W ramach pierwszej odsłony cyklu Facet śledzi Nowaka, ekipa Faceta i Kuchni odwiedziła mokotowski lokal o nazwie A nóż.
Więcej o założeniach tego nowego, zapowiedzianego kilka tygodni temu cyklu i jego koncepcie możecie przeczytać TUTAJ.
Na pierwszy ogień postanowiliśmy wziąć nieduże bistro „A nóż”, zlokalizowane na Mokotowie (wejście od ul. Różanej 30).
Wybraliśmy się doń w trzyosobowym składzie (FiK + gość, którego zadaniem specjalnym było m.in. zjedzenie hamburgera, bo my bułczanemu szałowi jakoś nie możemy ulec;-)).
Być może wybór nie był najszczęśliwszy, niektórzy (np. M. Nowak) twierdzą bowiem, że mokotowskie knajpki nastawione są przede wszystkim na lokalną publiczność, a intruzów traktuje się tu raczej chłodno. Nie mnie osądzać, czy i jak tego rodzaju strategia sprawdza się w praktyce na niełatwym przecież stołecznym rynku, gdzie różnej maści przybytki nieustannie otwierają i zamykają swe podwoje, ale z drugiej strony przywiązanie i wierność oddanej grupy klientów to bez wątpienia rzecz istotna, która ma swoją wartość. Nie wiem również, czy inni goście, skupieni tego dnia wokół kilku zaledwie stolików należeli do grona tubylców, na szczęście – choć ewidentnie wyglądaliśmy na obcych, a może nawet obcych o złych zamiarach – nikt nas z Różanej nie przegonił. Choćby ze względu na fotografowanie potraw, które staraliśmy się uwieczniać w sposób możliwie dyskretny, a przynajmniej nienachalny, lustrzankę zostawiając w domowym zaciszu, położonym zdecydowanie z dala od Mokotowa.
Na początek zamówiliśmy zupę rybną z łososiem i krewetkami (16 zł), którą Maciej Nowak określił mianem cudownej.
Rzeczywiście, zupa okazała się całkiem smaczna, choć nazwa potrawy powinna zostać potraktowana przez kucharza bardziej zobowiązująco. Zaskakująco niewielka ilość pływającego w niej łososia (trzy małe kawałki) i dwie (dosłownie: dwie) małe mrożone krewetki to nieszczególnie hojne uposażenie zupy ‚rybnej’ w ryby czy innego typu owoce morza. W daniu nie zabrakło jednak innych dodatków, całkiem niespodziewanych, jak na przykład całkiem spora ilość warzyw czy równie obficie dołożony bardzo drobny makaron. Z pewnością nie był to – jak napisał M. Nowak – „drobniutki conchiglioni”. Takie określenie to oksymoron. Albo conchiglioni, albo drobniutkie ;-). Tytułem krótkiego wyjaśnienia, conchiglioni (zwane też jumbo shells) to duże rowkowane muszle, służące przede wszystkim do zapiekania (przeważnie z nadzieniem), które mogą wyglądać na przykład tak: MAKARON . Z dodatków warzywnych mocno rozczarowała drobno pokrojona papryka, której charakterystyczna miękkość i wyraźny lekko octowy posmak wskazywały, że pochodziła ze słoika. Całość jednak, mimo wszystko, na plus.
Przedstawiciele ‚sałat’, które postanowiliśmy zamówić jako następne, to:
carpaccio z buraków, czyli (za opisem z menu) plastry buraków w marynacie z musztardy i miodu, grecki twaróg, płatki owsiane i parmezanu (19 zł)
oraz
Lao Beef – cienkie plastry rostbefu, zielony ogórek, papryczka chili, siekana mięta i kolendra, kiełki, sok z limonki (33 zł).
Te dwa dania okazały się tego wieczoru najsmaczniejsze.
Dość nietypowo podane – w formie stosiku na środku talerza – cienkie plasterki buraka były idealnie miękkie, a sos smaczny, choć na obecność miodu wskazywał jedynie bardzo lekko słodkawy posmak, musztardy natomiast nie dało się wyczuć wcale. Najciekawszym (moim zdaniem) pomysłem jest tu wykorzystanie karmelizowanych płatków owsianych, które dobrze komponują się z resztą składników. Całość prezentuje się dobrze i bez bałaganu (wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, jak wyglądają „sałatki” w powszechnie hołubionym AIOLI) i tak też smakuje.
Lao Beef również okazało się trafnym i godnym polecenia wyborem. Niewielkie kawałki rostbefu, których jednak nie pożałowano, były miękkie i bardzo smaczne, zwłaszcza zamoczone w sosie, oraz dobrze kontrastowały z chrupkim ogórkiem, kiełkami i kolendrą. Niby nic wielkiego, a efekt świetny.
Skoro towarzyszył nam „agent specjalny – Burger Eater”, nie mogliśmy nie zamówić i burgera. Sam w nich nie gustuję i nigdy nie gustowałem, a moja połowica wręcz nimi gardzi;-). Burgery rozpleniły się jednak jak chwasty w warszawskich jadłodajniach, więc… Cóż było robić, wybór padł na Cheeseburgera (29 zł), w składzie którego miały znaleźć się wołowina, sałata, pomidor, czerwona cebula, pikle, ser cheddar i domowy sos.
Jak widać na poniższym obrazku, buła podawana jest na desce, „otwarta” – na jednej połówce pieczywa dostajemy kotlet z serem, na drugiej zaś warzywa.
Pomysł, skądinąd, ciekawy, przynajmniej z punktu widzenia kogoś tak nieobytego w temacie burgerów, jak ja. Spójrzcie jednak na zdjęcie i powiedzcie, która połówka podoba się Wam bardziej? No właśnie, o ile sam burger wygląda w miarę nieźle, tak smętny plasterek sera i nieszczególnie atrakcyjna bułka prezentują się już bardzo smutno. Na szczęście kotlet był smaczny, może nie aż tak „soczysty” jak w daniu, które otrzymał Maciej Nowak, ale całkiem OK. Białe sosy, o ile sam ich nie przygotuję, przeważnie omijam szerokim łukiem, dlatego komentarza do sosu nie będzie, za to duży plus należy się serwowanym do każdego burgerowego zestawu frytkom. Tych z ziemniaków nie próbowaliśmy, ale wybrana przez nas wersja frytek z pietruszki okazała się naprawdę fajna, choć to typ frytek z gatunku tych bardziej miękkich i raczej tłustszych. Generalnie jednak, podobnie jak w przypadku innych burgerów – wiele hałasu o nic. Oby moda na bułę z kotletem w końcu odeszła skąd przyszła, zwłaszcza, że taki np. A nóż ma inne, ciekawsze pozycje w menu do zaoferowania.
Zdecydowanie nie można jednak zaliczyć do nich pizzy, która swoją drogą była jedyną potrawą w A nóż, jednoznacznie skrytykowaną przez Nowaka. Cóż, naszym zdaniem miał rację. Zgadzamy się w 100%. Zdecydowaliśmy się zamówić dwie wersje pizzy na jednym placku (pół na pół):
Po pierwsze: Pizza Rucola – szynka parmeńska, suszony pomidor oraz liście rukoli, plus gęsty balsamico (34 zł za pełny placek w tym wariancie), po drugie: Pizza Vege – bakłażan, szparagi, oliwki, suszone pomidory (28 zł za cały placek).
Pizza Vege okazała się ucieleśnieniem najgorszych koszmarów, a jednocześnie kolejnym dowodem na niezmiennie i powszechnie panujący totalny brak wyobraźni w temacie restauracyjnych propozycji dla wegetarian, jak też równie powszechnie pokutujące przekonanie, że klientom z kategorii „vege” można zasadniczo wcisnąć cokolwiek. Z braku laku i tak zjedzą. Plasterki czarnych oliwek złożyłyby się może na jedną, max. dwie sztuki, a smutne bakłażany były bardzo, ale to bardzo niesmaczne i mdłe, choć i tak cudowne (nawiązując do recenzenckiego stylu Macieja Nowaka) w zestawieniu z gumowatymi i pozbawionymi smaku białymi szparagami ze słoika czy może puszki, które były naprawdę ohydne. Tak, te białe podłużne obiekty, które widzicie na zdjęciu powyżej, to są właśnie szparagi.
Nie jestem w stanie pojąć serwowania tego rodzaju warzyw poza sezonem, w sytuacji, gdy nawet w środku zimy w naszej szerokości geograficznej znaleźć można mnóstwo świeżych składników, które aż proszą się o to, by ich użyć, i które idealnie by tu pasowały. Umiejętność kreatywnego wykorzystania sezonowych produktów wciąż należy do rzadkości. Druga, mięsna połówka pizzy z rukolą, którą obficie potraktowano glassą balsamiczną, okazała się nieco lepsza, jednak nawet to nie było w stanie uratować największej bolączki pizzy jako takiej: ciasta, które wyglądało i smakowało jak… słabej jakości gotowiec.
Co ciekawe, kelnerka, która – jak nam oznajmiła na początku – tego dnia rozpoczęła pracę w A nóż, w związku z czym odpowiedź na każde zadane przez nas pytanie, dotyczące wcześniej podawanych potraw, musiała konsultować z kucharzem lub szefem kuchni (co w żadnym razie nie jest zarzutem, każdy przecież zaliczył kiedyś pierwszy dzień w nowej pracy), doskonale znała już odpowiedź na jedno pytanie: czy ciasto na pewno przygotowywane jest na miejscu? Zapytana o to przez nas bez wahania i natychmiast odpowiedziała, że to akurat wie, bowiem takie pytanie usłyszała już wcześniej. Odpowiedź brzmiała rzecz jasna: na miejscu. Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych pomyślałbym, że coś musi być na rzeczy. Nie mam jednak pewności, nie byłem na zapleczu i nie miałem okazji przekonać się na własne oczy, jak jest naprawdę (czyt. jakie jest źródło pochodzenia ciasta), więc pozostanę przy jednym wniosku, co do którego nie mam wątpliwości. Ciasto jest po prostu niesmaczne i gumowate. Z jedną pizzą zmagaliśmy się we troje i tylko z tego względu daliśmy jej radę…
Na koniec: herbata (spora filiżanka, bez względu na rodzaj – 7 zł). Karafka wody kosztuje 15 zł.
Podsumowując, A nóż to sympatyczne i przyjemnie urządzone miejsce z miłą obsługą. O jego rodzinnym charakterze, o czym wspomniał już Maciej Nowak, może świadczyć między innymi stół do przewijania niemowlaków w łazience (co, w warszawskich warunkach, wcale nie jest standardem), skądinąd całkiem ciekawie zaprojektowanej.
Oldchoolowe, aluminiowe wiadro i zwykła, prosta rura z wodą zamiast wypięknionej umywalki? Czemu nie. Na pewno nie wszystkie dania są tu równie udane i warte spróbowania, ale przecież zawsze można zrezygnować z tej nieszczęsnej pizzy…
Rachunek – dowód rzeczowy na recenzencką szczerość ;-)
Pełny tekst recenzji A nóż made by Maciej Nowak poniżej:
Facet śledzi Nowaka A nóż
Jak się znajdę w W-wie, to te recenzje będą jak znalazł – dziękuję.
Carpaccio z buraków wygląda bardzo apetycznie, skusiłabym się na nie. Natomiast także nie rozumiem fenomenu burgerów. Ja jem go może raz na jakieś 2, 3 lata, no i oczywiście jest to wyrób własnoręczny, a nie barowy/restauracyjny. Bułka z plasterkiem sera faktycznie wygląda smętnie, a frytki jakby miały w sobie solidną dawkę tłuszczu. Co do pizzy, to może właściciel trzyma się wersji „im mniej, tym lepiej” i nie ma pojęcia, że tyczy się to ilości konkretnych składników, a nie ich sztuk ;)
I nie wiem jak Wy to odbieracie, ale dla mnie karafka wody z cytryną za 15 zł i herbata za 7 zł, to przesada. Dla przykładu w ubiegłe lato na rynku w Białymstoku zapłaciłam 7 zł za litrowy czajniczek zielonej herbaty, a karafka wody była dołączona do posiłku. Przeważnie w restauracjach trafiam tak, że woda jest dołączona do zamówienia lub rzędu jakichś 5, 6 zł za litr lub 1,5.
Miło by było jakbyście zamieszczali bardziej czytelne menu ;)
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za recenzję :)
Jeśli chodzi o ceny, nie ma sensu odnosić warszawskich realiów do innych miast – porównania prowadzą donikąd ;-)
„A nóż” to zdecydowanie lokal z grupy tych bardziej zwyczajnych i o umiarkowanym cenniku. Kto nie ma doświadczenia z warszawskim rynkiem knajpianym, może się czasem mocno zdziwić. Co do menu – postaramy się. Pełne menu „A nóż” można znaleźć tutaj: http://anoz.pl/menu.html
Ja bym się pewnie dziwiła na każdym kroku ;)
Dzięki za menu, pozdrawiam! :)
Zaintrygowała mnie już wcześniej na fb sałatka w kształcie helikoptera :D, a teraz znęcona pochlebną opinią o smaku jak najszybciej muszę spróbować, zwłaszcza, że prawie mi po drodze z pracy.
Gratuluję pierwszej recenzji z nowego cyklu, bardzo mi się podobała :)
Cieszę się i zapraszam do lektury kolejnych :-)
Pozdrawiam!
Ten burger faktycznie jakiś smętny w stosunku jeszcze do ceny. (: A zdanie o wegetariańskiej pizzy (wymyślmy byle co, przeciez zjedzą, nie mają wyboru) jest megaprawdziwe, zawsze mi to chodzi po głowie, gdy przeglądam składy pizzy w karcie. Łazienka mocna :D Dobry tekst! pozdr
:D
Mam nadzieję, że wybaczysz – mój komentarz będzie trochę nie na temat, ale muszę to w końcu napisać: choć nie zawsze zgadzam się z Twoimi poglądami i stwierdzeniami (zamieszczanymi np. na Facebooku), to zawsze bardzo, ale to bardzo miło mi się czyta Twoje wpisy na stronie. Podoba mi się to, że tak dbasz nie tylko o same przepisy i zdjęcia, ale również o swój styl i język. Piszesz zgrabnie i poprawnie, a to niestety nie zdarza się tak często na blogach. Nieraz widzę mnóstwo błędów stylistycznych, interpunkcyjnych, czy, o zgrozo, nawet ortograficznych. Także jeszcze raz za to dziękuję i cieszę się, że są jeszcze blogerzy, którzy dbają nie tylko o ilość, ale i o jakość swoich wpisów :) Pozdrawiam! Ania
Dzieki, staram sie! ;-)
Pozdrawiam
Ja również średnio na temat^^ Otóż ostatnio wpadłam na Twojego bloga przez przypadek i teraz spędzam tu mnóstwo czasu (chociaż nie wykorzystałam jeszcze żadnego przepisu). Muszę przyznać, że blog jest świetny, a Twoje wpisy bardzo ciekawe:)
Czekam na nowy odcinek z tego tematu i pozdrawiam serdecznie^^
Dzięki :-) Powtórzę to, co już kilkukrotnie napisałem: takie komentarze to najlepszy motywator. Pozdrawiam i zapraszam!
Can you tell us more about this? I’d love to find out more details.
Fajny cykl, czekam na nowy odcinek
thx za ostrzeżenie