Rival Sons w Zaklętych Rewirach.
Minęło ledwie pół roku od ostatniego koncertu Rival Sons w Polsce, a Amerykanie wrócili do nas zagrać tym razem dwa koncerty.
W lutym niemal po brzegi wypełnili warszawską Progresję i wydawałoby się, że to właśnie większe sceny klubowe są w tej chwili odpowiednie dla zespołu tego formatu. Tymczasem w samym środku długiego sierpniowego weekendu Rival Sons dotarli do Wrocławia, gdzie zaprezentowali się w znacznie mniejszych od Progresji Zaklętych Rewirach. Dzikich tłumów nie było, co przełożyło się na całkiem niezły komfort uczestnictwa w wydarzeniu, z drugiej strony może to jednak świadczyć o tym, że publiczność zmęczyła się już nadmierną częstotliwością koncertowych wizyt RS. Coś, co jeszcze całkiem niedawno było dość wyjątkowym wydarzeniem, dziś spowszedniało, stało się swoistą rutyną.
Rival Sons w Zaklętych Rewirach
Szczerze mówiąc, właśnie mianem rutyny, choć to rutyna doświadczonych w boju wyjadaczy, określiłbym najchętniej wrocławski koncert Amerykanów. Przyzwoite minimum – równe półtorej godziny (o całe 30 minut mniej niż ostatnio w Warszawie), 12 utworów, perkusyjne solo i trochę gitarowej improwizacji. Wszystko to zagrane na odpowiednim poziomie, ale po raz pierwszy bez tej charakterystycznej iskry. Bez czegoś, co pozwoliłoby okrzyknąć ów występ czymś więcej niż tylko dobrze wykonanym punktem w planie trasy. Amerykanie zaserwowali występ nieco senny i zaskakująco mało żywiołowy, za co tylko częściowo można winić daleką od wymarzonej setlistę. O ile Jay Buchanan starał się robić swoje, tak Scott Holiday niemal cały koncert stał w miejscu jak wmurowany (zmęczony?), jakby za wszelką cenę nie chciał zapocić swego – jak zwykle zresztą – stylowego wdzianka.
Jeszcze w lutym br. Rival Sons dosłownie rządzili na dużej scenie Progresji, a wcześniej świetnie potrafili odnaleźć się na mikroskopijnych scenach Hydrozagadki czy Proximy. Tym razem postanowili zainwestować w gig jak najmniej wysiłku, choć i tak spotkała ich za to nagroda w postaci bardzo gorącego przyjęcia ze strony wrocławskiej publiczności. Zapewne można tłumaczyć postawę zespołu trudami ciągłego podróżowania, ale mając w pamięci kilka innych koncertów Rival, które dane mi było widzieć, nie mam wątpliwości, że wrocławski okazał się z nich wszystkich najsłabszy. Nie znaczy to oczywiście, że był zły. Rival Sons to przecież wciąż autentyczna rockowa perła, wznosząca się na poziomy nieosiągalne dla wielu innych. Może po prostu czas trochę odpocząć i nabrać sił? Jakość – przynajmniej z perspektywy fana, czy nawet zwykłego słuchacza – zawsze powinna przeważać nad ilością.
Mini fosa klubu (a przecież jest miejsce na jej poszerzenie) okazała się zamknięta dla fotografów, stąd porcja zdjęć z nieco innej perspektywy…
Setlista:
Hollow Bones Pt. 1
Tied Up
Electric Man
Good Luck
Pressure and Time
Get What’s Coming
Face of Light
Torture
Soul
Open My Eyes
Hollow Bones Pt. 2
Keep On Swinging
Tekst: FiK
Zdjęcia: FiKowa
Pełną relację znajdziesz na TEJ STRONIE.