Shining w Hydrozagadce.
Jorgen Munkeby przy każdej okazji komplementuje polską publiczność, a po koncercie w Warszawie zdecydowanie nie mógł się jej nachwalić. Miał powody, bowiem Shining został przyjęty naprawdę gorąco.
Przed koncertem zastanawiałem się, jak Norwegowie, którzy przecież nie zwykli grać, stojąc jak kołki w bezruchu, odnajdą się na malutkiej scenie Hydrozagadki. Wszelkie obawy szybko okazały się jednak nieuzasadnione, bo kameralna przestrzeń klubu sprzyjająca bezpośredniemu kontaktowi zespołu z publicznością (Jorgen Munkeby uderzający pięścią w wystawione dłonie fanów w pierwszych rzędach), podkręciła atmosferę zarówno w szeregach Shining, jak i wśród ich miłośników.
Niezwykle intensywna, chaotyczna muzyka zespołu grającego na żywo niemal pośród publiczności nabiera wówczas całkiem innego charakteru. O taki efekt trudno, gdy kapela gra na większych czy po prostu dużych scenach, o czym – widząc wcześniej Shining na żywo kilka razy – miałem już okazję się przekonać.
Nic dziwnego, że panowie rozochocili się tak bardzo, że na crowd swimming zdecydował się zarówno nieprzerywający śpiewu Munkeby, jak i – na sam koniec setu – gitarzysta Håkon Sagen. I choć uczestniczyłem już w lepiej nagłośnionych gigach Shining, pewne dźwiękowe niedociągnięcia z nawiązką rekompensowała atmosfera w Hydrozagadce. Zapewne to właśnie ona pomogła muzykom jakoś dociągnąć koncert do końca, ponieważ – przyznam szczerze – odniosłem wrażenie, że zespół, a zwłaszcza frontman, pod koniec ciągnęli już ostatkiem sił. Porządna sceniczna ekspresja, bardzo siłowy sposób śpiewu (w wywiadzie udzielonym nam kilka dni przed koncertem Munkeby przyznał, że najwięcej czasu poświęca obecnie pracy nad wokalami), obsługa saksofonu i gra na gitarze (wprawdzie nieco pozorowana, ponieważ większość roboty odwala Sagen), kosztują jednak sporo sił.
Zespół przyjechał do Polski z nowym albumem „International Blackjazz Society”, nie zabrakło więc rzecz jasna solidnej reprezentacji tego nieco spokojniejszego i bardziej niż wcześniej urozmaiconego materiału. Prócz promujących krążek „Last Day” i „The Last Stand”, do których powstały teledyski, usłyszeliśmy również „Burn It All”, „Thousand Eyes” z wplecioną, bardziej techniczną i nieco dłuższą niż na płycie solówką perkusyjną oraz „Need” pełniący rolę pierwszego bisu. Niewykluczone, że pojawił się również „Admittance” jako wstęp do końcowej części regularnego setu, ale głowy za to nie dam. Na pewno za to nowy materiał pomyślnie przeszedł chrzest bojowy, co więcej dobrze sprawdził się nawet „Burn It All”, którego klimatyczne zwrotki i nieco mansonowaty, bujający refren pozwalały na chwilę oddechu od intensywności gigu.
Set otworzył – podobnie jak podczas wcześniejszych tras – przebojowy „I Won’t Forget” z „One One One” (album ten reprezentowały również „The One Inside” i „My Dying Drive”), ale swoistymi wisienkami na tym blackjazzowym torcie były utwory z przełomowego i najważniejszego dla Shining „Blackjazz” – świetne „Fisheye”, „HEALTER SKELTER” kończący występ, drugi bis „The Madness and the Damage Done” oraz oczywiście „21st Century Schizoid Man”. Co ciekawe, ten epicki cover King Crimson nie był przewidziany w setliście – w jego miejsce zespół miał zagrać „Exit Sun”, ale najwyraźniej nie wszystko da się wcześniej przewidzieć. Przewidzieć można natomiast jedno – Shining w wersji live to gwarancja mnóstwa dobrej zabawy. Zawsze warto wybrać się na ich koncert, ponieważ trudno dziś na metalowej scenie o zespół, który równie konsekwentnie podążałby swoją ścieżką i nie oglądał się na innych. Brawo!
Setlista:
I Won’t Forget
The One Inside
Fisheye
My Dying Drive
HEALTER SKELTER
The Last Stand
Last Day
Thousand Eyes
Burn It All
21st Century Schizoid Man
Need
The Madness and the Damage Done
Pełną relację znajdziesz NA TEJ STRONIE.
Tekst i zdjęcia: ekipa FiK