Spacer po Amsterdamie w FiK-owym obiektywie – część II. Tym razem z nieco bardziej kulinarnej perspektywy.
Architektoniczno-widokowe i im pokrewne wrażenia FiKa z krótkiej wizyty w Amsterdamie znajdziecie w części I (AMSTERDAM I). Teraz czas na porcję kulinarnych doświadczeń (choć nie tylko).
O Amstelveen, w którym zatrzymaliśmy się na kilka dni po Roadburn, wspominałem w pierwszym wpisie. Dziś garść dodatkowych informacji o tej przyjemnej miejscówce, ponieważ to bardzo dobry wybór dla tych, którzy szukają lokum tańszego niż oferty w samym Amsterdamie, a do tego z bardzo miłą i przyjazną obsługą.
Zamieszkaliśmy w małym domku (Bed & Breakfast Rentmeester, 80 EUR/doba za 2 osoby ze śniadaniem) ulokowanym w niedużym ogrodzie, po którym radośnie hasały hodowane przez właścicieli kury.
Na odjezdne dostaliśmy zresztą od gospodarzy małe opakowanie zniesionych przez nie jaj. Dowód? Ten oto PRZEPIS na sałatkę w holenderskim stylu (poniżej).
Byliśmy jedynymi gośćmi, bowiem domek to jedno jedyne miejsce wynajmowane przez gospodarzy. Dzięki temu żadni potencjalnie upierdliwi „sąsiedzi” nie byli nam straszni;-), a śniadania serwowane w kuchni właścicieli jedliśmy we dwójkę, bez intruzów.
Holandia to rzecz jasna przede wszystkim sery. Sklepów z nimi jest tu istne zatrzęsienie. I właśnie w nich najczęściej się stołowaliśmy. Idealne jedzenie na wynos, do spożycia w dowolnie wybranych okolicznościach przyrody, czyli tak, jak Facet i Kuchnia lubi najbardziej.
Stoisko z serami na Nieuwmarkt
Amsterdams Kaashuis przy Haringpakkerssteeg 10hs to jeden z wielu rozsianych po całym mieście sklepów z serami, odwiedzanych masowo nie tylko przez turystów. Są tu przede wszystkim sery, ale nie tylko one. Można dostać tu również między innymi świetne musztardy czy miejscowe wina, ale niestety wyłącznie słodkie, a takie nas nie interesują.
Co ciekawe, sklep organizuje również wycieczki do miejscowego, usytuowanego nieopodal Amsterdamu wytwórcy serów, którego produkty także można tu nabyć. Fajny pomysł, może przy okazji kolejnej wizyty też skorzystamy z tej opcji.
Rajem dla miłośników serów jest położony w samym centrum, przy Warmoesstraat 56 (w najbliższym sąsiedztwie Dzielnicy Czerwonych Latarni, a może nawet jeszcze w jej granicach), Cheese Factory.
Można tu kupić nie tylko rozmaite sery „na wynos” i „serowe” pamiątki, ale także zjeść coś na miejscu – w niewielkiej, dosłownie kilkustolikowej restauracji, serwującej dania oparte na oferowanych tu przede wszystkim serach i wędlinach.
Wybór jest niezły, z bardziej fastfoodowymi opcjami, takimi jak np. pizza, włącznie.
My zdecydowaliśmy się na zestaw (czyli deskę, a właściwie kamień) serów OLD TIMES (17 EUR), podawanych z trzema sosami: (1) słodkim truskawkowym, (2) na bazie balsamico oraz (3) musztardowym. Jak nietrudno się domyślić, ten ostatni okazał się najsmaczniejszy:-)
Gatunki serów opisane są w karcie, ale w razie potrzeby warto ponegocjować z kelnerem i wybrać te, na które ma się największą ochotę – w naszym przypadku: im starsze i bardziej dojrzałe, wyraziste sery, tym lepiej, zmieniliśmy więc w wybranym zestawie to i owo.
Talerz serów okazał się świetnym wyborem, sery były bardzo smaczne, choć na romantyczny wieczór lepiej wybrać inną miejscówkę. Tu trzeba liczyć się z tym, że ktoś nagle dosiądzie się do Twojego stolika, a tuż obok świetnie (i głośno!) będzie bawić się na przykład całkiem liczna wycieczka… Dodatkowa uwaga, jednym z pracowników jest tu (a przynajmniej jeszcze w kwietniu był) nasz rodak. Taką informację „sprzedała” nam bardzo rozmowna i towarzyska kelnerka (Hiszpanka). Jeśli się na niego trafi, można zaczerpnąć nieco więcej wiedzy na temat holenderskich i innych serów – w naszym ojczystym języku.
Przy tej samej ulicy, Warmoesstraat 135A, znajduje się również pewien słodki przybytek, który musi wzbudzić zawrót głowy u wszystkich łasuchów – Metropolitan.
Można dostać tu prawie wszystko – od deserów, przez lody i czekoladowe piwa, po wysokiej jakości i często niespotykane, albo chociaż rzadko spotykane gdzie indziej czekolady.
Na przykład wietnamskie gorzkie Marou
szwajcarsko-francuskie tabliczki Akesson’s
Surowe Pacari z Ekwadoru
i sporo innych.
Są także tabliczki z logo Metropolitan – w zachęcających kształtach i z najróżniejszymi dodatkami.
Czekoladowe piwo było chyba umiarkowanie smaczne, bowiem wpadły nam w oko 2 czy 3 butelki ledwie napoczęte i pozostawione na stolikach. To skutecznie osłabiło zapał do sprawdzenia, jak ów wynalazek smakuje…
Dla amatorów lokalnych spożywczych pamiątek (dostępnych zresztą w prawie każdym sklepie) znajdą się i słodkie jak diabli Stroopwafels, które mają jednak tak koszmarny skład, że nie chcielibyśmy ich jeść nawet wówczas, gdyby nam dopłacali;-)
Główny składnik wafli z karmelowym niegdyś wypełnieniem, które ma rozpuszczać się pod wpływem pary z ciepłego napoju, kiedy ułoży się je na kubku z gorącą kawą lub herbatą, to dziś – co za niespodzianka – syrop glukozowo-fruktozowy (ok. 40% składu). Tak czy owak, dla każdego coś miłego. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo fajny sklep, z którego po prostu nie można wyjść z pustymi rękami.
A skoro nie można, kupiliśmy sobie czekolady, które zdecydowanie nie należą do powszechnie dostępnych czy łatwych do zdobycia. Zdecydowaliśmy się na kilka tabliczek – już znanych i całkiem nieznanych.
(Odpowiadając na Wasze pytania o ceny czekolad: Akesson’s – 6 EUR, Pacari – 4 EUR, Amedei – 10 EUR).
O Akesson’s przeczytasz TUTAJ.
Być w Amsterdamie i nie zjeść śledzia albo innego rybnego street foodu za kilka EUR (od 1,5 do 7 – ceny różnią się w zależności od wybranej ryby i ewentualnych dodatków), serwowanego z takiej jak widoczna poniżej oraz szeregu jej podobnych budek to jak przegrać życie…
Ceny tak sprzedawanych ryb zależą także od lokalizacji budki – na obrzeżach centrum jest wyraźnie taniej, w samym centrum miasta – drożej. Wybór na pierwszy rzut oka wszędzie porównywalnie szeroki.
Budka w centrum:
Budka na obrzeżach centrum:
Może być śledź w wersji z bułką lub bez. Jako że w Amsterdamie byliśmy w kwietniu, czyli w ostatnim miesiącu przed porzuceniem glutenu (O CO CHODZI?), po raz ostatni spróbowaliśmy obydwu wariantów.
Na początek śledź, a do tego cebula i słodkawe ogórki pokrojone w cienkie plasterki (przypominające szwedzką sałatkę ogórkową).
A w następnej kolejności makrela, wędzona i bardzo smaczna z mnóstwem, ale to mnóstwem pieprzu. Tym razem w bułce. Obiektywnie rzecz biorąc, bułce umiarkowanej urody, jakości i generalnie sprawiającej wrażenie po prostu niedobrej. Wyglądała jak zwykłe hotdogowe badziewie i smakowała tak samo. Dziś, na kilkumiesięcznym już bezglucie (PRZECZYTAJ WIĘCEJ) za nic byśmy tego nie zjedli, ale wtedy po niemałej dawce kilometrów w nogach całość smakowała autentycznie niebiańsko.
Szybkie dania na wynos oferowane są także w takich oto samoobsługowych sklepo-restauracjach. Wybór jest naprawdę spory, a ilość warzyw i owoców zaskakuje in plus. Było tłoczno.
Można zjeść coś bez mąki? Innego niż bułki, naleśniki, etc. Owszem, wystarczy tylko trochę poszukać. W małej i przytulnej kawiarence Goodies przy Huidenstraat 9 zjedliśmy fajne sałatki z grillowanych warzyw i pysznego zapiekanego koziego sera (konkretna porcja za 15 EUR/szt). Do tego obowiązkowo po kawie.
Bez kawy zdecydowanie nie można się obejść, tym bardziej, że kwietniowa pogoda, choć wyjątkowo słoneczna, nie rozpieszczała nadmiernie wysokimi temperaturami. Ceny espresso oscylują w granicach 1-2 EUR, cafe latte to wydatek rzędu 2,5 – 4 EUR.
A skoro o kawie mowa. Jako że nie jesteśmy amatorami kawiarnianych globalnych sieciówek i w miarę możliwości staramy się omijać je (nie tylko na wyjazdach) szerokim łukiem, jeśli już lądujemy na kawie w sieciowej kawiarni, musi to być marka lokalna. Taką właśnie jest holenderska sieć The Sissy Boy, którą najczęściej odwiedzamy w Tilburgu, ale której lokale spotkać można także w innych miastach Holandii, w tym w Amsterdamie.
The Sissy Boy to zarówno marka modowa, sklepy z designerskim wyposażeniem wnętrz, jak i kawiarnie z prawdziwego zdarzenia o nieco industrialnym wystroju, w których można nie tylko napić się kawy w każdym chyba możliwym wydaniu, ale także kupić drobniejsze elementy wyposażenia do domu czy mieszkania. Sieć liczy sobie obecnie ok. 40 sklepów (o ile mnie pamięć nie myli) w całej Holandii oraz jeden w Belgii (w Antwerpii).
Kawiarnia The Sissy Boy w Tilburgu to bardzo przyjemny, przestronny i jasny lokal z wysokimi przeszklonymi ścianami, który łączy w sobie dwie funkcje – miejsca niezobowiązujących spotkań ludzi w każdym wieku, gdzie można zjeść coś prostego na zimno albo na ciepło, na słodko albo wytrawnie, oraz sklepu z wyposażeniem wnętrz. Można tu kupić szkło, ceramikę, porcelanę, tkaniny, lampy i sporo innych artykułów dekoracyjnych albo codziennego użytku. Kawiarnia jest piętrowa, obsługa sympatyczna i bezpośrednia, kawa pierwsza klasa, sałatki – całkiem niezłe. A Starbucks sucks;-)
Prowadzący wzdłuż kanału w kierunku Oude Kerk Oudezijds Voorburgwal jest jednym z głównych bulwarów w mieście. Sporo tu turystów i coffeeshopów, ale można trafić tam również na bardziej kameralne miejsca – jak na przykład ta przytulna kawiarnia Ivy & Bros (Oudezijds Voorburgwal 132). Przyrządzą Wam taką kawę, jaką sobie wymyślicie, nawet jeśli nie ma jej w karcie. Z % też ;-)
Będąc w okolicy ZOO od strony Kerklaan, warto skręcić w kierunku kanału, przejść przez most i przespacerować się dalej po cichych, nieobleganych przez turystów okolicznych uliczkach. Właśnie tutaj, tuż przy moście na Entrepotdok 36, można (i warto) zatrzymać się na dłuższą chwilę w małej kawiarni Bloem.
Canon i Raw Cocoa zawsze z FiKiem ;-)
Sama ulica Entrepotdok zwraca uwagę ciekawą zabudową, nieco inną od dominujących w centrum ciągów kamieniczek. W parterach szeregowców ulokowane są kawiarnie (w tym właśnie Bloem), a także niewielkie przedsiębiorstwa.
Idąc dalej można dotrzeć na tyły amsterdamskiego ZOO…
Sceneria zupełnie nie miejska.
The end:-). Do przyszłej wiosny!
Kocham to miasto! :D
Też byśmy zjedli taką deskę serów;)
O, widzę że FiK zbiera vinyl toys. Fajny ten amsterdamski sklep. Szkoda, że Plastikowe Serce w Wawie padło tak szybko…
No! Czekałam i się doczekałam:>
Nareszcie, czekałam! :)
Znam Cheese Factory! Można tam dostać świetne sery:) pozdrawiam
Bardzo pocztówkowe fotki
Bardzo lubię to miasto, luz i w ogóle.
Ile sera!!! Omnomnom…
Sery holenderskie mógłbym jeść codziennie
I absolutely love your blog! Keep writing and good luck!!
I was there :)
Wietnamska czekolada! :D
Stroopwafel ma taki syfny skład? Słabo :( kiedyś dawali do nich po prostu cukier…
Przyjedzcie do Madrytu, oprowadze Was:>
Bez sciemy!:)
Pamiętasz może ceny tych czekolad, które kupiłeś? Byłabym wdzięczna za info albo najlepiej uzupełnienie wpisu o ceny. Z góry dziękuje :-)
Tak, zaraz uzupełnię. Akesson’s kosztował ok. 6 EUR, a Pacari ok. 4.
A ja tak lubię stroopwafels, ze zawsze mam w domu puszkę
Fajowy wypad :D
Coffee shop The Doors rządzi :P
Wczoraj odkryłam na instagramie FiK ;) i już to mój jeden z ulubionych blogów o jedzeniu. Bardzo ciekawa relacja, choć ja bym dodała jeszcze kilka rzeczy, ale ciekawe jest to, że każdy odkrywa to miasto na swój własny subiektywny sposób :) ja akurat miałam to szczęscie, że oprowadzali nas zaprzyjaźnieni Holendrzy z Haarlemu (tak, tak ten w NY zawdzięcza nazwę właśnie temu, bo przecież NY byl kiedys New Amsterdamem ) .Duży wpływ na kuchnię holenderską miała mniejszość indonezyjska i widać to nawet w budkach z frytkami, gdzie podają oprócz majonezu sos do satay z orzeszków ziemnych. Sami mieszkańcy tego miasta są stalymi bywalcami orientalnych restauracji ; indonezyjskich i chińskich, które są na naprawdę swietnym poziomie. Ja zawsze robię duże zapasy będąc w Holandii. Oprócz ciekawostek z orientalnych sklepów i oczywiście masy serów i czekolady przywożę- masło orzechowe, speculosy, kawę, brązowy cukier, kakao, posypki czekoladowe do tostow i płatków sniadaniowych-są ze swietnej czekolady, a ja używam ich do deserowych kaw-nie widzialam ich u nas jeszcze, mrozone krokettes, roznego rodzaju ciastka maślane, melase z jablek ;)!? nie wiem jak to nazwać, ale to jest genialne do długo leżakujących serów, ciasto piernikowe z marmoladą -taki ich przysmak, marcepanowe słodycze no i piwo jakiego u nas nie ma np.ciemny Grolsch ;) karmelowe wafelki pomijam, bo z Tago są dokładnie takie same, a najlepsze i tak świeże. Poza tym ten syrop, o którym pisałeś. Hehe , ale ja jeżdżę camperem z wieeelkim bagażnikiem więc mogę poszaleć; )
Cieszę się niezmiernie:-) i zapraszam. Nie ma lepszego przewodnika niż mieszkaniec miasta, które się odwiedza, to fakt, ale z drugiej strony kiedy nikogo się nie zna, można czasem więcej odkryć. Nie lubimy standardowego zwiedzania i jesteśmy wybredni jeśli chodzi o kuchnie, stad nasza perspektywa postrzegania Amsterdamu może niektórym wydawać się nieco nietypowa;-) Co do zakupów, FiK stawia na sery i czekoladę, ponieważ po pierwsze na diecie bezglutenowej wiele produktów (w tym piwo) odpada, a po drugie masy rzeczy po prostu nie jemy. Ciastka, kremy czy masła orzechowe, a zwłaszcza ta komiczna;-) posypka tortowa do kanapek odpadają. Zreszta, z posypki żartujemy sobie co roku, trochę nie mieści mi się w głowie ten wynalazek i mam nadzieje, ze moda na posypywanie tostow czymś takim nigdy do PL nie dotrze. Dzieci w Polandzie sa coraz grubsze i bez tego. To nie jest kwestia posiadania campera; mamy duży samochód, ale jeśli miałbym go czymś z NL wypakować na maxa, to raczej tylko serami i musztardami, które sa faktycznie świetne, niż słodyczami. No i spróbuj polskiego gorzkiego kakao Surovital z ziaren Criollo. Jest jaśniejsze, naturalnie gorzkie ale w praktyce tak delikatne ze wydaje się słodkawe, bo prażone w niskiej temperaturze. Żadne klasyczne holenderskie czy inne kakao nie ma szans się z nim równać, wierz mi :-)
Super sklep z czekoladami, szkoda, ze nie ma nic podobnego w Lublinie…
Świetna strona, pisz więcej o wycieczkach bo robisz to w naprawdę fajny sposób :)
Zazdraszczam! :P ;-)
Istny raj dla seromaniaków :) :)
Mam nadzieję, że relacja z Rygi też będzie, bo bardzo czekam :)
Świetne zdjęcia, fajny wypad, życzę więcej takich wycieczek, pozdrawiam
Katorga dla oczu dla osoby redukującej swoją wagę!
:)
Odstaw słodkie i gluten, a będziesz fit&slim bez odmawiania sobie dobrego jedzenia :-) Cukier jest najgorszy, tluste sery są OK!
Dobrego jedzenia nigdy nie odmawiam, ale dawkuję mniejsze ilości:) A po takim widoku, zjadłabym sporej ilości kawał sera na raz;) Słodkości na szczęście mnie nie rajcują, no chyba, że gorzka czekolada, ale toż to samo zdrowie!
Gorzka czekolada jest najlepsza, pełna zgoda :-)
To moja ulubiona europejska stolica, ma super klimat:) znaczy atmosferę;)
Pięknie pokazałeś moje ulubione europejskie miasto
Dzięki:-)
Bardzo się przyda, jutro jadę na amsterdamską majówkę :)
to jest jawne pastwienie się nad człowiekiem (!)
takie wpisy powinny być zakazane, a przypominanie ich powinno być karalne podwójnie np. miesięcznym wyeliminowaniem sera w diecie ;P
Rany, ale mi brakuje takiego wyboru serów w sklepie, tu tylko cheddar i cheddar. Choćby nawet był i dobry, to ileż można..
Przepraszam;-) Na pocieszenie: w PL mamy ten sam problem, różnorodność produktowa nie rzuca na kolana, ani w temacie serów, ani w żadnym innym.