Na zaproszenie MAKRO wziąłem udział w warsztatach kulinarnych, które poprowadził znany szef kuchni – Kurt Scheller.

Warsztaty odbyły się 15 grudnia br. w siedzibie Akademii Efektywnej Przedsiębiorczości Makro Cash & Carry, zlokalizowanej w bezpośrednim sąsiedztwie hali Makro w Alejach Jerozolimskich.

Akademia dysponuje własną salą szkoleniową, wyposażoną w kilkanaście stanowisk roboczych, i regularnie organizuje kursy i szkolenia kulinarne dla profesjonalistów, co jakiś czas zapraszając do udziału w nich także blogerów. Z zaproszenia do Akademii skorzystałem pierwszy raz i muszę przyznać, że trudno znaleźć w stolicy lepiej wyposażone stanowisko pracy do treningu kulinarnego warsztatu. Trzeba było wprawdzie nieco powalczyć ze zbyt małymi zlewozmywakami, do tego uruchamianymi na fotokomórkę, ale za to blat roboczy był odpowiedniej wielkości i wysokości, noże, wszelkie inne narzędzia, a nawet lodówka i niezastąpiony KitchenAid (przy każdym stanowisku) znajdowały się od ręką. W sali zainstalowane są również podwieszane ekrany (dwa), na których, nie ruszając się ze swego miejsca pracy, można obserwować sposób przygotowywania potraw przez prowadzącego warsztaty. Takie rozwiązanie ma rzecz jasna swoje zalety, ale także i wady (o czym dalej).

Mniej więcej kwadrans po 11.00, wyposażeni w gustowne wdzianka, ruszyliśmy do pracy. Termin „świąteczny” w temacie warsztatów należy potraktować z przymrużeniem oka, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę konsekwentnie hołdowane, tradycyjne podejście do potraw wigilijnych oraz, szerzej, świątecznych, które niezmiennie dominuje w naszym kraju. Mnie zaproponowane przez Schellera wariacje na temat dań świątecznych całkiem odpowiadały, daleko mi bowiem do bezkrytycznego przywiązania do tradycji. Oraz reguł, w ogólności ;-)

W trakcie warsztatów przygotowaliśmy przystawkę, dwa dania główne oraz deser. Po kolei:

Suflet grzybowy

Sandwich ze smażonego pstrąga na risotto z szafranem

Pieczony schab, aromatyzowany kminkiem, na sosie gruszkowym z puree z ziemniaków z cebulą i gorczycą

Galaretka z białego wina aromatyzowana przyprawami z kremem jajecznym (poniżej wersja z kremem, oraz bardziej dietetyczna – bez kremu)

Dania prezentowane były przez Kurta w „czasie rzeczywistym”, co znaczy, że trzeba było równocześnie pracować nad ich przygotowaniem oraz kontrolować proces przyrządzania potraw przez komenderującego wszystkim szefa kuchni, który uwijał się z podziwu godną szybkością, by nie powiedzieć, że z nadmierną. Przez to, zwłaszcza na początku, w przebieg warsztatów wkradło się nieco zamieszania.

Nie zawsze wszystko było dobrze widoczne na ekranach, nie w każdym momencie było słychać polecenia Kurta Schellera (tu nie bez znaczenia była z pewnością jego umiarkowana znajomość polskiego; byłoby chyba lepiej, gdyby komunikował się z uczestnikami po angielsku), w związku z czym niektóre szczegóły zwyczajnie umykały. Może gdyby nieco zmienić metodologię prowadzenia warsztatów i na przykład sposób przygotowania potraw prezentować najpierw, albo zaznajomić uczestników z planowanymi przepisami wcześniej, dzięki czemu można byłoby wesprzeć się nimi w kryzysowej sytuacji, całość przebiegałaby sprawniej. Z drugiej strony, po zapoznaniu się z przepisami (po warsztatach) okazało się, że chwilami odbiegaliśmy od pierwotnych wersji receptur, np. ryba duszona była w winie na patelni, zamiast w piekarniku (co zresztą, moim zdaniem, wyszło na plus), a gruszki podane zostały do pieczonej wieprzowiny w kawałkach, nie zaś w postaci sosu.

Na szczęście, po przełączeniu się na wyższy bieg, wyostrzeniu podzielności uwagi, wykalibrowaniu własnej kreatywności oraz  dzięki wsparciu kucharzy-asystentów, warsztatowe gotowanie przebiegło całkiem gładko i sympatycznie. Chyba również z sukcesem, choć generalnie we własnej kuchni konsekwentnie unikam beszamelu, kremów jajecznych czy tak znaczącego, jak podczas warsztatów w Makro, udziału masła w procesie przygotowania potraw. Z tych przyczyn sam nie wziąłem się dotąd za przygotowanie w domu takiego deseru, jaki zaproponował nam Scheller. Deser Kurta okazał się jednak bardzo smaczny, więc kto wie, może kiedyś go powtórzę…

Organizatorzy zadbali też o przygotowanie sali z odpowiednią oprawą, w której mogliśmy konsumować przyrządzone przez siebie potrawy.

We względnym spokoju, kto bowiem nadmiernie się ociągał, narażał się na głośne ponaglenia Kurta, który z wprawą krzyczał: Raus! ;-)

Generalnie rzecz biorąc, warsztaty zostały zorganizowane dobrze i przebiegły w sympatycznej atmosferze. Z pewnością wykorzystam kilka podpatrzonych tam patentów, choć do beszamelu nawet Kurt mnie nie przekona.
;-)

 Zdjęcia: Facet i Kuchnia