Francja to z pewnością kraj, na który warto mieć apetyt. I to duży.

Dziś kilka słów o wydanej przez GW Foksal książce kulinarnej autorstwa blogerki Mimi Thorisson – Apetyt na Francję.

„Wszyscy mamy jakieś obawy – ja na przykład boję się, że skończy mi się masło” – pisze Mimi w swoim debiutanckim książkowym dziele. To doskonałe credo jej gotowania. Lapidarne i trafne podsumowanie nie tylko powszechnych (i, jak znów się okazuje, wcale nie bezpodstawnych) stereotypów dotyczących kuchni francuskiej, ale również przepisów wypełniających „Apetyt na Francję”.

IMG_5870

„Lodówka to moje konto bankowe, a ja czuję się niespokojna, jeśli nie mam co najmniej 2 kostek niesolonego masła na moim subkoncie oszczędnościowym. I jednej kostki solonego”. Oczywiście, samo masło nie wystarczy, musi być jeszcze koniecznie śmietana (w końcu od creme fraiche naprawdę można się uzależnić), przyda się również zapas wina. Oraz mięso. Dużo, a nawet bardzo dużo mięsa. Analizując specyfikę kuchni francuskiej można utwierdzić się w przekonaniu, że prawdziwe motto Republiki Francuskiej, zamiast Liberté, Égalité, Fraternité powinno brzmieć: Masło, Mięso, Śmietana.

Z całą pewnością nie jest to książka dla wegan. Jest to natomiast świetna, choć mocno sprofilowana rzecz dla wszystkich pragnących gotować autentycznie po francusku. Pomogą w tym przepisy na kanoniczne dania, takie jak Coq au Vin, rillettes, terrina foie gras w różnych odsłonach, konfitowana kaczka, ślimaki, Bouillabaisse, ratatouille, ciasto baskijskie, a nawet coś dla posiadaczy nieprzebranych pokładów cierpliwości i wolnego czasu, czyli ciasto francuskie domowej roboty, wykorzystywane tu między innymi w kilkunastu rodzajach tart, na słodko i na słono.

IMG_5865

„Apetyt na Francję” to dobre spojrzenie na tradycyjną kuchnię z kraju Marsylianki, przy okazji jednak nowocześniejsze i bardziej atrakcyjne. Wizualnie, choć nie tylko. Zwłaszcza dla tych, dla których punktem odniesienia wciąż pozostają kanoniczne książki Julii Child. Julii, rodowitej Amerykanki, a warto na marginesie wspomnieć, że Mimi ma mocniejszą legitymację do edukowania w temacie francuskiego gotowania, wynikającą z jej francuskiego pochodzenia. Choć może niektórym będzie przeszkadzać (?), że jej ojciec jest rodowitym Chińczykiem, co zresztą również znalazło swoje odzwierciedlenie w książce. Zasadniczo, zagłębianie się w metrykę moim zdaniem nie ma sensu, choć łatwo zauważyć, że – zgodnie z aktualnymi trendami – „Apetyt na Francję” napisany został w mocno spersonalizowanej formie, w której autorka nie ogranicza się wyłącznie do prezentacji przepisów.

W tym momencie trzeba wskazać na wymowny oryginalny tytuł „A Kitchen in France, A Year of Cooking in My Farmhouse”. Książka została bowiem nie tylko podzielona na pory roku, do których dopasowano – zgodnie z bardzo tradycyjną klasyfikacją – sezonowe przepisy na przystawki, dania główne i dodatki oraz desery, ale zawiera również sporo informacji o rodzinnym życiu Mimi. Właśnie rodzinie książka jest zadedykowana i jak pisze autorka: „rodzina jest wysoko na liście moich priorytetów”. Całość spaja więc opowieść o familijnym i niezwykle bliskim naturze codziennym życiu w Medoc, dokąd Mimi kilka lat wcześniej przeprowadziła się z Paryża wraz ze swoim islandzkim mężem (teraz już wiecie, skąd to mało francuskie nazwisko) oraz siedmiorgiem dzieci. Sielskiego i słodko-optymistycznego obrazka dopełnia 14 psów, krótkie i często anegdotyczne spojrzenia we francuską duszę okolicznych mieszkańców, wreszcie lifestylowe zdjęcia autorstwa męża Mimi, fotografa Oddura Thorissona.

IMG_5822

Proporcje nie zostały jednak w „Apetycie na Francję” zaburzone. Najważniejsze są tu przepisy i czas im się wreszcie przyjrzeć.

Jak już wspomniałem, nie jest to książka dla wszystkich i najwięcej radości znajdą w niej mięsożercy. Za przykład niech posłuży receptura na niewinnie brzmiący kuskus, który, jak wspomina Mimi, jest kochany przez Francuzów i umieszczany w menu większości restauracji, obok steku z frytkami i zupy cebulowej. Do jego przygotowania, poza niemałą ilością innych składników, potrzeba: 900 g jagnięcej szyi (lub 500 g łopatki jagnięcej), 600 g mielonej wołowiny, 6 udek z kurczaka i 12 kiełbasek jagnięcych. Konkret, zgodzicie się? Nic więc dziwnego, że choć mięsa na co dzień jem bardzo niewiele, wybierając jakąś propozycję z książki do przygotowania, na pierwszy ogień poszedł swojski i uroczo prosty przepis na pieczoną perliczkę – SPRAWDŹ PRZEPIS:

Perliczka L_01

Warto wspomnieć, że w „Apetycie na Francję”  znajdą się też propozycje z wykorzystaniem podrobów i innych części żywych stworzeń, dość często pomijanych w wielu innych książkach, np. grasica, policzki wołowe i wieprzowe, ogon wołowy czy wątroba cielęca.

Nie oznacza to wcale rzecz jasna, że czegoś dla siebie nie znajdą tu również miłośnicy owoców morza (od ryb, przez kraby, krewetki i langustynki, po małże czy przegrzebki), a także – jakżeby inaczej – deserów. Słodkości zdecydowanie tu nie brakuje; to obok dań mięsnych najliczniej reprezentowana kategoria przepisów. Jednocześnie mam wrażenie, że tak ukochane przeze mnie warzywa, choć oczywiście są obecne, u Mimi najczęściej pełnią rolę dodatków czy składników do dań. W roli głównej występują rzadziej.

Nie bez przyczyny wspomniałem wcześniej o chińskich korzeniach autorki, ponieważ w krótkim rozdziale Chiński nowy rok znalazło się sześć przepisów reprezentujących tamtejszą kuchnię, w tym intrygujące jajka gotowane w herbacie, które mam już na celowniku.

Wszystkim daniom zawartym w książce towarzyszą zdjęcia Oddura Thorissona – niezwykle klimatyczne, często niedoświetlone, sprawiające wrażenie celowo jakby niedopracowanych, co tylko podkreśla ich autentyczność; zrobione w prostych, surowych aranżacjach, nieprzestylizowane, dobrze przywołujące klimat starego zamkniętego w grubych murach, dużego, tradycyjnego domu na francuskiej prowincji.

Muszę przyznać, że „Apetyt na Francję” bardzo mi się spodobał, choć jednocześnie z tak znaczną reprezentacją potraw mięsnych i deserów nie do końca trafia w mój styl gotowania. Tak czy owak, na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że Francja jako taka jest mi bardzo bliska i zawsze chętnie tam wracam. Podoba mi się naturalny, niewymuszony styl autorki oraz jej – jak się wydaje – prawdziwe przywiązanie do naturalnego, niespiesznego i zgodnego z przemijającymi kolejno porami roku trybu życia (który sam również uznaję za niezwykle ważny, ale też na który nie zawsze – z racji masy obowiązków i miejskiego trybu życia – mogę sobie pozwolić).

Dla frankofilów, nie tylko kulinarnych, to rzecz obowiązkowa. Dla wszystkich innych może być natomiast świetnym impulsem do innego spojrzenia na gotowanie i otwarcia się na nowe smaki.

Mimi Thorisson – Apetyt na Francję
Wyd. Buchmann (GW Foksal), 2015
okładka twarda

IMG_5871