Hellfest 2017: 16 – 18.06.2017. Clisson, Francja.
Hellfest 2017…
…to świetna pogoda, rewelacyjne koncerty i niepowtarzalna atmosfera metalowego święta.
Przyjemnie jest obserwować z perspektywy lat i kolejnej – siódmej już – wizyty na tej francuskiej imprezie, jak Hellfest, festiwal o niezagrożonej, kultowej pozycji wśród maniaków łomotu, co roku z łatwością wyprzedający komplet biletów, wciąż jest poprawiany i udoskonalany.
Organizatorzy nieustannie myślą o zadowoleniu uczestników, działają z rosnącym z roku na rok rozmachem (choć wydaje się to niemal niemożliwe) i nieodwracalnie wplatają Hellfest w tkankę Clisson i świadomość jego mieszkańców. Takie podejście się opłaca, bowiem już w czwartek, w przeddzień głównych wydarzeń, chwilę po otwarciu części festiwalowego terenu autentyczny tłum oblegał punkt, w którym sprzedawano early birds, czyli bilety na edycję 2018. To się nazywa uzależnienie!
W tym roku organizatorzy postanowili powiększyć nieco teren festiwalu, jednak bez sprzedawania dodatkowych biletów. Przesunięto nieco główne sceny wraz z rozbudowanym backstage, co skutkowało również przeniesieniem i konkretnym przeorganizowaniem całej strefy VIP/Press, w której tym razem znalazł się nawet niewielki basen.
Blasku nabrała Warzone, tradycyjnie przeznaczona dla hardcore’a i gatunków mu pokrewnych. Jak zwykle usytuowana nieco na uboczu, sprawia obecnie jeszcze bardziej wrażenie odrębnego mini-festiwalu w ramach festiwalu. Efekt potęguje mur oddzielający teren Warzone, z drutem kolczastym i wieżyczkami strażniczymi, z których – w apogeum upału – polewano ludzi wodą. To trzeba zobaczyć! A skoro mowa o upale, pogoda dopisała wybornie. Żar lał się z nieba przez cały czas – przed festem, w trakcie i po nim, narastając z każdym dniem. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek narzekał, zwłaszcza jeśli pamiętał niektóre z poprzednich edycji – zimne, zalane deszczem i pełne wszechobecnego błota.
Piątek 16.06.2017
Zabawę rozpoczynamy od lubującego się w klimatach gore Exhumed, który wystąpił na scenie Altar, jak zwykle dedykowanej głównie deathmetalowym dźwiękom. Amerykanie pokazali zwarty i solidny show, doprawiony nieco wpływami Carcass, bardzo wyraźnie słyszalnymi na ostatnim jak na razie albumie „Necrocracy” sprzed czterech lat. Nie zabrakło na scenie zakrwawionego maniaka wymachującego piłą mechaniczną, ani też – już na sam koniec – wyrywania sztucznych flaków z trzewi bohatera. W sam raz na zaostrzenie apetytu przed kolejnymi atrakcjami Hellfestu.
Koncert Dødheimsgard na usytuowanej obok scenie Temple należał do najdziwniejszych i przy okazji najmniej zrozumiałych przez festiwalową publiczność, co znalazło odzwierciedlenie w niezbyt tłumnie zapełnionym namiocie. Nie chodzi tu tylko o specyficzny, eklektyczny wizerunek zespołu, ale przede wszystkim o muzykę, która w wielu momentach okazała zbyt wymagająca dla zmęczonej upałem i pierwszymi kubkami wypitego piwa publiczności. Rzeczywiście, formacja dowodzona przez Vicotnika, bądź co bądź jednego z naczelnych awangardzistów norweskiej sceny blackmetalowej wypadła nie do końca przekonująco. Nie ten czas, nie te warunki i nie ten klimat.
Czytaj dalej:
Hellfest AD 2017 – dzień 1
Hellfest AD 2017 – dzień 2
Hellfest AD 2017 – dzień 3