Dziś o kolejnych, po Knife skills, warsztatach kulinarnych ze szkoleniowego repertuaru Cook Up. Tym razem było słodko i bardzo czekoladowo…

Więcej informacji o samym miejscu, czyli Cook Up Studio, znajdziecie w relacji z poprzednich warsztatów, dlatego przejdę od razu do rzeczy.

Niemal od początku istnienia tego bloga, Facet przygląda się różnym czekoladom, przybliża nietypowe smaki i przekonuje, że lepsza jedna tabliczka czekolady wysokiej jakości niż kilka przeciętnych, choć wyraźnie tańszych wyrobów, które (niestety) zwykle cieszą się wśród konsumentów największą popularnością. W takich okolicznościach, na czeko-warsztatach nie mogło nas zabraknąć, a dzięki ekipie Cook Up jeden z marcowych, piątkowych wieczorów spędziliśmy w bardzo czekoladowym świecie, czując się niemal jak Charlie w fabryce Willy Wonka  ;-)

Warsztaty prowadził jednak nie Johnny Depp, a Piotr Chylarecki – technolog żywności, cukiernik i wykładowca w Akademii Czekolady Callebaut; krótko mówiąc, właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Piotr o czekoladzie wie prawdopodobnie wszystko, a wieczór w jego towarzystwie okazał się bardzo pracowity i po brzegi wypełniony atrakcjami.

Zajęcia skończyły się z przeszło godzinnym poślizgiem, a i tak, mimo stosunkowo szybkiego tempa, nie zdołaliśmy zrealizować w 100% wszystkich punktów programu.

Warsztaty z czekoladą w roli głównej to zajęcia nieco innego rodzaju niż te, w których zwykle mam okazję uczestniczyć.

Cukiernictwo, a w tym przypadku czekoladnictwo, to trochę „hokus-pokus”, gdzie należy dokładnie odmierzać proporcje poszczególnych składników, czy – o zgrozo! – na każdym kroku używać wagi, co zwolennikom kuchennego freestyle (do których niewątpliwie się zaliczam) może, zwłaszcza na początku, wydawać się nadmiernie ograniczające.

Plan był ambitny, bo aż siedmiopunktowy, ale po pewnych, mniejszych lub większych modyfikacjach, udało się go wykonać. Na pierwszy ogień poszedł ganache z białej czekolady, doprawiony dowolnymi ziołami lub przyprawami. W naszym przypadku: majerankiem i czerwonym pieprzem.

Ganasz to dobra baza wyjściowa do dalszego czarowania.

Zgodnie z pierwotnym zamierzeniem, miał posłużyć do przygotowania ręcznie formowanych białych trufli…

…ostatecznie jednak powstałą masą (plus, kruszonym ziarnem kakao) nadzialiśmy gotowe „pancerzyki” – do wyboru, z białej lub mlecznej czekolady, które następnie trafiły do lodówki.

Na sam koniec pralinki miały zostać wykończone (domknięte), ale na to zabrakło już czasu, pozostały więc z niezapełnionymi niczym otworkami. Tym sposobem, każdy potencjalny konsument pralinek zyskał niepowtarzalną okazję podejrzenia, jak wygląda prawdziwe wnętrze czekoladki – bezcenne ;-)

Dalej, z przygotowanego wcześniej przez Piotra ganache czekoladowo-malinowego, który spędził 3-4 godziny w lodówce, tworzyliśmy autentyczne cuda na kiju:

Jak przygotować takie czekoladowe lizaki, czy jak kto woli, trufle na patyku? Wystarczy uformować kulki, wbić w nie patyczki, zanurzyć lizaki w dowolnej czekoladzie (tu: 3 x mleczna i 1 x deserowa), a następnie obtoczyć w wybranych dodatkach, na przykład w rozdrobnionych suszonych truskawkach, albo – na bogato – w sproszkowanym jadalnym złocie.

Pewnie rozczaruję tych, którzy nie mieli okazji próbować tego spożywczego, cennego kruszcu – złoto wygląda elegancko i kusząco, ale nie ma właściwie żadnego charakterystycznego smaku.

Żeby jednak nie było zbyt łatwo i przyjemnie, sami również przygotowaliśmy ganasz czekoladowo-malinowy, który – zapakowany w rękawy cukiernicze – zabraliśmy do domu, by tam stworzyć z niego coś samodzielnie. My, zamiast lizaków, zdecydowaliśmy się na klasyczne trufle – uformowane z czekoladowo-owocowej masy kulki po prostu obtoczyliśmy w dobrym, gorzkim kakao. Pycha!

Z naszego punktu widzenia, głównym punktem programu były własnoręcznie wykonywane tabliczki czekolady (70% kakao).

W zależności od użytych foremek, przygotowaliśmy 2 większe – kwadratowe (jedna: z chilli, pieprzem i złotem, druga: z podwędzaną solą)

oraz klasyczne prostokątne, podzielone na kostki:

(1) z czerwonym pieprzem,

(2) z pieprzem cytrynowym i kwiatami lawendy, oraz

(3) z orzechami włoskimi i mieloną gałką muszkatołową:

Ta ostatnia prezentowała się najfajniej, ale przy okazji najbardziej uparcie trzymała się formy. A kiedy wreszcie szczęśliwie udało się ją z formy wyłuskać, jak na złość (przy współudziale osób trzecich, które chciały z bliska podziwiać jej walory ;-)) nieco się połamała. Tak czy owak, połączenie gorzka czekolada, orzechy włoskie i gałka muszkatołowa sprawdziło się świetnie. Pozostałych tabliczek made by FiK jeszcze nie spróbowaliśmy…

A to jeszcze nie wszystko. Kolejne zadanie to płaskie lizaki z buźką i – u nas – siekanymi pistacjami.

Mus czekoladowy z koniakiem, przygotowany z żółtek, cukru, mleka, masła, bitej śmietany i czekolady (w założeniu deserowej 60%, my użyliśmy gorzkiej 80%).

Gotowy mus zabraliśmy do domu w… słoikach.

Poza słoikiem, może wyglądać na przykład tak:

Na samodzielne przygotowanie dwóch ostatnich deserów nie wystarczyło już czasu, ale nie znaczy to, że całkiem wypadły z programu. Piotr wdrożył plan awaryjny – czyt. wykonał je sam, a uczestników obdzielił rezultatami. Po pierwsze więc, w błyskawicznym tempie zrobił świetne i delikatne ciasto o konsystencji zbliżonej do czekoladowego sufletu

po drugie natomiast – niekwestionowany hit, na który niecierpliwie czekała część warsztatowiczów, czyli domową nutellę, w dwu wersjach – z orzechami i bez.

Podsumowując, świetne warsztaty; zdjęcia mówią same za siebie. Polecamy!