Kiedy ostatni raz rozważaliście swe kulinarne, a zarazem konsumenckie wybory w kategoriach etycznych? Ręka w górę, kto z was kiedykolwiek na poważnie zastanawiał się, czy kolacja, na którą zjedliście grillowaną pierś z kurczaka albo sałatkę z pomidorów jest moralnie obojętna czy też nie?
Rzadko uważamy, że to co jemy, jest kwestią etyki – twierdzą Peter Singer i Jim Mason w wydanej w listopadzie ubiegłego roku na polskim rynku książki „Etyka a to, co jemy” (tytuł oryginału: „The Ethics of What We Eat: Why Our Food Choices Matter”), której zachodnia premiera miała miejsce w 2006 roku. Kradzież, kłamstwo, wyrządzanie krzywdy innym – owszem, te postępki możemy ocenić jako moralne lub niemoralne. Wielu zaliczyłoby do tej grupy także naszą działalność społeczną, wspaniałomyślność wobec bliźnich w potrzebie, oraz – a może przede wszystkim – życie seksualne. Ale jedzenie – sfera ważniejsza niż seks, która dotyczy nas wszystkich – jest na ogół postrzegana inaczej. Zastanów się, czy kariera polityka mogłaby być przesądzona po ujawnieniu tego, co jada? – piszą dalej autorzy we wstępie, a w dalszej części książki kreślą obraz świata, o którym zazwyczaj nie myślimy, a jeśli nawet czasem docierają do nas pewne informacje, szybko wyrzucamy je ze świadomości.
Peter Singer, etyk, filozof (i wegetarianin), jeden z najbardziej znanych na świecie utylitarystów, zwracający uwagę swymi, dla wielu dalece kontrowersyjnymi, poglądami, zajmuje się etyką w wielu dziedzinach, nic więc dziwnego, że prawami zwierząt zainteresował się wiele lat temu, wydając w 1975 roku książkę „Wyzwolenie zwierząt”. Przyniosła mu ona znaczny rozgłos, zwłaszcza w kręgach wegetarian i obrońców zwierząt. Nic dziwnego, w końcu zdaniem Singera normy etyczne powinny mieć zastosowanie również do zwierząt, jako istot zdolnych do odczuwania zarówno cierpienia, jak i szczęścia. Zadowolony z życia kurczak czy szczęśliwa krowa to dla wielu obraz zbyt abstrakcyjny (i przy okazji naruszający religijne normy, mówiące o podporządkowaniu zwierząt człowiekowi), żeby móc objąć go rozumem, stąd pojawiają się głosy, jakoby Singer zrównywał człowieka ze zwierzęciem. Tak naprawdę jednak, jak wyjaśnia autor, nie chodzi o równe prawa, a o równe poszanowanie porównywalnych interesów, wyrażające się w poglądzie, że ból zwierzęcia w niczym nie ustępuje bólowi człowieka.
Właśnie kwestie dotyczące przemysłowej hodowli zwierząt i jej wpływu na otoczenie stanowiły temat przewodni wydanej w 1980 r. książki „Fabryka zwierząt”, pierwszej napisanej przez Singera wspólnie z Jimem Masonem, prawnikiem zaangażowanym w walkę o prawa zwierząt i autorem „Nienaturalnego porządku”, poświęconego tym zagadnieniom. „Etyka a to, co jemy” to kolejne spotkanie obu pisarzy, którzy tym razem spojrzeli znacznie szerzej na etyczne podłoże naszych codziennych wyborów, związanych z zakupami jedzenia i komponowania posiłków.
Za podstawę rozważań autorzy wzięli spotkania z trzema amerykańskimi (zdecydowana większość stanu faktycznego, przedstawionego w książce, dotyczy tego właśnie kraju) rodzinami, prezentującymi odmienne podejście do żywienia. Pierwszy model to standardowa dieta amerykańska, mięsno-ziemniaczana, najpopularniejsza w Stanach, bogata w mięso i produkty mleczne, często w postaci mocno przetworzonej, uboga natomiast w owoce i warzywa. Moralni wszystkożercy to model drugi, o znacznie zwiększonym udziale w diecie warzyw kosztem mięsa, cechujący się również większą potrzebą nabywania produktów organicznych. Wreszcie grupa trzecia, weganie, postawa najbliższa Singerowi, co zresztą da się zauważyć podczas lektury książki. Autorzy towarzyszą rodzinom w ich zakupach, a następnie – analizując zawartość koszyków – przyglądają się pochodzeniu i sposobom wytwarzania produktów, które stanowią podstawę ich pożywienia. Rozmawiają z producentami (oczywiście, im większa firma, tym mniej chętnie ujawnia kulisy swojej działalności), hodowcami i farmerami, obserwują ich pracę i opisują to, co zobaczyli i usłyszeli.
To świetny punkt wyjścia do przedstawienia całego spektrum zagadnień – przemysłowej hodowli zwierząt i jej okrucieństwa oraz ogromnego wpływu na środowisko naturalne i społeczności (co roku do amerykańskich rzeźni trafia 10 miliardów zwierząt!), przemysłowego, przepełnionego pestycydami rolnictwa, hodowli i generalnie żywności organicznej, współczesnego rybołówstwa i hodowli ryb, kupowania produktów spożywczych od lokalnych wytwórców, sprawiedliwego handlu, weganizmu i wegetarianizmu, a nawet skippingu, tj. poszukiwania żywności w śmietnikach, niekoniecznie z powodu wymuszającej takie zachowania sytuacji materialnej.
„Etyka a to, co jemy” to książka z tezą założoną z góry, w której prowadzony przez autorów wywód nieuchronnie i konsekwentnie zmierza do zaprezentowania wzorcowej, najbardziej moralnej ich zdaniem postawy – wegetarianina/weganina, spożywającego żywność pochodzenia organicznego. Takie podejście mocno rzuca się w oczy, może nawet razić osoby regularnie sięgające po mięso, ale właściwie trudno znaleźć sensowny kontrargument wobec żelaznej i przytłaczającej logiki oraz argumentacji autorów. Ich opisy praktyk, stosowanych w hodowli i rybołówstwie, przykłady i powoływane dane statystyczne, których tu nie brak, są szokujące (choć przecież prawie każdy ma względne wyobrażenie o tym, na czym właściwie polega przemysłowa hodowla zwierząt), pouczające, a chwilami także kompletnie zaskakujące, np. w temacie tzw. kupowania lokalnego (wiedzieliście na przykład, że potrzeba mniej energii, by wyhodować tonę ryżu w Bangladeszu i przewieźć ją statkiem do San Francisco, niż wyhodować tonę ryżu w Kaliforni?).
Autorzy zdają sobie rzecz jasna sprawę, że model, lansowany przez nich jako zwycięski, nie zawsze jest możliwy do konsekwentnej realizacji, choćby z powodu ograniczonej dostępności produktów organicznych czy też po prostu kwestii finansowych. Żywność organiczna jest droga, warto pamiętać również, że inaczej wygląda jej rynek w Stanach czy Europie Zachodniej, a inaczej w Polsce. Singer i Mason starają się więc nieco niuansować formułowane wnioski, stwierdzając na koniec: podstawy do unikania kupowania produktów z ferm przemysłowych są bardziej przekonujące niż te do nabywania wyłącznie żywności organicznej; twierdzimy, że rozsądniej jest ograniczyć obowiązek kupowania artykułów organicznych do stopnia, w jakim nas na to stać, przy jednoczesnym bardziej kategorycznym obowiązku unikania produktów przemysłowych. Brzmi to całkiem rozsądnie i z pewnością warto przynajmniej się nad tym zastanowić.
Peter Singer, Jim Mason – Etyka a to, co jemy
Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012
470 stron, okładka miękka
tłumaczenie: Elżbieta de Lazari
Ale wiedząc że przeciętny amerykanin wyrzuca ponad 50% jedzenia które kupi to można łatwo to przełożyć na pieniądze – nawet jeśli jedzenie organiczne byłoby o 40% droższe to i tak rozplanowując gospodarowanie domowymi zapasami i kupując wyłącznie organiczną żywność ale niczego nie wyrzucając byłby do przodu o 10% swoich dochodów ;)
Z nami jest podobnie.
To jest takie błędne koło. Kupujemy przykładowo kilogram owoców przykładowo za 10zł a wyrzucamy pół kilo. Gdy jednocześnie można by było kupić pół kilo organicznych za 7 zł – nic nie wyrzucamy i jesteśmy do przodu 3 zł mimo tego że kupiliśmy drożej.
Co do mięsa – nie sądzę żeby „prawdziwego polaka” torturującego karpie parę tygodni temu cokolwiek przekonało że wypadałoby zmienić swoje podejście i dietę. A co do religii – jakby przeczytać biblię to by się wiedziało że to co mówi kościół na temat podporządkowania zwierząt nie wiele ma wspólnego z tą księgą ;) a wręcz przeciwnie – no ale trzeba samodzielnie myśleć, większość tego nie lubi.
Pozdrawiam
Przebija się z tej książki nadużycie słowa „etyczny”. Etyka to zespół norm moralnych obejmujących daną grupę społeczną. Idąc dalej: jeśli my, jako społeczeństwo, dopuszczamy jedzenie mięsa to nie ma w tym nic nieetycznego. Oczywiście w tym miejscu należałoby się zastanowić, w jaki sposób mięso jest pozyskiwanie. Pochodzę ze wsi, gdzie zabijanie zwierząt na pokarm jest na porządku dziennym. Ale z drugiej strony odrzucają mnie np. kurze fermy i wielkie hodowle bydła. Albo też rytualny ubój zwierząt. Do wszystkiego należy podchodzić ze zdrowym rozsądkiem. Osobiście bym nie chciała, żeby moje dziecko dostawało białko tylko w postaci soi, która jest modyfikowana i zawiera mnóstwo fitoestrogenów. Dietetycy zalecają max. 2 filiżanki roślin strączkowych tygodniowo. Coś, co jest na taką skalę produkowane i dodawane praktycznie do wszystkiego, nie może być bardzo zdrowe. Dla mnie to po prostu zapychacz roślinny.
Etyczny.. P. Singer dokładnie wyjaśnia w swoich wcześniejszych książkach, a w szczególności pozycji pt. „Etyka praktyczna”, jak ją rozumie. Nie jest to etyka common sense, a zatem zbiór zrelatywizowanych kulturowych naleciałości jak sugerujesz.
A co do „dietetyków” to mają oni sprzeczne opinie. Osobiście, nie mam żadnych obaw pod względem niedoborów białka w diecie wegetariańskiej, czy wegańskiej.
Dietetycy niestety często są niedouczeni… W strączkowych nie ma nic złego. Soja faktycznie często jest modyfikowana, ale to tylko jedno z wielu źródeł białka w diecie wegańskiej. Szkodliwość fitoestrogenów to też mit. Ja nie chciałabym, żeby moje dziecko pozyskiwało białko z mięsa i nabiału, których właściwości są rakotwórcze i mają niemały wpływ na wiele innych chorób (np. serca, Alzheimera, otyłości).
Bardzo ciekawa recenzja, pozdrawiam
Świetna recenzja, pozdrawiam
świetna książka, też polecam