L’enfant Terrible – recenzja.

L'enfant Terrible

To miał być rocznicowy wieczór w stołecznej restauracji, która nie zawiedzie (ta na przykład swego czasu niestety zawiodła). I był. Wcale nie straszny, a wręcz przeciwnie: bardzo udany i sympatyczny.

Lubię historie o ludziach, którzy – choć odnieśli sukces w jakiejś branży – wychodzą znienacka poza strefę komfortu. Opuszczają bezpieczną banieczkę, rzucają wszystko, co już mają, a robią to, by poświęcić się autentycznej pasji i spełnić marzenie spychane dotąd na margines. Lubię je może dlatego, że dziś zamiast łomotać gdzieś na scenie z własnym zespołem robię coś zupełnie innego, a może z innych przyczyn. Mówię, jak jest. Z drugiej strony, męczą czające się z każdego rogu mniej lub bardziej podkoloryzowane opowieści dziwnej treści o „rzuceniu pracy w korporacji” dla realizacji marzeń. Schody zaczynają się w momencie, gdy pada niezręczne pytanie: w jakiej korporacji? ;-) bo często oznacza to po prostu sektor prywatny, który niejednokrotnie sam wymusza zajęcie się czymś innym. Na przykład gotowaniem, z wyboru albo z braku laku. W obydwu kontekstach gotowanie pojawia się nad wyraz często. Takie mamy czasy.

L'enfant Terrible

L’enfant Terrible i Michał Bryś

Michał Bryś, samouk i szef kuchni L’enfant Terrible, przebył drogę z branży rozrywkowej do gastronomicznej. Jego historia brzmi naprawdę interesująco, choć powraca za każdym razem, gdy jakieś media prezentują sylwetkę Brysia. Najpierw kręcisz np. teledysk do „Zoil” Nosowskiej („Oceniaj mnie, niech jad strumieniami leje się„), dalej terminujesz w słynnej kopenhaskiej Geranium***, a następnie otwierasz własną, wyróżnianą i docenianą restaurację. Czy nie brzmi to imponująco? Później trafiasz jeszcze do telewizji, ale to już zupełnie nie moja bajka, więc nie rozwinę wątku.

Tak czy owak, planując wieczór w Warszawie z okazji rocznicy (tak się złożyło, że data nie pokryła się z żadnym fajnym urlopem) wybraliśmy właśnie L’enfant Terrible i nie rozczarowaliśmy się. Restauracja jest fajnie, kameralnie urządzona. Lustrzana ściana na wprost wejścia do głównej sali optycznie ją powiększa, wyłożony deskami sufit dopełnia całość i wzmacnia wrażenie eleganckiej przytulności, a z głośników – czego zdecydowanie nie można uznać za typowe dla tego rodzaju miejsca – lecą między innymi kawałki Red Hot Chili Peppers i Johnny Casha. Za wybór tego ostatniego chylę czoła i jestem szczerze wdzięczny :-) Johnny to był dopiero l’enfant terrible!

Choć odwiedziliśmy lokal w sierpniowy piątek, tłumów nie było, co w żadnym razie nie przeszkadzało, a tylko podniosło romantyczny walor wieczoru.

L'enfant terrible

Co w karcie

Menu jest takie, jak trzeba, czyli krótkie, sezonowe i co za tym idzie zmienne (zmiana repertuaru następuje co kilkanaście tygodni). Można zamawiać menu degustacyjne albo dania z karty.

Aperitif

Na początek zamawiamy przyjemnie wytrawną cavę (Cava Buche Brut, 22 PLN/kieliszek).

L'enfant terrible

Dalej, przystawki

Po pierwsze, pomidory & pomidory (32 PLN). To, jak sama nazwa wskazuje, talerz pomidorowych dobroci podanych w różnych formach. Począwszy od pomidorów w stanie naturalnym, kiszonych oraz – najsmaczniejszych w zestawie – wędzonych z rozmarynem, poprzez domowy ketchup, do pomidorowej kruszonki, panna cotty z pomidorów i takiegoż sorbetu. O ile panna cotta pod względem prezencji i konsystencji trochę za mocno przypominała puszkowany pasztet (jeden z symboli wypadów w plener z rodzicami w zapyziałym PRL ;-)), tak hitem okazał się wspaniale orzeźwiający sorbet o wyraźnie pomidorowym smaku. Nie zaszkodziłaby też nieco większa porcja dobrze komponującej się z całością domowej bazyliowej ricotty.

L'enfant Terrible

Po drugie, przegrzebki (49 PLN). Idealnie przyrządzonym, soczystym przegrzebkom towarzyszył chłodny krem ziemniaczano-porowy, cytrusowy creme fraiche z atramentem kałamarnicy, chrupiący por oraz bardzo smaczny kawior z pstrąga. Całość fajnie zbalansowana i pełna smaku.

L'enfant Terrible

Wybór win na kieliszki w L’enfant Terrible nie oszałamia. Butelka tym razem nie wchodziła w grę, ponieważ byliśmy samochodem, a wyznajemy winną solidarność małżeńską. To dlatego na urlopach nie ma kolacji bez butelki wina – po każdym wyrzeczeniu musi nadejść czas rekompensaty ;-) Wracając do wina, z dwu dostępnych czerwonych wybraliśmy – idąc hiszpańskim tropem – Armantes Vendimia Seleccionada (kupaż Garnacha i Tempranillo, 30 PLN/kieliszek).

L'enfant terrible

Dania główne

Po pierwsze, troć fiordowa dla Gośki (79 PLN). Jedyna ryba w karcie okazała się – jak na dobrze przyrządzoną troć przystało – znakomita. Delikatna, soczysta i rozpływająca się w ustach. Towarzyszył jej mus z zielonego groszku, sos winno-chrzanowy i chutney cytrynowy. Można lekko czepiać się prezencji, kleksy musu nie były bowiem szczególnie finezyjne, ale w końcu liczy się przede wszystkim smak, a całej kompozycji pod względem smaku absolutnie nic nie można zarzucić.

L'enfant terrible

Po drugie, prosiak dla mnie (75 PLN). Golonka na romantyczną kolację? Czemu nie. W domu przyrządzam mięso, gdy się pomylę ;-) więc poza domem – kiedy trafia się godna uwagi okazja – czasem korzystam. Przyznaję bez bicia, że trudno było nam powstrzymać uśmiech, gdy to solidnie wyglądające danie wjechało wreszcie na stół. Porządny kawał wieprza, czyli golonki z kością pieczonej w błyszczącej jabłkowo-korzennej glazurze, wycięte w podłużne paski ziemniaki gratin (gratin dauphinois), a do tego oldschoolowy ogórek małosolny ze szlaczkiem nie pamiętam z czego, wyglądającym trochę jak ketchup na parówce w hot dogu. Zaskakujący kontrast względem raczej niewielkich, klasycznie restauracyjnych porcji pozostałych dań. A jednak całość zagrała doskonale. Być może w pierwszym wrażeniu sos towarzyszący golonce wydał mi się zbyt ostry (errata: tak naprawdę był wręcz piekielnie ostry!!!), lecz zestawiony z doskonałymi kremowymi ziemniakami (mógłbym wtrącić ich całą blachę) oraz ogórkiem, którego kwasowość łagodziła ostre nuty, nabierał sensu. Tym bardziej, że golonka była również odpowiednio soczysta i miękka. Ten talerz zapewne nie wygrałby Elite Model Look, ale to, co mi na nim podano, smakowało świetnie.

L'enfant terrible

Na deser, do białej herbaty (12 PLN per capita) jedna porcja sorbetów podzielona na 2 talerze (32 PLN). Sorbety nie były wymienione karcie w części deserowej ani nigdzie indziej, ale stanowiły jedyną bezglutenową opcję. Zdecydowaliśmy się na mango i wiśnię z czekoladą. Albo może malinę? Ten przeklęty brak notatek! Jak na nasze standardy, trochę za słodkie, ale nam prawie wszystko wydaje się za słodkie, więc niewykluczone, że jesteśmy w tym wrażeniu odosobnieni. Herbata, choć z torebki, to naprawdę dobrej jakości (Sirocco). Na organiczną White Silver Needle dobra pora jest zawsze.

L'enfant terrible

L'enfant terrible

Prawie na koniec, słowo o obsłudze. Wie, co robi, jest bardzo sympatyczna, bezpośrednia, nie tworzy zbędnego dystansu. Kulturalnie i na luzie zarazem. Potrafi się dopasować. Jest dobrze, tak trzymać!

I tyle. Podsumowując, L’enfant Terrible to interesująca i nietuzinkowa miejscówka. Jedna z najciekawszych w Warszawie. Restauracja może niekoniecznie szokuje unikalnymi czy niepokornymi połączeniami smaków, ale z całą pewnością serwuje szczerą i bardzo dobrą kuchnię, wartą poświęconego czasu i wydanych pieniędzy. Na tyle intrygującą, że jeszcze tam wrócimy, ponieważ zawsze wracamy do miejsc, które po pierwszej wizycie możemy wrzucić do zbioru „lubimy”. A L’enfant Terrible jest za co polubić. Może następnym razem z głośników poleci – pozostając przy Cashu – „I Walk the Line”, „Wayfaring Stranger” albo „Solitary Man”?

RACHUNEK

PS. A w toalecie takie aranżacje ;-)

L'enfant terrible

L’enfant Terrible
ul. Sandomierska 13 (wejście od ul. Rejtana)
02-567 Warszawa
22 119 57 05

L'enfant terrible

cdn.