Rival Sons w Warszawie.
Czy Rival Sons to najlepszy zespół rockowy na świecie? Odpowiedź wydaje się oczywista…
Relację z trzeciej wizyty zespołu w Polsce – z listopada 2014 r – zakończyłem zdaniem: „Rival Sons mają wszelkie atuty, by koncertować w większych salach, choćby w nowej Progresji i mam nadzieję, że tak kiedyś się stanie”. Nieco ponad dwa lata później Amerykanie zostawiają za sobą Hydrozagadkę, gdzie gościli dwukrotnie ze wspaniałymi występami oraz Proximę i niemal po brzegi wypełniają Progresję. Niesamowicie żywiołowy entuzjazm publiczności (podobnego nie widziałem w Warszawie od bardzo, bardzo dawna), który zaskoczył chyba nawet samych muzyków, tylko potwierdził oczywisty fakt, że Rival Sons to autentyczna gwiazda, która wreszcie w pełni rozbłysła i doczekała się należnego uznania.
Supportowanie Black Sabbath podczas ich pożegnalnej trasy to nie przypadek, bo Rival Sons to klasyczny przypadek zespołu, który niestrudzenie i konsekwentnie pnie się w górę, zdobywając coraz większą popularność. Zamiast cisnąć się na scenie Proximy wielkości znaczka pocztowego, formacja może dziś pochwalić się porządną produkcją, choćby doskonałym nagłośnieniem (to chyba jak dotąd najlepiej nagłośniony koncert, jakiego byłem świadkiem w Progresji), nie wspominając o własnych technikach, takich jak ten, który po dosłownie każdym utworze podawał Scottowi Holidayowi kolejną z pięknych, vintage’owych gitar. Wśród nich oko cieszyły szczególnie modele Kauer Banshee, które w znacznym stopniu decydują o charakterystycznym brzmieniu Holidaya.
Nośność kompozycji opartych na klasycznych wzorcach, które jednocześnie nikogo nie kopiują, sceniczny luz i pewność siebie, dynamika show, poziom wykonawczy instrumentalistów, a wreszcie umiejętności wokalne Jaya Buchanana są po prostu nadzwyczajne i sobotni koncert w Progresji tylko to potwierdził. Amerykanie z łatwością w szczerym polu zostawiają większe od siebie nazwy, z których tak wiele bazuje już wyłącznie na przeszłych, mocno przykurzonych dokonaniach i niesłabnącym sentymencie wieloletnich fanów.
Zespół rozpoczął od utworów z ubiegłorocznego krążka „Hollow Bones” („Hollow Bones Pt. 1”, „Tied Up” i „Thundering Voices”). W dalszej części koncertu nie zabrakło również starszych hitów, takich jak m.in. „Electric Man”, „Secret”, „Pressure and Time”, „Burn Down Los Angeles”, „Gypsy Heart” czy zagrany na zakończenie „Keep On Swinging”. Amerykanie spędzili na scenie bite dwie godziny, kolejność utworów ustalali na bieżąco, nie zapomnieli też o jakże rockowych elementach show – o solówkach, gitarowej Holidaya i perkusyjnej Mike’a Mileya.
Miley cały koncert odegrał w charakterystycznym meloniku, przywodzącym na myśl – mimo oczywiście odmiennego stylu bębnienia – giganta Johna Bonhama. Dodajcie do tego Jaya Buchanana, który wokalnie niczym nie ustępuje Robertowi Plantowi oraz Scotta Holidaya, którego jedyne w swoim rodzaju brzmienie gitary przesądza o stylu całej kapeli. Być może dla niektórych to ryzykowna teza, ale dla mnie Rival Sons to Led Zeppelin naszych czasów. Kapela, która powinna, choćby w miejsce takiego Clodplay, występować na stadionach. Czy zatem Rival Sons to obecnie najlepszy zespół rockowy na świecie? Dla mnie odpowiedź brzmi: tak.
Tekst: FiK
Zdjęcia: FiKowa
Pełną relację znajdziesz na TEJ STRONIE.