamę… do tego żółtka jajek wiejskich kupione na targu i ten bardzo prosty lecz bajeczny deser gotowy.. Czasami w chwilach całkowitej rozpusty dodatkowo oprószony odrobiną tartej czekolady… Och bajka :-)
Najlepsiejsze na świecie grzanki…bułka namoczona w zółtku , mleku i cukrze i to na patelni…omniom mniom mniom…ale jak czasy cięzkie się skończyły( tj. lata 80-te….bo pamiętajcie, że moje dzieciństwo to właśnie te lata…) to najlepszy deserrrr to TIRAMISUUUUUUUUUUUUUUUU :))))))) Mamine the best…jak siadam obok naczynia z tiramisu, to zaczynam łyżką (łyżką—–nie łyżeczką;) ) wyrównywać…a tak wyrównuję, że końca jedzenia nie widać…porażka jeżeli chodzi o wzrost cukru w moim organizmie….ale co tam…Miłego dnia wszystkim mamuśkom
Z mojego dzieciństwa pamiętam najlepiej obłędnie smakujące ciasto czekoladowe. Wiem, że przepis nie zawierał mąki. Było to ciasto, które bazowało na jajkach, cukrze i gorzkiej czekoladzie. Mam zawsze ubijała białka na sztywno, dzięki temu było ono na prawdę puszyste. W całym domu pachniało od pieczenia. A gdy już można było je jeść po ostygnięciu, błyskawicznie się rozchodziło.
Budyń czekoladowy z domowej roboty sokiem malinowym <3
Najwspanialszym deserem przygotowanym przez moją Mamę – a wcześniej przez Babcię był śmietanowiec z kolorowymi galaretkami. Czyli ubita śmietana z serkiem a w nich zatopione kawałeczki różnokolorowych owocowych galaretek. To moje smaki dzieciństwa, które kojarzą mi się właśnie z tymi Osobami. Niestety deseru w wykonaniu mojej Babci już nigdy nie spróbuję, ale może uda mi się namówić Mamę żeby go przygotowała według tego starego przepisu. Ja sama próbowałam kilkukrotnie go zrobić, poszukując inspiracji w Internecie. Jednak nigdy nie wyszedł tak pysznie, jak ten Maminy i Babciny. Na samą myśl, ślinka mi cieknie…
Szczerze, na deser kaszka manna z kakaem lub powidłami śliwkowymi lub smażonym jabłkiem, a ciasto jak bym miała podać najbardziej charakterystyczne dla kuchni mojej mamy to popularny „Kruszaniec” np: z agrestem i jabłkiem lub rabarbarem. który tylko mami wychodzi najlepiej.
Kurcze ale naszła mnie na niego ochota, tylko muszę zmodyfikować przepis do wersji bezglutenowej.
Popisowy deser mojej mamy z czasów mojego dzieciństwa – wuzetka. Nie umywała się do niej żadna kupiona w cukierni. Idealny kakaowy biszkopt przełożony lekko kwaskowym kremem i dżemem porzeczkowym – kombinacja, jakiej nie spotka się w sklepie. Do tego zwykła gorzka polewa czekoladowa. Pychota. Szkoda, że moja mama od dawna jej już nie robi…
O tak, jest taki deser z dzieciństwa który baaardzo dobrze pamiętam: Truskawki – z małej zacisznej pełnej słońca grządki za domem, w którą mama wkładała wiele serca. Czerwone, soczyste i pachnące, naturalne! Oraz Śmietana – od przeżuwającej uroczo trawę łaciatej szczęśliwej krowy. I tyle. Nic więcej nie było potrzebne. Niezapomniane doznanie..:)
Najbardziej z dzieciństwa pamiętam ryż gotowany na mleku, z duszonym jabłkiem, masłem i cynamonem. Pycha! Zjadało się zawsze tak samo – łyżeczką dookoła, aż dochodziło się do samego środka, gdzie było najwięcej jabłka. Dopiero później odkryłam, że po prostu na brzegach szybciej stygł ;)
budyń, różne smaki z polewa owocową lub z dżemem ;]
Wafel przekładany masą kajmakową, jedyny w swoim rodzaju, taki zjadany na drugi, trzeci dzień idealnie ‚przegryziony’, wilgotny, pachnący, miękki i elastyczny zarazem. Czasem na prośbę mamy stałam nad garnkiem i mieszałam mleko z cukrem, mieszanina, która długo dojrzewała na ogniu domowego pieca, nie mogła się zagotować ani skrystalizować. To było bardzo ważne, bo w razie „W” trzeba byłoby od nowa, a co istotniejsze, ambicją było sprostać wyzwaniu. Mama co jakiś czas sprawdzała gotowość i zawsze wiedziała kiedy jest idealna konsystencja, która zastygnie w odpowiednim czasie i uzyska właściwą gęstość.Nie przepadałam za zadaniem mieszania, choć zazwyczaj można było je połączyć z przyjemnością czytania. O wiele przyjemniej było i jest czytać i smakować.
Obiecuję sobie przygotować podobny smakołyk z mleka orzechowego, z ksylitolem i z waflem orkiszowym.
Dziś 26 maja, a daleko moja mama…
kilkaset kilometrów… jestem sama.
Zachciało mi się nauki za oceanem,
muszę pogodzić się z takim rzeczy stanem.
Dziś tylko wizytę złożyłam telefonicznie,
kocham ją naprawdę bezgranicznie…
Gdy zamknęłam oczy w następnej godzinie,
pomyślałam o mojej rodzinie…
O dzieciństwa czasie,
o potwornym hałasie…
Tym, który robiłam, gdy dopominałam się o słodkości,
taka niesforna byłam w młodości.
Przypominam sobie najlepsze desery,
jedzone w towarzystwie dobrej atmosfery.
Moim faworytem były babeczki,
na wierzchu miały barwne kropeczki.
Mama robiła je od wszelkiego święta,
każdy z rodzeństwa też to pamięta.
Było w nich kakao, mąka, masło, mleko,
mam nadzieję, że nie odbiegłam daleko.
Najważniejsze były czekoladowe kuleczki,
wspaniale pasujące do wyglądu babeczki.
Zrobione z białej czekolady –
takie były przepisu zasady.
Pamiętam jak dziś te beztroskie chwile,
do dzisiaj wspominam je mile.
Niestety, teraz z nauką na tyle się kochamy,
że dopiero w lipu z mamą się spotkamy.
Moja rodzicielka należy raczej do tych wygodnych i leniwych, a kuchnię omija szerokim łukiem – to działka taty ;)
Zawsze jednak, ale to zawsze znalazła czas aby zrobić dla mnie i mojej siostry, nieziemski koktajl truskawkowy. Sezon u mnie w domu, na owy koktajl zawsze zaczynał się koło czerwca, gdy pierwsze Polskie (najlepsze przecież!) truskawki pojawiały się na małym pobliskim ryneczku. W tedy z rana wybierałyśmy się po czerwone skarby i z uśmiechniętą miną czekałam na orzeźwiające i pieszczące podniebienie cudo. Mama obierała i myła truskawki, następnie kroiła je na małe kawałeczki, obficie zasypywała cukrem, dodawała 2 łyżki gęstej i tłustej śmietany, zalewała mlekiem i dokładnie blenderowała. Pod koniec dodawała aromat waniliowy i wkładała do lodówki. Po upływie jakiegoś czasu wyjmowało się mega zimny napój i piło się z wielkim smakiem! Dodatkowo zawsze robiły się ”mleczne wąsy” ;)
Do tej pory lubię robić sobie takiego szejka ale to nie ten sam smak.
Najlepiej wspominam czekoladę na gorąco z bitą śmietaną którą mama zawsze podawała mi na polepszenie złego humoru. Była idealna choć tak na prawdę najwięcej przyjemności podczas delektowania się deserem sprawiała mi rozmowa z tą cudowną kobietą.
Dla mnie najlepszym maminym ciastem był i pozostaje (bo wciąż je robi!) najprostszy biszkopt z domową bitą śmietaną i truskawkami. W sam raz na sezon. Kilogramami go pochłaniamy i wciąż smakuje tak samo pysznie.
W naszym domu ciasta były raczej domeną babć, i to z nimi kojarzą mi się jabłeczniki, racuchy, i galaretki miksowane z bitą śmietaną. Ale moja mama w magiczny sposób opanowała umiejętność robienia najlepszego ciasta drożdżowego ‚na oko’, bez przepisu. Choć gotuję i piekę sama od wielu lat, to wciąż dla mnie niepojęte i nieosiągalne. Pamiętam bardzo żywo wczesnojesienny zachód słońca w naszym domu na wsi, półmrok, zapalające się światła w domach i kuchnię oświetloną tylko światełkiem piekarnika, z którego wydobywał się obłędny zapach – świeże ciasto drożdżowe, maślana kruszonka, gorące śliwki z cynamonem. A potem blacha lądowała na stole na kraciastej ściereczce i można było odkrajać po małym kawałeczku, chuchać i dmuchać, żeby ostygło, bo ‚brzuch rozboli’, a potem zjadać najdelikatniejsze, najpiękniej pachnące ciasto świata.
Od dłuższego czasu stronię od słodyczy i takie przyjemności są dla mnie bardzo rzadkie, tym milej je wspominam. Zimą, w samym środku trudnej sesji (studiuję dwa języki), zachorowałam na bardzo ostre zapalenie gardła. Ledwo żyjąc, kaszląc, kichając i łzawiąc dzwoniłam do mamy (studiuję 300 km od domu) z płaczem, że nie mogę się uczyć przez tę chorobę, co gorsza – nie mogę nic przełknąć przez ból gardła.
Następnego dnia rano przyjechała do mnie mama (nigdy mnie nie odwiedza ze względu na odległość) z całym arsenałem leków, domowych soków i miodu. Już to mnie wzruszyło ogromnie i pomogło ozdrowieć, ale prawdziwych cudów dokonała… Tak, drożdżówka! Mama, wiedząc, że takich rzeczy nie piekę, przywiozła wszystkie składniki i migiem, na oko zagniotła ciasto, które napełniło całe mieszkanie cudownym aromatem, przyczyniając się ostatecznie do mojej rekonwalescencji i zdania sesji.
Taki ogrom miłości w jednym cieście!
Moja mama zawsze uwielbiała gotować i jakimś cudem zawsze znalazła czas, żeby jedyne dziecko nie chodziło głodne i napchane byle czym. A jednak desery jakoś omijała zwykle. Z pewnym wyjątkiem.
W każdy zimowy weekend czekaliśmy z tatą na strudel jabłkowy! Przepis już chwilę temu zaginął, wraz z całym namaszczeniem wyczekiwania sobotniego/niedzielnego popołudnia, pachnącego ciastem, ale wspomnienie nadal żywe. Było to ciasto cudownie słodkie od jabłek, przy tym niezwykle esencjonalne i… magiczne za sprawą tego zimowego rytuału.
Poproszona o przepis mama mówi, że to tylko zwykły strudel. No za wyjątkiem braku rodzynek, których jako dziecko nie mogłam znieść w żadnej formie :)
Wychowałam się w czasach kryzysu. Moja mama kręciła najlepsze kogle-mogle na świecie! Miała „w karcie” dwa rodzaje: z kakao i bez. Ten „bez” był aż biały od ucierania, pycha!
Budyń czekoladowy.
Maminy budyń traktowano jak rytuał. Przygotowywany na specjalne okazje, ale zawsze bez zapowiedzi. Był niespodzianką i odświętnym zakończeniem dnia. Gdy wracało się z pola, z podwórkowego trzepaka, z umorusaną buzią i obdartymi kolanami, nic tak nie stawiało na nogi jak maminy budyń. Gęsty, lepki, na wskroś kakaowy, obowiązkowo z buchającym obłoczkiem pary. Czasem z wyrysowanym kwiatkiem z syropu malinowego na aksamitnej powierzchni. Pałaszowało się ów budyń z namaszczeniem, podług nieustalonego rytuału. Bo przecież budyń zrobiła Mama.
Moja mama nie jest i nigdy nie była szczególnie zapaloną kucharką. Jako dziecko biegałam na obiad do stołówki i taka sytuacja zupełnie mi pasowała :) Z okazji różnych rodzinnych imprez moja mama wkracza jednak do kuchni i przygotowuje ulubiony deser wszystkich dzieciaków: ciasto z różową pianką. Nie jest to nic specjalnie trudnego, ani wyszukanego: biszkopt, masa z bitej śmietany i galaretki truskawkowej, a na górze sama galaretka ze świeżymi truskawkami. Dla mnie jest to wyjątkowe ciasto i zawsze nakładam sobie dokładkę różowej pianki. Ewentualnie cztery :)
Ulubiony deser przygotowany przez mamę to kaszka manna z sokiem malinowym własnej roboty i malinami z ogródka
Mama co prawda wiele deserów nigdy nie robiła, ale jako zupełnie młodziutkie dziecię uwielbiałem jabłko tarte z cynamonem z lekko rozgotowanym ryżem. Można było to utrzeć na pastę albo jeść podane jako miseczka deseru. Całkiem zdrowo a pysznie :-)
Domowe pączki od mojej mamy<3 smakiem swym kuszą i są słodkimi wspomnieniami:) bo nikt takich pączków jak ona nie zrobi swym cudownym smakiem podniebienie me zrobi :D
Nie będę koloryzować ani tworzyć historii – w moim domu wbrew przyjętym regułom i zasadom królował Tato i to On tworzył różne pyszności. Pamiętam, że przepisy brał z takiego wyrywanego kalendarza. Moja Mama nie jest mistrzem gotowania i się do tego otwarcie przyznaje. Chyba w życiu nie upiekła żadnego ciasta w przeciwieństwie do Taty :) Popisowym deserem mojej Mamy była zupa z kompotu :D i za nią tęsknię! :) :) :)
Najlepszy był kogel-mogel i chleb maczany w wodzie z cukrem i do tego mleko ;D
Osobno puszysty biszkopt, osobno domowy budyń, osobno polewa z prawdziwego kakao. Nigdy nie lubiłam skomplikowanych ciast – za to uwielbiałam je rozłożone na części pierwsze. Dlatego zawsze podkradałam kawałki suchego ciasta, wyjadałam z garnka to, co wkrótce miało stać się kremem i gorącą polewę, która bulgotała w garnku. Mama się trochę złościła, bo uważała, że powinnam poczekać na ostateczny efekt – dziś już nie marudzi, bo wie, że wtedy po prostu ukształtował się mój gust i do dziś piekę właśnie takie smakołyki :)
Legendarnym wypiekiem, który snuje się w mojej głowie każdego roku w okolicach świąt jest bezkonkurencyjny makowiec mojej Mamy. Cienkie ciasto drożdżowe wypełnione całą masą bakalii, zawijane w papier do pieczenia tuż przed włożeniem do piekarnika, który i tak zawsze wyrastał, jak chciał i nic nie było w stanie go powstrzymać. Taki właśnie niedoskonały, który lubił popękać gdzieniegdzie, nigdy nie dawał się zgrabnie pokroić, nie za słodki a igrający z intensywną cytrynową nutą domowej polewy deklasuje te wszystkie piękne makowczyki, które próbują zwieść swoją idealną formą ! ;)
Moja mama ma do pieczenia 2 lewe ręce, więc niestety żadne ciasta nie kojarzą mi się z dzieciństwem. Ale za to była mistrzynią w przygotowywaniu kaszki manny podanej z jagodami ze słoika, które sama pasteryzowała. Niebo w gębie <3 Kiedyś spytałam ją nawet o przepis, a ona popatrzyła na mnie zdziwiona i powiedziała "No a jak? Mleko i kasza i już". Nigdy nie wyszła mi taka smaczna jak mojej Mamy. No cóż, ale niczym nie da się zastąpić matczynej miłości, którą moja Mama wkładała w ten taki niepozorny deser :)
Z całego serca tęsknię za popołudniowym konkretem mamy, który zadowalał najbardziej wybredne kubki smakowe całej famili – deserem ze świeżego serka wiejskiego z kawą zbożową, czerwonym pieprzem i krupnikiem (podobny przepis znalazłam w książce p.Adama Sowy – Życie kocha jeść, z całym szacunkiem – może się schować głęboko pod fartuch).
Mama zdradziła mi recepturę, pomimo wszelkich starań – nie potrafię odtworzyć pełni smaku. Aby przygotować deser dla 4 osób potrzebujemy:
– 200 g podłużnych biszkoptów
– 5 łyżek cukru (najlepiej dark muscovado)
-100 ml mocnej kawy zbożowej
– 500 g twarożku
– 5 żółtek od szczęśliwych kur
– 1/2 łyżeczki mielonego czerwonego pieprzu
– 5 łyżek rumu
– 5 łyżek likieru migdałowego
– 5 łyżek likieru krupnik
– dobrej jakości kakao do posypania
Jak połączyć składniki w całość?
Utrzeć żółtka z cukrem a następnie dodawać po łyżce twarożku, miksować. Dodać pieprz.
W ten sposób mamy gotowy krem.
Kawę zbożową połączyć z rumem, likierem migdałowym i krupnikiem, nasączyć biszkopty do połowy i przełożyć na dno salaterek. Na biszkopty nakładamy porządny kleks kremu, kolejną warstwę biszkoptów i tak, aż do wykorzystania kremu i biszkoptów. Wierzch posypujemy hojnie kakao.
Niebo z buzi!
Pozdrawiam
Najlepszy deser, który robiła moja mama i robi do tej pory to ptasie mleczko :) zawsze je uwielbiałam. Do jego zrobienia potrzebny jest biszkopt (możemy go upiec sami) albo okrągłe biszkopty, kartonik mleka skondensowanego, cztery galaretki(zielona, pomarańczowa, dwie czerwone), szklanka cukru pudru. Galaretki zieloną, pomarańczową i jedną czerwoną rozrabiamy w mniejszej ilości wody i czekamy aż zaczną tężeć. Mleko i cukier ubijamy mikserem i dodajemy tężejącą galaretkę, wylewamy na biszkopt i tak robimy z pozostałymi galaretkami i mlekiem. Na sam koniec rozpuszczamy ostatnią czerwoną galaretkę i tężejącą wylewamy na wierzch. Czekamy aż wszystko zastygnie. :)
Najpyszniejszym deserem jaki przygotowywała moja mama, a zarazem najbardziej charakterystyczym było ciasto „delicja”.Nigdy nie zapomnę świeżych owoców sezonowych, utopionych w galarece leżącej na dwóch warstwach pysznego ciasta, przeplatanych domową konfiturką i masą.Masę choć teraz nazwałbym niezbyt zdrową, jako szkrab namiętnie podjadałem :)
Pozdrawiam
Najlepszy deser mojej Mamy?
To owoce (truskawki, poziomki, jagody, borówki) połączone z ubitą śmietaną kremówką, w której znajdują się pokruszone, domowe bezy, a to wszystko posypane startą gorzką czekoladą!
Mmmmmm niebo w gębie!
Przyznam szczerze, ze moja mama rzadko kiedy zabierała się za przygotowanie jakiegoś deseru samodzielnie (zazwyczaj kupowała nam prince polo i mieszankę krakowską z Wawela hihhih) , zdarzało się że robiła galaretkę z bitą śmietaną, od święta piekła skubańca albo murzynka… Jednak ja najbardziej tęsknię za… kompotem, tak najzwyczajniej w świecie kompotem, który mama robiła dosyć często, – truskawkowy, rabarbarowy czy jabłkowy z ogromną ilością owoców, które zawsze wyjadałam łyżeczką…. Nie za słodki, pyszny! To jest zdecydowanie mój smak dzieciństwa, który najmilej wspominam i za którym najbardziej tęsknię, niby to nic wyszukanego, ale coś w nim jest. Będąc maluchem, patrzyłam jak się gotuje i tylko pytałam co chwilę za ile będzie gotowy, „bo już bulgota”:) Nie wiem w sumie czy kompot można zaliczyć do kategorii deserów, nie mniej jednak zrobiony przez moją mamę zawsze bardzo mi smakował :)
Pozdrawiam serdecznie
Najbardziej tęsknię za bułeczkami drożdżowymi Mojej Mamy. Ach cóż za wspomnienie… Ach cóż za zapach pieczonych, gorących drożdżowych, domowych bułeczek z ciemnym dżemem śliwkowym lub serem z cynamonem w środku. W świeżo wysprzątanym domu.
Te pierwsze dla domowych dam, zaś drugi rodzaj dla męskiej części. Mama zwykle robiła po równo, ale jakoś te z dżemem szybciej znikały. Wykradana, choć jedna zaraz po upieczeniu, gdy tylko Mama wyszła z kuchni (gdyż miały być na niedzielę). Aż ślinka mi cieknie, chętnie porwałabym jedną natychmiast (oczywiście tą z dżemem)
smacznie pozdrawiam
Najbardziej tęsknię za bułeczkami drożdżowymi Mojej Mamy. Ach cóż za wspomnienie… Ach cóż za zapach pieczonych, gorących drożdżowych, domowych bułeczek z ciemnym dżemem śliwkowym lub serem z cynamonem w środku. W świeżo wysprzątanym domu.
Te pierwsze dla domowych dam, zaś drugi rodzaj dla męskiej części. Mama zwykle robiła po równo, ale jakoś te z dżemem szybciej znikały. Wykradana, choć jedna zaraz po upieczeniu, gdy tylko Mama wyszła z kuchni (gdyż miały być na niedzielę). Aż ślinka mi cieknie, chętnie porwałabym jedną natychmiast (oczywiście tą z dżemem)
pozdrawiam
Kiedy byłam dzieckiem, największą przyjemność sprawiało mi bieganie po ogrodzie z pajdą świeżego chleba posmarowaną masłem i posypaną cukrem. Wtedy w sklepie spożywczym królowały produkty czekoladopodobne, a o tym że na Święta Bożego Narodzenia płyną do Polski statkiem pomarańcze, pisały gazety. Ale któregoś dnia mama zrobiła omlet – nie taki zwyczajny z roztrzepanego jajka. Ten omlet był nadzwyczajny; puszysty,delikatny i piękny! Myślę, że było to moje pierwsze zauroczenie kulinarne. Przedtem nie jadłam dla przyjemności, a jedynie po to by zaspokić głód.
Przepis jest prosty,ale wymaga trochę ciepliwości.A zatem:
Trzeba oddzielić białko od jajek / 2 sztuki /, ubić pianę na sztywno i delikatnie połączyć z żółtkami utartymi z dwoma łyżeczkami cukru i łyżeczką mąki. Półpłynne ciasto łączymy powoli z pianą z białekl,tak żeby nie zmienić konsystencji. Następnie trzeba rogrzać na średniej wielkości patelni łyżeczkę masła/ nie spalić, ale patelnia musi być gorąca/ i delikatnie przelać całość na patelnię i przykryć, Omlet smaży się powoli na małym ogniu. Po 2 – 3 minutach trzeba delikatnie odchylić jego brzeg i sprawdzić, czy ma złoty kolor. Jeżeli tak, to można lekko poruszyć patelnią i ocenić konsystencję.Powinna być zwarta, nie płynna. Jeżeli jest płynna, trzeba manewr powtórzyć. Gotowy omlet można jeszcze na patelni skropić cytryną, lub posypać odobiną kakao. Przekładając na talerz należy zsunąć go tak , by złożył się na pół pianą do wewnatrz.Najlepiej smakuje, gdy się go je łyżeczką.:-)
Lody przyrządzane przez mamę której już dawno nie ma, pozostały w mojej pamięci jako coś najsmaczniejszego, ten deser nazywałam eliksirem. Latem tak bardzo wyczekiwałam na niedzielę, ponieważ wtedy po obiedzie każdemu z nas rodzeństwa (5) mama nakładała lody łyżką do miseczek. Były bardzo słodkie i zawsze z truskawkami wyhodowanymi w ogródku przydomowym oraz ze śmietany od naszej krówki. Na pewno nie były takie zmarznięte jakie dzisiaj kupujemy, zwłaszcza, że kiedy jeszcze w domku nie było lodówki, tak lody czy inne produkty były wpuszczane w garnku zawieszonym na sznurku do bardzo głębokiej studni, to taka zastępcza była lodówka. Te pierwsze lody jakie jadłam i ten ich smak w mej głowie jest do dziś :)
Moja Mama robi dużo niesamowitych deserów – od szybkich i smacznych koktajli po proste i te bardziej wyszukane ciasta (na urodziny od dziecka do tej pory, a mam 25 lat, robi mi na urodziny obłędne ciasto bananowe). Jednak najbardziej popisowy deser, a zarazem najprostszy i taki, który zawsze jest wyczekiwany zimową porą, to pieczone jabłka. Kiedy przychodzę w zimę do domu i czuję zapach pieczonych jabłek, cynamonu i goździków, jestem w siódmym niebie! Mama przyrządza te jabłka ‚na winie’, czyli co Jej się nawinie pod rękę, stanowi dodatek do jabłek – orzechy czy też marmolada własnoręcznie robiona, jednak zawsze musi być cynamon, by pięknie pachniało w domu.
Deser z razowego chleba u mnie często gościł w domu jak byłam mała.
Jabłka po obraniu skrapiamy sokiem z cytryny, następnie ścieramy na drobnej tarce i wrzucamy do rondla. Posypujemy cynamonem i jak będzie trzeba dodajemy trochę wody i dusimy na niewielkim ogniu przez około 10 minut. Mieszamy z miodem, studzimy, po czym na patelni topimy masło. Wrzucamy stary chleb, cukier, mieszamy i chwilę smażymy. Wszystko wysypujemy na talerz i przestudzamy. W salaterkach układamy warstwami podsmażony chleb i przygotowany mus jabłkowy. Na wierzchu powinna być warstwa chleba. Dekorujemy bitą śmietaną i konfiturą z borówek własnej roboty i zajadamy się:).
Mam taki jeden przepis ulubiony,
przez wiele pokoleń tworzony.
w mojej głowie ze smakiem pysznym kojarzony.
Tylko jak się on zwał?
Coś chyba z psem?
O już wiem!
Pershing!
A nie, to Pischinger!
Przekładaniec kakaowy!
Najpierw bierzemy paczkę andrutów,
by pozbyć się wszystkich smutów,
potem masło, do garnuszka wsadzamy,
„Najlepsze domowe” Jak nasze babki mawiały.
Potem kolejno cukier i kakao,
by nasze serce się radowało,
mleczkiem od krówki wszystko zalewamy,
gotując dokładnie mieszamy,
Z ognia zdejmujemy,
na razie nic nie próbujemy!
Wiem, wiem kusić będzie, ale chwilka jeszcze,
Jak wystygnie masa nasza,
Mleko w proszku wsypujemy,
wszystko pięknie miksujemy,
na andruty czas położyć,
dać andruta wnet drugiego,
mocno ścisnąć,
łyżkę liznąć,
do lodówki gdzieś to wcisnąć,
Już nam tylko pozostało jedno…
o już nie ma, wszystko znikło,
za to wszyscy szczerzą zęby,
na pół swojej pięknej gęby,
tak to wszystkim smakowało,
że z lodówki poznikało.
Ciasto Zebra. :D
OMATKOBOSKO! Cóż za wspaniała niedziela! Nigdy wcześniej nic nie wygrałam, pozdrawiam serdecznie i bardzo cieplutko, będę się kontaktować :)!!!