Francja to z pewnością kraj, na który warto mieć apetyt. I to duży.
Dziś kilka słów o wydanej przez GW Foksal książce kulinarnej autorstwa blogerki Mimi Thorisson – Apetyt na Francję.
„Wszyscy mamy jakieś obawy – ja na przykład boję się, że skończy mi się masło” – pisze Mimi w swoim debiutanckim książkowym dziele. To doskonałe credo jej gotowania. Lapidarne i trafne podsumowanie nie tylko powszechnych (i, jak znów się okazuje, wcale nie bezpodstawnych) stereotypów dotyczących kuchni francuskiej, ale również przepisów wypełniających „Apetyt na Francję”.
„Lodówka to moje konto bankowe, a ja czuję się niespokojna, jeśli nie mam co najmniej 2 kostek niesolonego masła na moim subkoncie oszczędnościowym. I jednej kostki solonego”. Oczywiście, samo masło nie wystarczy, musi być jeszcze koniecznie śmietana (w końcu od creme fraiche naprawdę można się uzależnić), przyda się również zapas wina. Oraz mięso. Dużo, a nawet bardzo dużo mięsa. Analizując specyfikę kuchni francuskiej można utwierdzić się w przekonaniu, że prawdziwe motto Republiki Francuskiej, zamiast Liberté, Égalité, Fraternité powinno brzmieć: Masło, Mięso, Śmietana.
Z całą pewnością nie jest to książka dla wegan. Jest to natomiast świetna, choć mocno sprofilowana rzecz dla wszystkich pragnących gotować autentycznie po francusku. Pomogą w tym przepisy na kanoniczne dania, takie jak Coq au Vin, rillettes, terrina foie gras w różnych odsłonach, konfitowana kaczka, ślimaki, Bouillabaisse, ratatouille, ciasto baskijskie, a nawet coś dla posiadaczy nieprzebranych pokładów cierpliwości i wolnego czasu, czyli ciasto francuskie domowej roboty, wykorzystywane tu między innymi w kilkunastu rodzajach tart, na słodko i na słono.
„Apetyt na Francję” to dobre spojrzenie na tradycyjną kuchnię z kraju Marsylianki, przy okazji jednak nowocześniejsze i bardziej atrakcyjne. Wizualnie, choć nie tylko. Zwłaszcza dla tych, dla których punktem odniesienia wciąż pozostają kanoniczne książki Julii Child. Julii, rodowitej Amerykanki, a warto na marginesie wspomnieć, że Mimi ma mocniejszą legitymację do edukowania w temacie francuskiego gotowania, wynikającą z jej francuskiego pochodzenia. Choć może niektórym będzie przeszkadzać (?), że jej ojciec jest rodowitym Chińczykiem, co zresztą również znalazło swoje odzwierciedlenie w książce. Zasadniczo, zagłębianie się w metrykę moim zdaniem nie ma sensu, choć łatwo zauważyć, że – zgodnie z aktualnymi trendami – „Apetyt na Francję” napisany został w mocno spersonalizowanej formie, w której autorka nie ogranicza się wyłącznie do prezentacji przepisów.
W tym momencie trzeba wskazać na wymowny oryginalny tytuł „A Kitchen in France, A Year of Cooking in My Farmhouse”. Książka została bowiem nie tylko podzielona na pory roku, do których dopasowano – zgodnie z bardzo tradycyjną klasyfikacją – sezonowe przepisy na przystawki, dania główne i dodatki oraz desery, ale zawiera również sporo informacji o rodzinnym życiu Mimi. Właśnie rodzinie książka jest zadedykowana i jak pisze autorka: „rodzina jest wysoko na liście moich priorytetów”. Całość spaja więc opowieść o familijnym i niezwykle bliskim naturze codziennym życiu w Medoc, dokąd Mimi kilka lat wcześniej przeprowadziła się z Paryża wraz ze swoim islandzkim mężem (teraz już wiecie, skąd to mało francuskie nazwisko) oraz siedmiorgiem dzieci. Sielskiego i słodko-optymistycznego obrazka dopełnia 14 psów, krótkie i często anegdotyczne spojrzenia we francuską duszę okolicznych mieszkańców, wreszcie lifestylowe zdjęcia autorstwa męża Mimi, fotografa Oddura Thorissona.
Proporcje nie zostały jednak w „Apetycie na Francję” zaburzone. Najważniejsze są tu przepisy i czas im się wreszcie przyjrzeć.
Jak już wspomniałem, nie jest to książka dla wszystkich i najwięcej radości znajdą w niej mięsożercy. Za przykład niech posłuży receptura na niewinnie brzmiący kuskus, który, jak wspomina Mimi, jest kochany przez Francuzów i umieszczany w menu większości restauracji, obok steku z frytkami i zupy cebulowej. Do jego przygotowania, poza niemałą ilością innych składników, potrzeba: 900 g jagnięcej szyi (lub 500 g łopatki jagnięcej), 600 g mielonej wołowiny, 6 udek z kurczaka i 12 kiełbasek jagnięcych. Konkret, zgodzicie się? Nic więc dziwnego, że choć mięsa na co dzień jem bardzo niewiele, wybierając jakąś propozycję z książki do przygotowania, na pierwszy ogień poszedł swojski i uroczo prosty przepis na pieczoną perliczkę – SPRAWDŹ PRZEPIS:
Warto wspomnieć, że w „Apetycie na Francję” znajdą się też propozycje z wykorzystaniem podrobów i innych części żywych stworzeń, dość często pomijanych w wielu innych książkach, np. grasica, policzki wołowe i wieprzowe, ogon wołowy czy wątroba cielęca.
Nie oznacza to wcale rzecz jasna, że czegoś dla siebie nie znajdą tu również miłośnicy owoców morza (od ryb, przez kraby, krewetki i langustynki, po małże czy przegrzebki), a także – jakżeby inaczej – deserów. Słodkości zdecydowanie tu nie brakuje; to obok dań mięsnych najliczniej reprezentowana kategoria przepisów. Jednocześnie mam wrażenie, że tak ukochane przeze mnie warzywa, choć oczywiście są obecne, u Mimi najczęściej pełnią rolę dodatków czy składników do dań. W roli głównej występują rzadziej.
Nie bez przyczyny wspomniałem wcześniej o chińskich korzeniach autorki, ponieważ w krótkim rozdziale Chiński nowy rok znalazło się sześć przepisów reprezentujących tamtejszą kuchnię, w tym intrygujące jajka gotowane w herbacie, które mam już na celowniku.
Wszystkim daniom zawartym w książce towarzyszą zdjęcia Oddura Thorissona – niezwykle klimatyczne, często niedoświetlone, sprawiające wrażenie celowo jakby niedopracowanych, co tylko podkreśla ich autentyczność; zrobione w prostych, surowych aranżacjach, nieprzestylizowane, dobrze przywołujące klimat starego zamkniętego w grubych murach, dużego, tradycyjnego domu na francuskiej prowincji.
Muszę przyznać, że „Apetyt na Francję” bardzo mi się spodobał, choć jednocześnie z tak znaczną reprezentacją potraw mięsnych i deserów nie do końca trafia w mój styl gotowania. Tak czy owak, na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że Francja jako taka jest mi bardzo bliska i zawsze chętnie tam wracam. Podoba mi się naturalny, niewymuszony styl autorki oraz jej – jak się wydaje – prawdziwe przywiązanie do naturalnego, niespiesznego i zgodnego z przemijającymi kolejno porami roku trybu życia (który sam również uznaję za niezwykle ważny, ale też na który nie zawsze – z racji masy obowiązków i miejskiego trybu życia – mogę sobie pozwolić).
Dla frankofilów, nie tylko kulinarnych, to rzecz obowiązkowa. Dla wszystkich innych może być natomiast świetnym impulsem do innego spojrzenia na gotowanie i otwarcia się na nowe smaki.
Mimi Thorisson – Apetyt na Francję
Wyd. Buchmann (GW Foksal), 2015
okładka twarda
Mam. Bardzo fajna książka, szczególnie dla mnie – łasucha że hoho ;)
Też mam! Jak tylko przeczytałam na blogu Mimi, że szykuje książkę, prawie przestępowałam z nogi na nogę ;D Robiłam z niej zupy, kasztanową i czosnkową (fantastyczna) i ciasta–bretońskie ciasto maślane–te są zdecydowanie nie gluten-free, ale przepyszne :) Może następnym podejściem spróbuję je odglutenizować i pokombinować z mąkami/proporcjami. Jakieś porady?
:-) Co do mąki – kasztanowa, owsiana glutenfree, teff plus ewentualnie domieszki ryżowej czy ziemniaczanej (w razie potrzeby) powinny dobrze sprawdzić się w wypiekach. W ciastach glutenfree wskazane jest często użyć nieco więcej jajek lub masła, w zależności od receptury. Z moich francuskich przepisów wkrótce opublikuję palette bretonne.
Mnie też najbardziej podobają się w tej książce słodkości, a to ciasto francuskie homemade mam zamiar potrenować wkrótce. Książkę dostałam od Mikołaja;)
Ale ładnie wydana :) Dla mnie chyba za dużo w niej mięsa więc raczej nie kupię. Dzięki za recenzję!
To chyba moja ulubiona książka kucharska, ze swoimi zdjęciami jest na prawdę magiczna. Przede wszystkim jednak nie zawiodłam się na żadnym przepisie, wszystko, co przygotowałam było przepyszne. Polecam policzki wołowe i przepis na naleśniki z wodą z pomarańczy i słonym karmelem :)
:-) Mimi nie zawodzi.