Po lekturze i recenzjach biografii Gordona Ramsaya i Jamie Olivera, czas na kolejną postać ze świata kulinarnych celebrytów – Nigellę Lawson.

Gilly Smith (która ma na koncie również wspomnianą książkę o Oliverze), swą opowieść o Nigelli wydała w roku 2005. Polski przekład ukazał się pięć lat później, kiedy to książki „kulinarnej bogini” od dłuższego czasu były już dostępne na naszym rynku, a ich autorka, także za sprawą telewizyjnych programów, zyskała niemałą popularność wśród miłośniczek gotowania. Tak, miłośniczek, ponieważ mam wrażenie, że propozycje Pani Lawson, jej styl i sposób gotowania bardziej przemawiają do wyobraźni płci pięknej. To dość zaskakujące, zważywszy na to, że to w końcu flirtująca z ekranu Nigella (‚mam piersi i nie zawaham się ich użyć’), wymyśliła termin ‚gastroporno’, a podejrzanie rozentuzjazmowani brytyjscy krytycy, pisząc o jej programach, z nadmierną ekscytacją opisywali sposób, w jaki nasza bohaterka oblizuje łyżkę, i porównywali ją do kruczowłosej, kuszącej wiedźmy. Cóż, może po prostu faceci, zamiast przenosić jej pomysły do kuchni, ograniczali się tylko do wrażeń z kontaktu wzrokowego i fantazjowania?

Szczerze mówiąc, do mnie zupełnie nie trafia gotowanie Nigelli, która za mało uwagi przywiązuje do ilości stosowanego w przepisach masła czy cukru, momentami całkowicie ignorując tak przyziemne kwestie, jak wartość energetyczna potraw. ”Jest wręcz niemożliwie zachłanna” – wspomina jedna z przyjaciółek (?) bohaterki – ”Na własne oczy widziałam, jak wsuwa miskę makaronu, który był przeznaczony dla dziesięciu osób”. Jak pisze autorka, Nigella wykreśliła słowo „dieta” ze swego słownika, twierdząc, że nie ma dla niego miejsca w kulturalnym społeczeństwie. Wprawdzie mnie również to hasło nie jest do niczego potrzebne, ale moim zdaniem warto jednak nieco się kontrolować, jak również zastanowić, czy tak zwana ”przyjemność z jedzenia” naprawdę uzasadnia przygotowywanie deserów o wartości 5 000 kcal?

Lektura biografii, nawiązującej tytułem do książki Lawson „How to Be a Domestic Goddess” („Wcale nie rościłam sobie prawa do bycia domową boginią, więc zdziwiłam się, gdy ludzie zaczęli tak o mnie mówić”. Hmm, serio?) zapewne niewiele zmieni w postrzeganiu Nigelli. Podejrzewam, że jej krytycy pozostaną krytyczni, a zwolennicy okopią się na swoich pozycjach. „Nigella Lawson” to biografia dość konwencjonalna, napisana przy tym bez aktywnego udziału jej głównej bohaterki, którą czyta się jednak całkiem dobrze. Lawson to, rzecz jasna, postać innego typu niż wspomniani wyżej Ramsay czy Oliver; nie tylko dlatego, że nigdy nie przepracowała nawet dnia w restauracyjnej kuchni, i od początku była bardziej dziennikarką, która pisała o jedzeniu. Pochodząca z bogatej rodziny córka lorda i Kanclerza Skarbu w rządzie Margaret Thatcher, absolwentka Oxfordu, dzięki układom rodzinnym i innym koneksjom, miała zdecydowanie łatwiejszy start w porównaniu z wymienionymi wyżej kucharzami, którzy o wszystko musieli zawalczyć samodzielnie. „Świat Nigelli i Johna był pełen przyjaciół, którzy albo wznosili się na wysokie stanowiska w świecie mediów, albo już je zajmowali” – pisze autorka, dodając „Nie nadużywała możliwości potężnych przyjaciół, a oni w naturalny sposób pomagali jej piąć się wyżej”.

Zaczęła od tworzenia tekstów dla Sunday Times, prowadzonego wówczas przez wieloletniego przyjaciela rodziny, oraz Spectatora, którego redaktorem naczelnym był jej brat (a wiele lat wcześniej – ojciec). To otworzyło przed Nigellą możliwości, które – choć jej felietony niektórzy określali mianem „makabrycznych” i osiągających poziom „wypracowań licealistki” – potrafiła właściwie wykorzystać, trafiając poźniej między innymi na łamy Vogue. „W swoim mniemaniu była może i pracującą dorywczo dziennikarką…” – pisze Smith. – „…lecz jej mąż chodził z wędką tam, gdzie pływały naprawdę grube ryby i przynosił do domu poważne okazy, wyłowione w trakcie wieczornych gier w scrabble w klubie Groucho”. Jedną z takich ryb był legendarny agent literacki Ed Victor, znajomość z którym zaowocowała pierwszą książką Lawson „How to Eat”, która z hukiem otworzyła jej wrota do celebrycko-kulinarnej kariery. Oczywiście, gdyby nie medialny talent Nigelli, pewnie wyszłoby z tego wszystkiego niewiele, ale na pewno zawsze łatwiej – po zdobyciu wszystkiego na Wyspach – wyruszyć na podbój Ameryki, gdy za PR-owską kampanię odpowiada potężna agencja Saatchi & Saatchi, założona przez drugiego męża…

Na drugim biegunie, choć nierozerwalnie związanym z życiem zawodowym, leży życie prywatne Nigelli, któremu Smith, czemu trudno się dziwić, poświęca sporo miejsca. Chwilami nawet za dużo, bo na przykład przydługie opowieści o dwumetrowej niani, która wyjadała wszystko z lodówki Nigelli, sprawiają wrażenie zbędnej waty, mającej na siłę ”wypchać” książkę. Nie zabrakło jednak i dramatycznych wydarzeń. Prywatnie, los Nigelli nie rozpieszczał – rak zabrał jej matkę, ukochaną siostrę i męża, a całkiem nieźle opisane przez autorkę metody, jakimi Lawson radziła sobie z tą trudną sytuacją, czynią z niej wielowymiarową postać z krwi i kości.

Książka kończy się w roku 2004. 45-letnia wówczas Nigella wciąż trafiała do rankingów najseksowniejszych kobiet świata (”Nigella uczyniła z gotowania nowy seks” – pisał recenzent Guardiana, a ja wciąż nie wiem, o co mu chodziło), miała na koncie kolejną książkę ”Feast: Food to Celebrate Life”, własną linię sprzętów kuchennych, felietony w prasie po obydwu stronach Atlantyku, programy TV oraz Amerykę u stóp (a przynajmniej jej część). Nie mam pojęcia, co wydarzyło się dalej, ale fani czarnowłosej bogini z pewnością wiedzą, i to przede wszystkim oni powinni sięgnąć (jeśli dotąd tego nie uczynili) po recenzowaną biografię. Nigella miała łatwy start i ogromne możliwości, zapewnione przez pieniądze i kontakty. Na podstawie lektury książki można wręcz odnieść wrażenie, że wszystko przychodziło jej łatwiej niż zdjęcie wieczka z opakowania jogurtu. Może jestem uprzedzony, ale mnie bardziej intryguje jednak droga, jaką przebył Ramsay, którego historia niemal idealnie ucieleśnia mit ’od pucybuta do milionera’. To takie życiorysy i takie ’walczaki’ przemawiają do wyobraźni, dowodzą bowiem, że można zmieniać świat tylko (i aż) dzięki talentowi i uporowi. A Nigella? Nigella po prostu gryzie.

Gilly Smith – „Nigella Lawson. Kulinarna bogini”
Wydawnictwo Vesper / In Rock, Poznań 2010
304 strony, okładka miękka
tłumaczenie: Łukasz Hernik