Death Angel, Annihilator, Testament w Warszawie.
Wyprzedane obydwa polskie koncerty w ramach solidnie obsadzonej trasy weteranów thrash metalu dowodzą, że wciąż jest zapotrzebowanie na taką muzykę. I dobrze.
Death Angel
Testament zawsze cieszył się w naszym kraju dużą estymą, a dobór do trasy pozostałych zespołów zapowiadał tym razem jeszcze ciekawszą thrash-ucztę. Nic więc dziwnego, że Progresja dosłownie pękała w szwach, a każda z kapel została przyjęta naprawdę gorąco. Na scenie od samego początku górował potężny zestaw Gene Hoglana, umiejscowiony na kuriozalnie wysokim podeście. Sprawiło to, że przestrzeń gry dla dwóch pierwszych zespołów została ograniczona do minimum. Wokalista Mark Osegueda, którego wręcz rozpierała energia, nie mógł więc porządnie się wyskakać, nie miało to jednak większego wpływu na żywiołowy, krótki i skomasowany set energetycznego Death Angel, prowadzony przez tnące riffy gitarzystów. Rob Cavestany i Ted Aguilar są w świetnej formie – pierwszy pozostaje wierny marce Jackson, drugi zaś pokazał obywa modele ESP, w tym pięknie prezentującą się białą sygnaturę TED-600. Wprawdzie gadatliwy Osegueda trochę zbyt często i zbyt długo przemawiał do publiczności, czym nieco osłabiał siłę uderzenia bandu, ale widać było, że granie muzyki wciąż sprawia Amerykanom mnóstwo radości. Publiczność była więc ukontentowana. Zespół, który zapowiedział rychły powrót, również.
Annihilator
Nie jestem wielkim fanem Annihilator. Po dwóch pierwszych, świetnych płytach, w mojej ocenie zespół pogubił się w poszukiwaniu innego brzmienia, ja natomiast zupełnie straciłem zainteresowanie ich graniem. To pewnie z tego względu set Kanadyjczyków niczym mnie nie zainteresował. I nie pomogły tu nawet takie rodzynki z setlisty jak „Phantasmagoria” czy kultowy „Alison Hell”. W odbiorze nie pomogło zapewne dalekie od ideału brzmienie, zwłaszcza zbyt cichy śpiew Jeffa Watersa.
Testament
Testament to dla mnie zespół oparty na brzmieniu gitary. Nie może być inaczej, jeśli ma się w składzie takiego mistrza jak Alex Skolnick, Erica Petersona z uchem do świetnych melodii czy – przez pewien czas – niedocenianego Jamesa Murphy. To dlatego trudno mi zrozumieć sens nadmiernego eksponowania roli i pozycji Gene Hoglana, skądinąd świetnego perkusisty, który jednak w pełni zdominował koncert nie tylko wizualnie, ale też brzmieniowo. Gdy zagrzmiały pierwsze dźwięki „Brotherhood of the Snake” słychać było wyłącznie perkusję. W dodatku nagłośnioną do absurdalnego poziomu, przez co całkowicie przyćmiła wokal Chucka Billy oraz gitary, nie wspominając o basie Steve’a DiGiorgio. Później sytuacja nieco się poprawiła, zwłaszcza w starszych utworach, nagranych pierwotnie z Louie Clemente, gdzie tnący z mechaniczną precyzją Hoglan ograniczał swe popisy do nieustannego eksponowania podwójnej stopy i przejść.
To dlatego pierwszą kompozycją, która zabrzmiała perfekcyjnie był „Electric Crown” poprzedzony solówką Alexa Skolnicka, połączoną z krótką introdukcją „Signs of Chaos”. Pochodzący z nieudanego albumu „The Ritual” utwór „Electric Crown” jest kwintesencją starego stylu Testament i tego wieczoru wypadł wręcz fenomenalnie! Podobnie zresztą jak i cały starszy materiał, z „Into the Pit”, „The New Order”, „Souls of Black”, „First Strike Is Deadly” na czele, oraz z zagranymi na bis „Practice What You Preach” i „Over the Wall”. Zresztą, trzeba przyznać, że kompozycje z bardzo solidnego „Brotherhood of the Snake” również mają świetny potencjał koncertowy. Amerykanie zaprezentowali kawałki z niemal całej dyskografii. Nie zabrakło nawet przedstawicieli takich tytułów, jak „Low” i „The Gathering”, z pominięciem tylko „The Formation of Damnation” (słusznie) i kontrowersyjnego, momentami niemal deathmetalowego „Demonic” (niesłusznie). Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeszcze jeden, poza nagłośnieniem perkusji, minus tego występu. Solówki każdego, poza Skolnickiem, muzyka zespołu. Jasne, że solowe partie to (heavy)metalowa tradycja, ale co za dużo, to niezdrowo. Zademonstrowane w bardzo krótkim odstępie czasu nudne metalowe riffowanie Petersona, równie mało błyskotliwy pokaz Hoglana oraz zupełnie nieudane solo DiGiorgio, które weszło na dobrą drogę dopiero we wstępie do Urotsukidôji nie wniosły do setu niczego, za to skutecznie rozproszyły uwagę publiczności.
Wszystko to nie zmienia faktu, że Amerykanie zagrali bardzo udany koncert. Pozostają w świetnej formie dowodząc, że ich status klasyki gatunku jest w pełni zasłużony i uzasadniony. No i te ich melodie. Takie rzeczy we współczesnym thrashu po prostu już się nie dzieją. Testament, jak mało kto, zapracował na wyprzedane koncerty i udział w trasie ‘wielkiej czwórki’, ale to jest już temat na zupełnie inną opowieść.
Setlista:
Brotherhood of the Snake
Rise Up
The Pale King
Centuries of Suffering
Alex Skolnick Solo / Signs of Chaos
Electric Crown
Into the Pit
Low
Stronghold
Throne of Thorns
Eric Peterson Solo
Eyes of Wrath
Gene Hoglan Solo
First Strike Is Deadly
Steve DiGiorgio Solo
Urotsukidôji
Souls of Black
The New Order
Practice What You Preach
Over the Wall
Tekst: FiK
Zdjęcia: FiKowa
Pełną relację znajdziesz na TEJ STRONIE.