Facet i Kuchnia zjadł w Trzeciej Wazie – nowo otwartym lokalu przy stołecznym Krakowskim Przedmieściu – i dzieli się wrażeniami.
„Tworzyliśmy to miejsce z myślą, by osoby odwiedzające lokal mogły poczuć atmosferę przedwojennej Warszawy. Wystrój wnętrza, oryginalne potrawy i napoje w przystępnych cenach dają niepowtarzalną możliwość złapania oddechu w zatłoczonym mieście.”
Taką i, przynajmniej na razie, tylko taką informację znaleźć można na stronie internetowej Trzeciej Wazy, w związku z czym po więcej szczegółów odsyłam do trzeciowazowego profilu na Facebook’u.
Restauracja ma rzeczywiście wręcz wymarzoną lokalizację, mieści się bowiem dosłownie rzut kamieniem od Placu Zamkowego, co siłą rzeczy powinno przyciągać przede wszystkim przyjezdnych (część gości, którzy zawitali do Wazy tego samego wieczoru, co my, stanowili cudzoziemcy), skuszonych dodatkowo wyjątkowo przystępnymi cenami. To zresztą jeden z argumentów, choć zdecydowanie nie jedyny, który może zwabić tu także mieszkańców stolicy. Wystrój Wazy jest bezpretensjonalny, sympatyczny i bez cienia zadęcia, ale i nie stołówkowy. Moim zdaniem wnętrze niespecjalnie nawiązuje też do klimatu historycznej Warszawy, może za wyjątkiem kilku fajnych zdjęć na ścianach. Ceny cenami, wystrój wystrojem, czas jednak przyjrzeć się temu, co najważniejsze. Menu.
Karta dań nie jest szczególnie rozbudowana – 5 przystawek, dwie zupy, dwie sałatki oraz sześć dań głównych. To dobrze, ale jeszcze lepiej, że wystarczy tylko lektura menu, by dojść do wniosku, że nie są to na szczęście sztampowe, jadłodajniowe wersje polskich klasyków w rodzaju schabowego, pierogów czy polędwiczek wieprzowych. Z drugiej strony, nie oczekujcie tu nadmiernego wydziwiania na talerzu, pianek czy szokujących połączeń smakowych.
Prócz dań z karty lokal oferuje również zestawy lunchowe – tych nie miałem jednak okazji sprawdzić. Jak zwykle, uprzednio zasygnalizowaliśmy bezglutenowość, a szef kuchni, Jakub Kubel, sprostał zadaniu, eliminując z dań co trzeba.
Wątróbka z malinami (16 zł) (btw, planowałem ozory w chrzanie, ale niestety bezczelnie „wzięły i wyszły”) być może nie zachęca kolorem, sam zapewne ożywiłbym ją przybraniem z przynajmniej kilku świeżych malin, ale nie warto się zniechęcać.
Sama wątróbka okazała się bowiem bardzo smaczna, a grubo pokrojona cebula, choć nieco chrupiąca (sam wolę bardziej miękką) była łagodna i odpowiednio słodkawa. Do tego jabłko – dobre połączenie – a ja uwielbiam jabłka w każdej postaci. Przyzwyczajonym do gładkich sosów mogą przeszkadzać bardzo wyraźnie wyczuwane malinowe pestki, które mają upierdliwą tendencję do włażenia między – nawet najbardziej równe i piękne;-) – zęby. Chyba jednak byłoby lepiej przetrzeć sos przez sitko – komfort jedzenia tej smacznej przecież przystawki, z pewnością by na tym zyskał.
Kolejna przystawka, czyli carpaccio z buraków (17 zł), po raz pierwszy sygnalizuje zamiłowanie szefa kuchni do buraków, które wraz z jabłkiem będą przewijać się jeszcze nieraz w kolejnych daniach.
Miękkie buraki zostały pokrojone w dość słusznej grubości plasterki o niekoniecznie „carpacciowo”-wej (czyt. cieniutkiej) konstrukcji. Szef kuchni przyznał nam, że ma tego świadomość i celowo nie podaje gościom przezroczystych buraczanych plasterków, którymi trudno byłoby się najeść. Ja nie mam z tym problemu, tym bardziej, że najeść się można bez trudu za sprawą bardzo smacznego koziego sera, dokładnie takiego jak trzeba – twarożkowego wewnątrz i „pleśniowego” na obrzeżach. W standardowej wersji – dla glutenowców – ser podawany jest dodatkowo na grzance. Mam jednak mały problem z sosem, przygotowanym na bazie sosu sojowego (uwaga na gluten, zwykłe wersje sosu sojowego zawierają w składzie pszenicę!), miodu, czosnku i oleju czy oliwy, który okazał się nieco zbyt słodki i nie do końca komponował się z całością. Tak czy owak, doskonałe połączenie buraki + rukola + ser zdecydowanie zdało egzamin.
I jeszcze jedna – trzecia – przystawka. Śledź w oleju lnianym (15 zł) prezentuje się całkiem interesująco, choć śledzia nie ma tu niestety zbyt wiele.
Więcej dostajemy za to jabłka i czerwonej cebuli. To również udane i klasyczne połączenie – śledź lubi jabłko, jabłko lubi śledzia. Dobrze też, że ta dobrana para nie została zatopiona w śmietanie. Zdecydowanie lepiej wykorzystać do skropienia całości trafnie dołożone „ósemki” cytryny. Cząstki jabłka warto byłoby skropić cytryną również przed dodaniem ich do potrawy, zapobiegłoby to utlenianiu i w konsekwencji brązowieniu miąższu.
W sycącej i konkretnej sałacie z kozim serem (20 zł) ponownie z serem spotyka się burak, tym razem w postaci naprawdę sporych kawałków.
Czerwony przyjaciel towarzyszy porcji sałaty z pomidorkami koktajlowymi, ogórkiem oraz pestkami dyni i słonecznika. Sałata okazała się trochę zbyt sucha, pewnie dlatego, że gęsty dressing pełni tu bardziej funkcję dekoracyjną. Szef kuchni do winegretu na bazie oliwy dodaje bowiem sok z buraków. Całość po zmiksowaniu, choć bez dodatku żółtka, przypomina w smaku… majonez. Czerwony majonez. Ciekawa sprawa, choć majonezu nie lubię i nie jem. Sałatka godna uwagi.
Zawsze, jeśli tylko w karcie jest w tym temacie coś sensownego, zamawiamy rybę, wiec i tym razem zdecydowaliśmy się na jedyne dostępne w karcie Trzeciej Wazy rybne danie główne.
Pstrąg z grilla (27 zł) podany – zgodnie z nie do końca dla mnie zrozumiałą, ale wciąż trzymającą się mocno świecką tradycją – na drewnianej desce (przy okazji realizuje się tu product placement pewnego szwedzkiego molocha-;)) nie prezentuje się szczególnie porywająco. Pod względem wizualnym to chyba najsłabsze danie z tych, których mieliśmy okazję spróbować. Tak zaserwowana ryba nieuchronnie przywodzi na myśl rozmaite, ustrojone drewnem przaśne karczmy czy gospody, gdzie karmi się gości masowo i całkiem bez polotu.
Nie ma tu zbytnich ekstrawagancji. Parę smażonych małych ziemniaków plus sos z żurawiny w towarzystwie chrzanu oraz przypieczona, a dzięki temu słodka cytryna asystują już na pierwszy rzut oka wyraźnie osamotnionemu pstrągowi. Czegoś mi w tej koncepcji, mocno ocierającej się o przeciętność, zabrakło. Do tego ryba była niedosolona, a właściwie niedoprawiona i trochę za sucha. Niestety, tego wieczoru nie był to najtrafniejszy wybór.
Nie najtrafniejszy zwłaszcza w zestawieniu z drugim daniem głównym: Kaczką pieczoną (32 zł), która okazała się znakomita.
To nic, że i tak bardzo lakoniczne menu, w odniesieniu do tego dania było wyjątkowo zdawkowe i właściwie trudno było domyślić się, co finalnie pojawi się na stole.
Spora pierś kaczki była idealnie miękka i naprawdę smaczna. Miłośnicy bardzo chrupiącej skórki mieliby pewnie powód do marudzenia, ale dla mnie wystarczające jest, że odpowiednio długo pieczone mięso rozpada się samo, pod lekkim dotykiem widelca. Dokładnie tak, jak lubię. Co więcej, kaczka skrywała porcję bardzo dobrego jabłka, duszonego z tymiankiem. Jabłka pokrojonego w cienkie plasterki, miękkiego i słodkiego. Do tego dość ostry sos, prawdopodobnie na bazie jakiegoś – nie rozpoznanego przeze mnie – alkoholu, któremu w kanonicznym glutenowym zestawie towarzyszą jeszcze kluseczki. Czerwone, ponieważ z dodatkiem… tak, zgadliście, buraków. Całość prezentowała się naprawdę ładnie, nic więc dziwnego, że pstrąg i ziemniaki wydały się nam jeszcze bardziej smutnym i mizernym zestawem.
Trzecia Waza wita swobodną, bezpretensjonalną atmosferą, karmi naprawdę dobrze i zgrabnie lawiruje między restauracją nastawioną przede wszystkim na głodnych i nie poszukujących wybitnych kulinarnych wrażeń turystów, a lokalem w sam raz dla tych wszystkich, którzy za naprawdę niewygórowaną cenę – przypominam, że jesteśmy na stołecznym Krakowskim Przedmieściu – chcieliby zjeść coś odbiegającego od sztampy, tak często oferowanej w miejscach wyspecjalizowanych w tzw. w kuchni polskiej.
Świadczy o tym choćby obecność w karcie ozorów, czy – jak zapewniał nas Jakub Kubel – absolutnego hitu, którym są policzki wołowe (nie sous vide, ale długo pieczone i ponoć podawane w postaci idealnie miękkiej). No dobra, w menu jest także sznycel, ale idę o zakład, że to danie najmniej kochane przez tutejszego szefa kuchni. Tym bardziej, że podczas krótkiej rozmowy Jakub Kubel pokazał się jako człowiek pełen pasji, zaangażowania i nowych pomysłów. Ciekawe, w jakim kierunku to wszystko się rozwinie. Pierwszym krokiem powinna być zapowiedziana przez Jakuba zmiana, zgodnie z nowym sezonem, części dań w karcie. Policzki mają w niej pozostać, nie widzę więc innego wyjścia – będziemy musieli wkrótce zawitać tu ponownie. Trzymam za Trzecią Wazę kciuki.
Restauracja Trzecia Waza
ul. Krakowskie Przedmieście 64, Warszawa
Strona internetowa: TRZECIA WAZA
Fajna nazwa :D
Taki tani lokal w takim miejscu to rzeczywiście ciekawostka. A na pewno lepsze to niż pizza hut nieopodal.
O, jakoś mi umknęło to otwarcie, a pracuję niedaleko. Wygląda na fajne miejsce na lunch albo obiad po robocie.
Apetyczne dania i naprawdę niezłe ceny!
Ładne zdjęcia
Wygląda fajnie, potrawy też apetyczne, zajrzę
Fajne ceny
Świetna lokalizacja, blisko uw i faktycznie przystępne ceny. Trzeba będzie się wybrać.
Ceny zupełnie nie warszawskie, choćby dlatego warto zajrzeć i dać Panu Jakubowi szansę.
Często jestem w okolicy, na pewno wpadnę tam na lunch. Ceny są zachęcające.
Wygląda na fajne miejsce
Tanio i słuszne porcje, już mi się podoba :D
Kaczka wygląda świetnie
Lokalizacja wymarzona, to w Domu Polonii?
Tak:-)
:)
Pstrąg wygląda biednie, ale kaczka niczego sobie. Aż zgłodniałam ;)
Idziemy tam dziś po pracy, recenzja w samą porę! :D
Kocham buraki więc na pewno tam zawitam :)
Lubię takie lokale – z dobrymi cenami i przyzwoitym jedzeniem.