Przed telewizorem czasu spędzam mniej niż mało, dlatego, szczerze mówiąc, po obejrzeniu kilku fragmentów amerykańskiej edycji „Piekielnej kuchni” Gordon Ramsay kojarzył mi się zawsze z chamem, który na siłę i w gruncie rzeczy zupełnie bez sensu wyżywał się na wyraźnie zestresowanych uczestnikach rzeczonego programu.

Do mojej świadomości przebiła się też informacja, że Ramsay jest bardzo popularny na Wyspach, oraz że za młodu był piłkarzem. Swego czasu w którymś z tytułów prasy ekonomicznej, drążącym temat kryzysu bankowego i upadku morale pracowników City, trafiłem na anegdotę, przytoczoną zresztą również w książce Neila Simpsona, o kilku bankierach, którzy pewnego wieczoru wyczyścili winotekę jednej z restauracji Ramsaya z najlepszych roczników, płacąc rachunek w wysokości 44 000 funtów, oraz pozostawiając napiwek opiewający na kwotę z czterema zerami. Tak więc, Gordon to bardziej showman (specjalność: mieszanie innych z błotem) i restaurator niż kucharz, a jeśli już, to raczej kucharz-celebryta, za którym stoi sztab ludzi, dbających o każdy, najdrobniejszy detal jego kariery. Z moją opinią o nim korespondowały też plotki (nie mnie oceniać poziom ich prawdziwości), że Ramsay nie jest nawet autorem przepisów, które prezentuje w swych książkach kulinarnych, a wymyślają je jego pracownicy.

„Gordon Ramsay. Na samym szczycie” autorstwa Neila Simpsona to zatem idealna lektura nie tylko dla fanów i wielbicieli posiadacza najgłębszych zmarszczek na czole w naszej galaktyce, ale również okazja, by naprostować czy zmienić postrzeganie tej postaci przez podobnych mi, sceptycznych osobników. Czy publikacja sprostała zadaniu?

W Ameryce i krajach anglosaskich, gdzie żywy jest protestancki kult pracy jako najlepszego środka do osiągnięcia sukcesu, istnieje archetypiczna postać bohatera, który startując od zera, wyłącznie dzięki własnej konsekwencji, zaangażowaniu i determinacji, wkracza na sam szczyt. Powstają o takich filmy i książki, a „Gordon Ramsay” to niemal wzorcowy przykład biografii w podobnym stylu, ułożonej według dobrze sprawdzonego schematu. Przede wszystkim, właściwy background. Mamy zatem opowieść o młodym Gordonie, który dorastał w jednej z najuboższych dzielnic Glasgow, gdzie „czasem na stole brakowało jedzenia”, u boku ojca z problemem alkoholowym, zupełnie niezainteresowanego synem. Następnie, przeprowadzka do Stratford oraz powrót do Glasgow, gdzie przed Ramsayem otworzyły się wrota do piłkarskiej kariery. Gra w szeregach Glasgow Rangers miała być nie tylko przepustką do sławy, ale także sposobem na to, by wreszcie usatysfakcjonować ojca. Niestety, nie powiodło się ani jedno, ani drugie. Dalej, Gordon przeżywa wielkie rozczarowanie, ale wówczas na horyzoncie pojawia się nowa szansa – praca w kuchni.

To właśnie nowe zajęcie Ramsaya miało wynieść go na szczyt popularności i właśnie tej wędrówce (dość dynamicznej, bo przecież multimilionerem zostaje przed trzydziestką), poświęcona jest recenzowana książka. Terminowanie u Marca Pierre’a White’a, własna restauracja, poźniej zaś kolejne, także na innych kontynentach, gwiazdki Michelina, własne hotele, szczęśliwa rodzina, programy telewizyjne i pęczniejąca fortuna (przykładowo, 1 000 000 zielonych miesięcznie za samą tylko realizację amerykańskiej odsłony „Hell’s Kitchen”). A wszystko to dzięki uporowi, morderczej pracy, zapałowi, talentowi i odrobinie szczęścia. Jednym słowem, niczym w holywoodzkim scenariuszu (albo w powieści Jeffreya Archera), w którym jednak nie może zabraknąć choćby kilku kłód pod nogami bohatera. Owszem, pojawiają się i one (nie zdradzę jakie, nie chcę psuć nikomu lektury), ale zostają rzecz jasna pokonane.
Brzmi to może nieco jałowo, ale autorowi dobrze udało się oddać postać Ramsaya jako człowieka z krwi i kości. Na tyle dobrze, że dość łatwo przymknąć oko na nieco podkręconą dramaturgię akcji, oraz momentami trochę zbyt bałwochwalcze podejście do bohatera. Na pewno próżno tu szukać zgłębionych informacji w temacie gotowania. Mimo starań zmierzających do tego, by przedstawić Ramsaya przede wszystkim jako kucharza, na łamach biografii jawi się on jednak głównie jako restaurator, doglądający swych licznych, pączkujących biznesów. Co ciekawe, choć (ponoć) największą obrazą dla Gordona jest nazwanie go „gwiazdorskim kucharzem”, sporo miejsca poświęcono zaskakująco szczegółowym opisom dwóch sztandarowych programów telewizyjnych, w których wziął on udział, to jest „Hell’s Kitchen” oraz „Kitchen Nightmares”. Poznajemy więc przy okazji niektóre spośród restauracji (wraz z ich szefami kuchni), które Ramsay próbował postawić na nogi w drugim z wymienionych wyżej show, oraz kilku uczestników, których nasz bohater sponiewierał w tym pierwszym.          

Całość opisana została sprawnie, dzięki czemu lektura „Gordon Ramsay. Na samym szczycie” należy do szybkich, a zarazem przyjemnych. I choć Ramsay został w znacznym stopniu ”odczarowany”, to raczej nie jest typem bohatera, za którym czytelnik rzuciłby się w ogień. Owszem, nie można nie docenić ogromu jego pracy i kulinarnego talentu, czy choćby zaangażowanej działalności charytatywnej, ale wciąż pozostaje on przede wszystkim celebryckim, restauracyjnym szefem kuchni z „wyższych sfer” (jakkolwiek by to nie zabrzmiało), umiarkowanie sympatycznym i niemającym wiele wspólnego ze zwykłym życiem swych współrodaków, których kulinarne zainteresowania nie wykraczają poza szybki wybór gotowego dania z supermarketu. Krótko mówiąc, jest zupełnym przeciwieństwem kucharzy-swojaków w typie J.Olivera, z którym każdy (no, może prawie każdy) chętnie napiłby się piwa i zjadł szybki makaron.

Tak czy owak, na pewno warto przeczytać (nawet, jeśli to już kolejny raz), do czego można dojść dzięki energii, talentowi i pasji. Może nawet pomarzyć, choć przecież wiadomo, że akurat na naszym podwórku podobnej kariery osiągnąć nie sposób. Polecam.

Neil Simpson – „Gordon Ramsay. Na samym szczycie”
Wydawnictwo Vesper / In Rock, Poznań 2012
320 stron
tłumaczenie: Krzysztof Mazurek