Przybyli, zniszczyli, zwyciężyli! Tak można w skrócie określić to, co działo się podczas pierwszego polskiego koncertu potężnego trio z Yob.

Jeszcze kilka lat temu trudno mi było sobie wyobrazić, że Yob kiedykolwiek zabłądzi do Polski. A tu proszę bardzo, nie dość, że przyjechali, to jeszcze w sobotę, z automatu wytrącając malkontentom z ręki ich ulubiony argument, którym najlepiej uzasadnić nieobecność na dowolnym koncercie i wyjaśnienia w rodzaju „dlaczego w środę?”, „ku**a, tylko nie w czwartek”, albo „szkoda, że nie w sobotę”.

YOB 3

Czy pomogło? Spodziewałem się pękającego w szwach Firleja, bo przecież takie granie zrobiło się już całkiem modne, ale o dziwo tłumu jednak nie było. Cóż, nieobecni niewątpliwie stracili i to naprawdę niemało.

YOB 1

YOB 5

YOB 6

Potrzeba było kilku spotkań z Yob, bym wreszcie, za szóstym razem, zyskał okazję zobaczenia formacji na scenie małego klubu. Amerykanie nie sprawdzają się dobrze w festiwalowym namiocie, doskonale radzą sobie za to w największej sali 013 w Tilburgu, na Roadburn, gdzie goszczą regularnie. Zawsze jednak jest coś wyjątkowego w bliższym kontakcie z zespołem, a właśnie taki kontakt zapewnia kameralna przestrzeń wrocławskiego Firleja. Jestem yobowym fanboyem, wcale tego nie kryję, więc nie będę silił się tu na obiektywizm. Tym bardziej, że i tak nie mieści mi się w głowie, by ktokolwiek z obecnych tego wieczoru na sali nie poczuł się rozwalony na kawałki potęgą, siłą i intensywnością setu Amerykanów. Ciężar znany z płyt przy efekcie, jaki Yob zaprezentował we Wrocławiu, brzmi niczym nieśmiała wprawka. To pewnie dzięki niewielkiej przestrzeni klubu (i przy okazji naprawdę dobremu nagłośnieniu) trio zabrzmiało potężniej niż na wcześniejszych, rewelacyjnych przecież koncertach, które miałem okazję widzieć. Yob na żywo to trzęsienie ziemi, wybuch wulkanu, tsunami i uderzenie meteorytu zarazem. I jeszcze piekło! To ostatnie czaiło się tuż pod podłogą, zwłaszcza podczas bezkonkurencyjnego „Burning The Altar”, który bez wątpienia stanowił punkt kulminacyjny koncertu. Yob to żywioł, który trudno ogarnąć słowami, nawet wówczas, gdy sięga – tak jak choćby w kończącym regularną część setu „Marrow” – po łagodniejsze dźwięki.

Pełny tekst relacji i galerię zdjęć znajdziesz na TEJ STRONIE.

Tekst: FiK
Foto: FiK-owa (zdjęcia zostały wykonane sprzętem Canon)

YOB 2

YOB 4