Christiania, czyli Wolne Miasto w Kopenhadze.
Christiania – czy jak kto woli – Wolne Miasto Christiania – to strefa niezależna od miasta, a właściwie bardziej społeczność, zlokalizowana na terenie Christianshavn, jednej z dzielnic Kopenhagi.
Poniżej: Vor Frelsers Kirke – kościół w dzielnicy Christianshavn przy Sankt Annæ Gade 29. Charakterystycznym elementem jego architektury jest spiralnie skręcona i widoczna z daleka wieża o wysokości 90 m.
Wolne Miasto powstało w 1971, kiedy to grupa squatersów zajęła opuszczone koszary, rozsiane na obszarze ok. 40 hektarów w byłej jednostce wojskowej Christianshavn. Osiedlający się tu przybysze otwierali szkółki i przedszkola dla swych dzieci, a okolicę zapełniły prowizorycznie klecone chatki, niezmiennie interesujące z architektonicznego punktu widzenia. Powstało tu również wiele nieformalnych inicjatyw artystycznych, które wywarły spory wpływ na rozwój kultury alternatywnej. W szczytowym okresie Christianię zamieszkiwało kilka tysięcy ludzi, obecnie ich liczba nie przekracza 1000. Wraz z rozwojem i wzrostem popularności miasteczka, pojawili się tam także przestępcy, narkomani, prostytutki, krótko mówiąc – element niepożądany.
W nieoficjalnej deklaracji Christianii z 24 września 1971 wskazano między innymi, że celem projektu jest stworzenie samostanowiącej się społeczności, gdzie każda jednostka jest odpowiedzialna za siebie, będąc jednocześnie integralną częścią wspólnoty. Jej członkowie zamierzają w tym celu osiągnąć ekonomiczną niezależność. Równie ważnym zamiarem jest utwierdzanie w przekonaniu, że ogólnie pojęta nierówność międzyludzka może zostać poprzez naszą działalność zażegnana.
W 1994 mieszkańcy Christianii ustalili własny kodeks zasad funkcjonowania na jej obszarze, niezależny od duńskiego systemu prawnego sankcjonowanego przez administrację państwową.
Wolność, wolność
Najkrócej rzecz ujmując, dzieje Christianii dowodzą, że miało być inaczej, a wyszło jak zwykle. Założenia wolnościowe były następujące: mieszkańcy wolnej strefy mieli samodzielnie ustalać obowiązujące reguły (nieformalne prawa, wiążące tylko na tym terenie), dbać o dobro wspólne, zapewniać sobie życiową (w tym ekonomiczną) samowystarczalność.
Jeszcze jakiś czas temu Christiania faktycznie stanowiła ośrodek kultury alternatywnej oraz zagłębie hippisów, artystów niezależnych i wszystkich tych, którzy nie chcieli podporządkować się systemowi i wybrali drogę pod prąd. Dziś jednak znana jest przede wszystkim z Pusher Street (Ulica Dilerów) i łatwości, z jaką można nabyć tam narkotyki. Oficjalnie, dopuszczone są tylko miękkie (marihuana i haszysz, odmiany z różnych regionów świata). A nieoficjalnie… wiadomo ;-) By posiadać na Pusher stoisko, trzeba ponoć być zarejestrowanym mieszkańcem osiedla.
Utopia
Hippisowska utopia w stanie wyobrażonym przez ojców-założycieli trwała dość krótko, po czym zaczęła się sypać. Początkowo Christiania notowała dość dynamiczny rozwój, w szczycie „prosperity” zamieszkiwało ją ponoć nawet do 5000 osób. Osiedle mieniło się kolorowymi domkami skleconymi z tego, co akurat się nawinęło albo skomponowanymi nieco bardziej starannie. Przed barwnymi chatkami zieleniły się ogródki, które pełniły przede wszystkim funkcje zaopatrzeniowe (jak sobie wyhodujesz, tak sobie zjesz). Kto chciał, uprawiał konopie i inne zioła łagodzące ból istnienia, a administracja Kopenhagi nie ingerowała. Mieszkańcy miasta spoza strefy, odwiedzający Kopenhagę turyści i tak dalej, chcąc kupić porcję ziela albo zapalić skręta obierali kierunek na Christianię. Ukonstytuował się tu mały duński „Amsterdam”.
Na przełomie lat ’80 i ’90 rozpoczął się powolny, ale – z dzisiejszej perspektywy – chyba nieodwracalny proces upadku tej naiwnej wolnościowej idei. Główny powód? Zwyżkujące przychody z tytułu narkotykowej wymiany handlowej. Pusher Street, słynną główną ulicę osiedla wraz z niewielkim placem (rynkiem targowym?), krok po kroku opanowały gangi, które przyczyniły się nie tylko do wzrostu skali przemocy (ostatnia ofiara śmiertelna to ok. 25-letni diler, który zginął w strzelaninie w 2016), ale też do dywersyfikacji oferty, tj. wzbogacenia jej o twarde prochy. Formalnie, posiadanie twardych narkotyków na terenie Christianii do dziś podlega jednemu z oficjalnie ustalonych zakazów, które powinny być przestrzegane we wspólnocie. Formalnie.
Reguły gry
Zasady przebywania na terenie Christianii sygnalizują znaki ulokowane przy wejściu. Podstawowe zakazy dotyczą fotografowania i filmowania miejscowych, biegania, ruchu samochodowego i – w odpowiedzi na zarzuty władz Kopenhagi – sprzedaży twardych narkotyków.
Zakazu foto w kluczowym miejscu, czyli na Pusher Street, strzegą dilerzy. Poza nią zdjęcia można robić bez większego problemu. Na Pusher generalnie też, tylko trzeba uważać. Gośka bez zastanowienia cyknęła iphonem piękne zdjęcie obejmujące kilka budek i straganów ze stuffem wszelakim i dosłownie w tej samej sekundzie pojawił się przy nas ciemnoskóry ok. 50-letni herszt całej bandy z żądaniem oddania telefonu. Skończyło się tylko na skasowaniu zdjęcia, ale zrobiło się trochę nerwowo. Przy odrobinie ostrożności spokojnie można to i owo uwiecznić, a zarazem uniknąć podobnych niepotrzebnych spięć. No running czyli zakaz biegania wynika stąd, że bieg to albo pogoń albo ucieczka. Kto biegnie uliczkami Christianii, będzie uznany albo za złodzieja, albo za glinę.
Do Wolnego Miasta aktualnie można wejść przez dwie główne „bramy”. Obszar Christianii jest wyłączony z ruchu drogowego. Władze systematycznie usuwają jednak ustawiane przez lokalsów kamienie blokujące wjazd, tłumacząc to koniecznością zapewnienia dróg przeciwpożarowych. Społeczność Christianii kontrargumentuje z kolei, że faktycznym celem tych działań jest ułatwienie policji dostępu do miasteczka.
Christiania AD 2017
Christiania w dzisiejszym wydaniu nie zachwyca, choć wciąż jest miejscem niewątpliwie interesującym i – mimo wszystko – wartym odwiedzenia. Najlepiej zobaczyć to na własne oczy, choć obecnie jest to raczej obraz nędzy i rozpaczy. Dość daleki od tego, jak zwykło się wyobrażać sobie barwny świat dzieci kwiatów.
Kolorowe murale, rzeźby i kilka nieco bardziej zadbanych budynków nie ratują sytuacji. Dominuje dość przygnębiający krajobraz, niekiedy poprzecinany obrazkami jak po bitwie, a w oczy rzuca się przede wszystkim bajzel. I mieszkańcy, często tak samo zdezelowani, jak ich osobliwe miasteczko. Siłą rzeczy fotografuje się tutaj to, co wygląda w miarę pozytywnie, pomijając smutne szarobure elementy, a i tak zdjęcia z Christianii trudno uznać za bajkowe ;-)
Na terenie Christianii, poza narkotykową dystrybucją, działają też „restauracje” czy raczej przybytki serwujące jedzenie, są też bary, kluby i sklepy z pamiątkami. Kto ma skłonność do hazardu, może skorzystać w szczególności z dwóch pierwszych opcji. Delikatesikom :P – takim jak my – odradzamy. Generalnie, spacerując za dnia po Christianii nie ma powodu czuć się zagrożonym. Jest spokojnie i raczej bezpiecznie. Nie ma handlowo-narkotykowych zaczepek ani wciskania towaru w stylu typowym dla mnóstwa dilerów panoszących się na przykład w sercu Lizbony.
Ogólne wrażenia po wyjściu z osiedla? Mieszane. „Zobaczyli – zapomnieli”. Na czele jest chyba ulga, że już nas tam nie ma, a wracać raczej nie będziemy, bo nie bardzo jest po co. Wydaje się, że nikomu już na tym miejscu nie zależy. Piękna idea padła z hukiem, został smutny widok. Wolność, sztukę i swobodę twórczą wyparły zniewalające ciało i umysł narkotyki. Jak to w życiu. Na początku ktoś chciał dobrze, a skończyło się jak zwykle. Aż się prosi o słynny cytat niejakiego Bartłomieja Sienkiewicza.
Byłam w Danii kilka lat temu. Zwiedziłam między innymi całą Kopenhagę i Christianię. Odebrałam ją zupełnie inaczej. Podeszłam do tego miejsca na luzie, nie nastawiając się na jakieś fajerwerki. Ok, bałaganu nie brakowało. Jednak poznając Duńczyków, ich kulturę, historię i sposób na życie, okazuje się, że Christiania ma swój urok, klimat. Zgodzę się, że są to pozostałości po świetności hippisów, ale wszystko wokół nas się zmienia, my się zmieniamy… Krajobraz dzielnicy również miał prawo. Dla mnie ktoś, kto pasjonuje się Danią, uczy się o tym lub po prostu zwiedza Danię, powinien odwiedzić Christianię. Ale nie tylko oceniać. A ją zrozumieć w szerszym kontekście niż historia.
Spędziliśmy w Danii 10 dni. To niewiele, choć kraj jest maleńki i teoretycznie wydaje się łatwy do ogarnięcia. W tym czasie zdążyliśmy jako tako zwiedzić Kopenhagę, Helsingor i kilka innych miejsc. Christiania poszła na pierwszy ogień, ale to nie koniec tekstów dotyczących Danii;-)
Dobrze, że odebrałaś Christianię inaczej. Ile osób, tyle perspektyw, nie ma jednego słusznego punktu widzenia. Na szczęście. Nie wiem, skąd pomysł, że my nastawialiśmy się tam na fajerwerki, ale na pewno wyobrażaliśmy sobie to miejsce inaczej. Pozytywnie, optymistycznie, hippisowsko i kolorowo. A to, co zobaczyliśmy, pozytywne nie było. Idea upadła, nie da się temu zaprzeczyć. Na pewno byłoby znacznie ciekawiej zawitać do Christianii 20 czy 30 lat temu, ale cóż, „to se newrati”. Naszym rodzicom wakacje w Kopenhadze w tamtym czasie nie przyszły niestety do głowy.
Tak jak napisaliśmy: bez względu na jej obecny stan Christianię warto odwiedzić. Choćby po to, by mieć podstawy do własnej oceny i nie bazować tylko na wrażeniach/opiniach innych. Z tego samego powodu odwiedziliśmy ją sami.
A co do kontekstu: historia zapewnia najszerszy kontekst. Nic nie pozwala zrozumieć teraźniejszości lepiej i pełniej niż świadomość co do zdarzeń, które miały miejsce w przeszłości. Historia obejmuje wszystko, to dzieje ludzkości postrzegane w każdym wymiarze – kulturowym, ekonomicznym i społecznym. Pełniej się nie da:-)
Od dawna chcę to zobaczyć na własne oczy, ale jakoś nie mogę uzbierać na bilet do Kopenhagi;-)
;-)