Raw Cocoa – biała surowa czekolada z pistacjami i solą.
Nowa biała organiczna surowa czekolada Raw Cocoa to kolejna 50-gramowa tabliczka, tym razem w wersji z solą himalajską i pistacjami.️
Dlaczego biała, skoro ma taki kolor?
Biała, ponieważ nie zawiera kakao (tylko organiczne masło kakaowe), a karmelowa w kolorze, ponieważ jest słodzona nektarem z kwiatów palmy kokosowej. To fajne słodzidło nadaje czekoladzie charakterystycznej barwy i karmelowego posmaku.
W przeciwieństwie do tabliczek gorzkich i ciemnych, w których pierwsze skrzypce na liście składników gra surowe kakao, tu listę otwiera wspomniany wyżej odparowany nektar z kwiatu palmy kokosowej, który zawiera magnez, potas, cynk i żelazo, witaminy z grupy B, przeciwutleniacze i aminokwasy, a do tego jest organiczny i ma niski indeks glikemiczny.
Dodatki, czyli sól w kryształkach i pistacje w całości, których jest całkiem sporo (16%) fajnie kontrastują z kremową, słodką i delikatną masą czekoladową.
Biała z solą i pistacjami jest ciekawsza w smaku niż opisywana jakiś czas temu kokosowa. Sól i pistacje są w stanie przekonać FiKa nawet do białej czekolady ;-) Kokosowa jest dużo słodsza i bardziej jednorodna w smaku, a tu sól i pistacje dają interesujący, nietuzinkowy rezultat, chociaż soli mogłoby być nieco więcej. Tak czy owak, dla każdego coś miłego – jeśli lubisz słodkie, pokochasz kokosową, a jeśli szukasz czegoś innego, a jednocześnie z gorzkimi nie jest Ci po drodze – biała z pistacjami powinna Cię przekonać.
Biała z pistacjami – tak samo jak inne słodycze Raw Cocoa – jest naturalnie wegańska, bezglutenowa i w 100% organiczna; wszystkie surowce wykorzystywane w procesie produkcji są pochodzenia organicznego. Z uwagi na brak w składzie kakao czekolada powinna być również odpowiednia dla osób z alergią na kakao.
Uprzedzając ewentualne pytania, generalnie tradycyjne białe czekolady uważamy za niejadalne badziewie (o czym była tu mowa niejeden raz), ale tabliczka Raw Cocoa to coś innego. To jedyny taki produkt na rynku – smaczny, czysty i – co w przypadku białej czekolady jest szczególnie istotne – zdrowy (pod warunkiem, że jedzony z umiarem). Taka czekolada może stanowić alternatywę dla marnej jakości białych tabliczek wypakowanych rafinowanym cukrem trzcinowym i tanimi tłuszczami roślinnymi, które obok masła kakaowego nawet nie leżały. Jeśli szukasz jadalnej białej czekolady, spróbuj tej.
Przeczytaj też o innych produktach RAW COCOA
Skład: odparowany nektar z kwiatu palmy kokosowej, masło kakaowe, migdały, pistacje (16%), sól himalajska (1%), wanilia Bourbon. Masa kakaowa – min. 36%
Cena: ok. 10 zł
Waga: 50 g
Gdzie kupić: SUROVITAL, Kuchnie Świata, Alma, Piotr i Paweł, TK Maxx, Organic, Żabka, Fresh Market, Leclerc, Carrefour, Tesco, sklepy internetowe i stacjonarne ze zdrową żywnością
Producent: RAW COCOA | SUROVITAL
LUBISZ CZEKOLADĘ? Sprawdź Asertywną Czekoladową Listę Przebojów Faceta i Kuchni!
***
KONKURS
Jeśli chcesz zawalczyć o jeden z 3 fajnych zestawów słodyczy Cocoa, w komentarzu pod tym postem napisz, jaka czekolada najbardziej kojarzy Ci się z dzieciństwem. Jeśli dorastałeś/-aś w parszywym PRL-u, możesz napisać też o jakimś czekoladopodobnym wynalazku ;-)
Dodając komentarz pod wpisem na blogu, nie przejmuj się komunikatem o spamie. Żaden komentarz nie zginie i po zaaprobowaniu zostanie opublikowany na stronie.
Na Wasze wpisy czekamy do 16.01.2017. Dobrej zabawy!
WYNIKI:
Dzięki za wszystkie wpisy i bardzo osobiste historie z rocznikami w tle :-) Jest co wspominać ;-)
Nagrody otrzymują:
Natalia – komentarz z 8 stycznia
Sim – komentarz z 9 stycznia
Emilia Ław – komentarz z 10 stycznia
Odezwijcie się na kontakt@facetikuchnia.com.pl, a jak nie, to my się odezwiemy via email w ciągu kilku dni. Gratulacje :-)
Moje wspomnienie nie dotyczy stricte czekolady, ale wafelka kakaowego oblanego czekoladą o nazwie „Mulatek”. Mój tato przynosił mi te wafelki po oddaniu krwi. Pamiętam jak z niecierpliwością wyczekiwałam 2 czy 3 miesiące na kolejną dostawę. Oprócz słodkiego wnętrza te wafelki miały opakowanie ze sreberka, które zawsze skrupulatnie „prasowałam” palcami a następnie chowałam do mojego pudełka na skarby. W grudniu wykorzystywałam je go stworzenia ozdób świątecznych. Dziś skład tego wafelka pewnie powaliłby mnie na kolana!
Rocznik ’84 i dla mnie czekolada dzieciństwa to JEDYNA z Wedla. Taka w opakowaniu czerwono – kremowym. Dla wielu zbyt gorzka, a dla mnie była no cóż… jedyna w swoim rodzaju:)
Tak, jestem dojrzałym czytelnikiem, żeby nie powiedzieć starym. Pamiętam peerelowe czasy. Namiętnie kolekcjonowałam sreberka z czekolad. Internety przypomniały mi Jedyną z Wedla. Ze świątecznych okresów pamiętam czekoladowe (tak wtedy myśleliśmy) Mikołaje lub zające a na stołach królował blok czekoladowy.
Niewątpliwe marzeniem jednak była czekolada z całymi orzechami. Tak mi zostało do tej pory.
Jako wielce pożądany towar luksusowy – niemiecka czekolada tzw. z okienkiem i wielkimi orzechami laskowymi. Jako jedno z lepszych wspomnień towaru ogólnodostępnego – blok czekoladowy Bambo lub „czekolada” z płatków owsianych, masła i kakao robiona przez babcię <3
Nie pamiętam do końca jak to leciało… w sensie nazwy ale była to taka tabliczka czekolady z górami na opakowaniu (chyba Alpami;)) a w środku małe tabliczki, wyjątkowo aromatyczne i wyjątkowe w smaku… drugim smakiem dzieciństwa jest czekolada robiona przez moją mamę. Z mleka w proszku, tzw blok czekoladowy. Mamo! jakie to było pyszne, a najlepszy był garnek który trzeba było obowiązkowo wyszorować językiem ;) Generalnie dzieciństwo kojarzy mi się z zapachem kakao, jak już byłam trochę starszym dzieckiem to uwielbiałam ogórki kiszone z nutellą, duet idealny!
Z najwcześniejszym dzieciństwem kojarzą mi się jakieś wyroby czekoladopodobne, po których zostawał w ustach dziwny, tłusty osad i posmak. Sporadycznie moim rodzicom udawało się dostać prawdziwą czekoladę. Kojarzy mi się coś w stylu Goplany mlecznej ;) do dziś pamiętam ten smak ;)
Wtedy marzyło mi się, żeby mieć cały pokój czekolady, batoników, bloku itp. ;)
Później, jak byłam bodajże w 6 klasie, to można było kupić w sklepiku szkolnym ok 200-250 gramowe kostki bloku czekoladowego. Nawet był dobry :) pamiętam nawet cenę :D 6500 zł :D Wydawałam na niego całe moje kieszonkowe ;)
Obecnie, jak już mam te 27 lat plus vat ;) stawiam na jakość, a nie na ilość ;) już nie muszę mieć całego pokoju czekolady, wystarczy kilka tabliczek bardzo dobrej jakości, a będę w siódmym (czekoladowym) niebie :D
Kłania się rocznik ’77:) dla mnie szokiem fizycznym i psychicznym było pojawienie się czekolady ‚bąbelkowej’!:) raz bo rozpuszczała się w buzi trochę jak visolwit – oczywiscie inaczej ale w wieku 5 lat to było poważne fizyczne przeżycie:) a dwa opakowanie! Tabliczka tej czekolady była pakowana w sreberko oczywiscie i papierek który miał nadruk chmur i nieba co w tamtych czasach kojarzyło nie sie z teledyskiem Stevego Wondera – I just call to day I love You. No cóż umysł dziecka jest niesamowity:))) P.S do dzisiaj jak słyszę tą piosenkę to przypomina mi się smak tej ‚piankowej’, rozpuszczającej się jak chmurka czekolady w ustach.
Czekolada przysyłana z Niemiec od mojej ciotki (siostry babci) to był prawdziwy rarytas! Senior rodu dzieliło po równo czekoladę o smaku jogurtu, aby nikt nie otrzymał nawet okruszka więcej.
Natomiast z osiedlowego sklepu pamiętam coś okropnego! „Czekoladę”, a raczej zbitą masę nie wiadomo czego, która nie miała nawet opakowania! Tabliczki leżały sobie na ladzie obok wielkiego kalkulatora. Czasami miałam „przyjemność” jest to coś. Okropieństwo!
Myślę, że gdyby zadać to pytanie mnie i moim siostrom, zgodnie odpowiedziałybyśmy to samo- czekoladki Gianduiotto firmy Novi. Kiedy w Polsce królował Wedel, a raz na ruski miesiąc pojawiło się Cadbury, my byłyśmy karmione włoskimi, cudownie orzechowymi pralinkami. Tata przywoził je swego czasu z licznych podróży służbowych, w wysokim opakowaniu z okienkiem u góry. Czekoladki najpierw stały w szafie, czekając na wielką okazję, a gdy już się doczekały, mama otwierała pudełko i każda z nas dostawała po małej czekoladce. Wprost rozpływały się w ustach, a ja do dzis mam w szufladzie ich kilka złotych, eleganckich papierków. Co zabawne, giandujki są obecnie produkowane przez wiele firm, a nawet te Novi nie są aż takim rarytasem, ale tata zawsze stara się przywieźć choć jedno pudełko i zawsze jest to nie lada gratka dla mnie i moich sióstr ;)
Moje dzieciństwo to zdecydowanie lata 90′, a ich smak to czekoladki w kształcie pluszowych misiów pakowane w papierowe brązowe torebki, sprzedawane na wagę. Mleczne i białe. Idealne. Podobne odnalazłam kilka lat temu na jednym z paryskich targów. Skuszona ich kształtem zakupiłam, jednak nie przeniosły mnie do czasów dzieciństwa. A szkoda. Nie zostało jednak nic innego jak czekać aż same wpadną w moje ręce.
Pamiętam, że moją ulubioną czekoladą była zwykła mleczna Goplana w takim jasno fioletowym opakowaniu ;)
Jeśli mowa o czekoladzie, którrej wspomnienie przenosi mnie do beztroski dzieciństwa, to na myśl przychodzi mi tylko jedno: kocie języczki.
Świat nie istniał bez kocich języczków. Nie liczyła się żadna inna słodycz – moje serce w całości należało do kocich języczków. Jak tylko wchodziło się do sklepu, natycmiast zrywałam się z uścisku maminej ręki, by pognać w kącik słodkości i chwycić w małe łapki prostokątne, kartonowe pudełko z kocimi języczkami. Zawsze z obrazkiem trzech, puchatych kociąt na opakowaniu. Nie wiem nawet, co dawało mi więcej szczęścia – czy zdjęcie samych kotów, czy zawartość pudełka, o którym myślało się całą drogę do domu. A było na co czekać. Wtedy, dla małego smarka z wiecznie obdartymi kolanami, kocie języczki były uświęceniem codziennego dnia. Może dlatego właśnie, choć gdzieś po drodze wyolbrzymione i narosłe w przesadę, wspomnienie kocich języczków i ich aksamitnej słodyczy, pamiętam do dziś.
Ta czekolada to coś jak kajmak z solą w wersji wegańskiej… i bardzo tłustej. Więc muszę ją mieć. Jeśli się w najbliższym tesco nie znajdzie, znajdzie się gdzie indziej, ale i tak finalnie w moim żołądku.
W dzieciństwie jadałam różne czekolady, była i bąbelkowa i taka z okienkiem i z murzynkiem w turbanie… Ale ja widać najbardziej pamiętam trudne przeżycia, bo utkwiły mi w pamięci dwie tabliczki czekoladopodobne. Jedna to ze Śnieżki – takie coś, co nawet dla takiego łasucha jak ja było niejadalne. Dlatego się mocno zdziwiłam, kiedy na 18-stkę dostałam od chrzestnego bombonierkę tej firmy i okazała się być jedną z lepszych bombonierek, jakie do tego czasu jadłam.
Druga to tabliczka czekoladopodobna Wedla Pani Twardowska. Smakowała lepiej niż niejedna czekolada.
Nie urodziłam się za czasów świetności PRL’u i ta historia nie będzie w tym typie.
Jednakże mój rok urodzenia to 1989, a więc moment wielkich zmian. Pamiętam, że gdy miałam 9-10 lat na targu w ok. 20.000 miejscowości zaczęły się pojawiać nowe, dziwne rzeczy. Były to między innymi niemieckie proszki do prania, czekoladowe zajączki znanej, szwajcarskiej firmy, firanki, które były największym celem ówczesnych gospodyń, plastikowe reklamówki (tak, wtedy to był szał na reklamówkę z Jonem Bon Jovi – serio!) i inne takie cuda. Wiem, że moją wymarzoną czekoladą z dzieciństwa była czekolada z całymi orzechami, mleczna i ta, którą wszyscy znamy, a jej nazwa zaczyna się na N. Wtedy to był szczyt marzeń. Jako dziecko kompletnie nie miałam wyrobionego poczucia smaku i próbowałam wszystkiego (do dzisiaj próbuję i stąd bierze się u mnie pewne zaokrąglenie po bokach), a ta czekolada to był szczyt słodkości. Wtedy idealna, a dziś mdła, ciapciata i jedyne, co jest w niej dobre to orzechy. I jeśli już piszę o słodyczach to może dopowiem, że kiedyś mój Ojciec zapytał mnie kiedy w końcu przyniosę szóstkę ze szkoły? (chodziłam do podstawówki, średnia 5.0 albo coś koło tego). Odpowiedziałam mu, że szóstki za darmo mu nie przyniosę, bo muszę mieć jakąś mobilizację na najwyższą ocenę. Zapytał, co chciałabym dostać? Uczciwie powiedziałam, że za każdą szóstkę chcę żeby kupił mi w nagrodę snickersa. Słodką ciągutę z karmelem, czekoladą i orzechami. Zawarliśmy układ. Jakie było jego zdziwienie, gdy w ciągu tygodnia przyniosłam do domu 4 szóstki? Musiał mi „wypłacić” 4 batony. Próbował dociec czy nie podrobiłam tych ocen, ale dzienniczek nie kłamał. Moja Mama do tej pory to wspomina i twierdzi, że już kiedyś potrafiłam pokazać, że jestem łakoma na słodycze. :)
Dzisiaj się to nie zmieniło – nadal kocham słodycze, ale wybieram albo te zdrowe albo te rozsądne (nie piekę sernika z gotowych pulp, a mielę sama biały ser od gospodarza, parzę w mleku i mielę osobiście mak na makowiec,…) i powiem szczerze, że nie brakuje mi ani opisanej wyżej czekolady ani batonów, bo orzechy najlepiej smakują prosto z łupin. :)
Jestem tym, który miał szczęście mieć dzieciństwo latach 90. XX wieku. Czekolada czy jakikolwiek inny słodycz cieszył, bo był okazjonalny, a nie wszechobecny i masowy. Najlepsze skojarzenie z czekoladą, jakie mam z dzieciństwa to andruty przekładane domowym kremem „czekoladowym” (ale jakim pysznym. Wystarczyło kakao, cukier, śmietana i wafle – tak osiągano deser pełen szczęścia. :)
Czekolada mojego dzieciństwa, taaaakkk… To była czekolada deserowa, w takim czerwonym opakowaniu z napisem „Deserowa”, z Goplany. Szczerze mówiąc , nienawidziłam jej bardzo, brakowało mi w niej słodyczy. .. Zawsze gdy odwiedzali nas znajomi i tata wyciągał.z tzw.barku czekoladę na poczęstunek dla dzieci, to ja prosiłam mamę, by zrobiła mi moja czekoladę. Mama wyciągala rondelek, topola w nim margarynę (tak, tak, margarynę nie masło, masło było luksusem) z cukrem i dodawała kakao, tak samo jak przygotowywała „czekoladowa polewę” na ciasto. Nalewala mi do kubeczka, nakazywala, że nie mogę wziąć kubeczka ze stołu dopóki nie wystygnie i tak siedziałam na taborecie, machając w powietrzu nogami, czekając na moją ulubioną czekoladę, kiedy to pozostała gromadka dzieci czekała z nieciepliwoscia na łamana przez mojego tate swoją porcję kostek deserowej Goplany. A ja najszczesliwsza na świecie wsuwalam łyżeczka z kubeczka czekoladowa polewe do ciasta, która delikatnie chrześcila w zębach.
Moją ulubioną czekoladą z dzieciństwa była Bąbolada! To był smak, wspaniale rozpływała się na języku, a bąbelki dodawały lekkosci całej strukturze. Bez problemu można było wsunąć całą tabliczkę. Super była też jej gorzka wersja. Teraz można tylko pomarzyć…. Drugą wspaniałą czekoladą była bardzo cienka mleczna tabliczka od Wawel’a. szkoda, że jej już nie produkują….
? dzieciństwo to wies na ściany wschodniej i lata 70 iii marcepanowe słodkości pod choinkę od cioci z Opolskiego które wydawały sie prawdziwym rajem Czasem do sąsiadów przyjeżdżał ktos z rodziny z ZSRR i pojawiały sie czekoladowe groszki – cukierki w pudelku metalowym z dziurką. Iii ukochany blok czekoladowy na wagę w wiejskim sklepie bardzo czasami za resztę przy zakupie chleba. Bardziej pamiętam smak czekolady z polowy lat 80 tych w Bielsku Bialej kiedy koleżanka przynosiła na przyjacielskie spotkania PrincePolo (jej tata byl dyrektorem ogromnej państwowej firmy więc czekoladowe źródło obfitości tryskało z obficie) iii od tamtego czasu smakuje mu wysokiej jakości czekolady. Belgijska Szwajcarska Surowa ? iii w kazdej ilości
Mnie z czasow dziecinstwa kojarzy sie czekolada Studencka. Kiedy rodzice przyjezdzali z zakupow z Czech i przywozili cos wyjatkowego ;) Ta galaretka, ktorej bylo tylko kilka kawalkow w calej czekoladzie. Um… teraz moge sobie tylko pomarzyc o tej czekoladzie. Ze wzgledu na diete bezglutenowa wybor czekolad jest niewielki :(
Pocieszę Cię Xymi – ta czekolada jest obecnie niejadalna. Firmę przejęło Nestle (wcześniej zdaje się czekoladę robił Orion czy jakoś tak). Ostatnio moja matka, która też była wielką fanką Studenckiej zakupiła ją sobie… i wie, że już więcej tego nie zrobi. Więc stanowczo lepiej karmić się wspomnieniami o tej czekoladzie niż samym wyrobem, nieudolnie udającym to, czym był kiedyś :-(
Czekolada to ta zrobiona z mleka w proszku z kakao miodem i orzechami z ogródka najbardziej pamiętam że woda musiała być źródlana bo inaczej robiły się grudki ;) i masę trzeba było wyrzucić i ten zapach w całym domu
Ja urodziłam się w roku 1998 a więc wtedy gdy wszystkiego- w tym słodyczy było w bród,więc nie mam takich doświadczeń,że czeka się na coś cały rok..choć pamiętam,gdy dostałam od Cioci z Niemiec czekoladę z herbatnikami i warstwą masy o smaku kawy! To było coś! I to ten smak pamiętam najlepiej jeśli chodzi o czekolady w dzieciństwie bo każda tabliczka tej czekolady przywieziona przez Ciocię wzbudzała we mnie to drżenie w duszy ,,Tak! To ten smak! Pamiętasz jadłyśmy ją gdy…?”. Więc chyba prawdą jest że to co niedostępne pamięta się i smakuje najlepiej.. ?
Absolutnym hitem zawsze było dla mnie to co kokosowe! :) Dorastałam w PRL-u i te najlepsze były czekoladki mleczne z Pewex’ u z dodatkiem kokosa lub przywożone prze mojego tatę z zagranicznych wycieczek mocno gorzkie czekolady, ale wiadomo to był prawdziwy rarytas. Do końca moich dni z dzieciństwem na pewno będzie mi się kojarzył smak bloku czekoladowego z orzechami robiony w domu przez mamę. Przez wiele lat tęskniłam za tym smakiem, aż tu nagle -niespodzianka! Wasza kokosowa zdecydowanie jest mu najbliższa, dlatego cały czas mogę czuć się jak dziecko! Zycie jest piękne! :)
Z czasów PRL-u kojarzy mi się blok orzechowy i sękacze :) pierwszy raz spróbowałam ich na wystawie słodyczy PRL-owskich. Ale były zdecydiwanie za słodkie no i mało zdrowe ;)
W dzieciństwie mama robiła dla mnie śliwk, rodzynkii w czekoladzie, dla mnie to był rarytas. Postacje ubóstwiam, a sól himalajską używam w kuchni codziennie, do pieczenia, smażenia i gotowania. Chciałabym spróbować te połączenie czekolady z solą i pistacjami. Już czuję siłę ekstazy!
Rocznik 1985. Pierwsza czekolada jaka pamietam to chyba Toblerone od wujka z Niemiec :) Pamietam tez jak kiedys sasiad przebrany za mikolaja przyniosl mi czekolada ktora byla juz otwarta i czesciowo zjedzona!
Najbardziej z dziecinstwem kojarza mi sie dwie czekolady: wedlowska truskawkowa i niemiecka z okienkiem, ktora byla ulubiona czekolada mojej mamy.
Dzisiaj siegam tylko po weganskie czekolady, ale to sie dzieje bardzo rzadko. I zawsze zawracam uwage na sklad :)
No cóż ze wszystkich moich wspomnień jedno wysuwa się na prowadzenie. Nic nie pobije mojego zaskoczenia kiedy po odpakowaniu czekoladowego Mikołaja zastałam stojącego w pełnej krasie Zająca, ot taka świąteczna pomyłka :). Mimo, że Zając wielkanocny i wyrób czekoladopodobny smakował wybornie :).
Rocznik 73. W latach świadomego dzieciństwa czekolada była na kartki, jak się szło zrealizować kartkę, było święto, smakowało nieziemsko, jadło się właściwie całą tabliczkę od razu. A później miesiąc czekania i doceniania ,,czekolady” :) Oczywiście w rankingu smaków dzieciństwa królował też blok czekoladowy (koniecznie z oranżadą w woreczku foliowym ze słomką) i cukierki czekoladowo-owsiane, które robiła moja sąsiadka i zawsze przynosiła talerzyk. Za to m.in. ja kochałam :) A później pierwszy raz w życiu pojechałam do Włoch (rok 1986) i od tego czasu smaki dzieciństwa przybrały inny, powiedziałabym kosmiczny wymiar…
Ze słodyczy z czasów PRL-u kojarzy mi się blok czekoladowo-orzechowy i sękacze, których to pierwszy raz spróbowałam na wystawie słodyczy PRL-owskich.
W dzisiejszych czasach słodyczy mamy pod dostatkiem, kiedyś to był rarytas.
Jednak słodycze, takie jak Raw Cocoa zawiera pogactwo smaku i zdrowia :)
Kocham pistacje, pod choinkę dostałam 2 kg pistacji! Sól himalajską używam codziennie do smażenia, gotowania, pieczenia
Chciałabym bardzo spróbować te połączenie, czekolady organicznej i pistacji z solą himalajską. Nie mogę się doczekać uczucia ekstazy moich kubków smakowych!
Migdały w surowej czekoladzie i czekolada z wiśnią i acai już mi się przejadły, czekam na nowy smak :-)
Pozdrawiam
Moją ulubioną czekoladą w dzieciństwie była ta z okienkiem i orzechami. Alpengold nussbeisser :-)
Moją też!
Oh, jeśli chodzi o czekolady same w sobie to mam zdecydowanie dwa typy.
Pierwszy to czekolada ‚kawowa’ jak to ją nazywaliśmy razem z całym kuzynostwem. Nasz kochany dziadek zawsze miał kilka tych czekolad pochowanych w szafie. Nie rozumieliśmy dlaczego zawsze kupuję tę, której połowa nadaje się do wyrzucenia. :p Była dzielona i składała się z dwóch warstw – na górze pyszna biała czekolada, na dole gorzkie ‚kawowe paskudztwo’, które odgryzaliśmy, bo nie chciało nam przejść przez dziecięce gardła. Dzidziuś, którego już z nami niestety nie ma, kupował ją z bardzo prostego powodu – była ulubionym deserem babci. :) Bardzo silnie teraz wiążę jej smak z dzieciństwem, dziadkami i chyba lubię ją teraz tak bardzo (w całości! ;>) przez ogromny sentyment i miłe wspomnienia jakie wzbudza.
Drugim typem jest ‚Milka łaciata’.
Do taty często przychodził kolega – Pan Stefan, rozmawiali o jakichś nudnych dorosłych sprawach… Jednak Pan Stefan bardzo szybko został uwielbiony przez małą mnie. Za każdym razem przynosił mi czekoladę, za każdym razem inną. Pewnego razu koszmarnie nietrafiwszy w mój gust, wymamrotałam skwaszona, że dziękuję ale dlaczego taka NUDNA ta czekolada? Pan Stefan spytał wtedy jaka to by była taka super ciekawa? Z uśmiechem wykrzyczałam: no przecież Milka łaciata! Jakby to była największa oczywistość świata. :D Od tego momentu już zawsze dostawałam swoją ulubioną czekoladę, a Pan Stefan awansował w moich oczach niesamowicie i zyskał przydomek Wujka.
Kocie języczki oczywiście! Pamiętam jak dziś, kiedy po tym jak dorwałam oryginalną wersję Małej Syrenki i po jej przeczytaniu ze szlochem zeszłam do kuchni, moja ciocia pocieszała mnie właśnie kocimi języczkami. Mówiła, że Arielka z księciem są teraz w niebie i zajadają się kocimi języczkami i są tam szczęśliwi. I wycierała mi łzy spod oczy, jednocześnie podkładając kolejne czekoladowe smakołyki.
Jeśli chodzi o czekoladę dzieciństwa, to jest to ta, którą zagryzałam kotleta mielonego zmieszanego z moimi łzami rozpaczy „weźcie już ode mnie ten obiad, ja nie chcę jeść tego mięsaaaaaaa!”. Rodzice w przypływie rozpaczy, że w końcu im zniknę opatentowali dość kontrowersyjny, ale o dziwo skuteczny sposób. Abym zjadła choć kawałek kotleta karmili mnie na przemian – kawałkiem mięska, kawałkiem czekolady :) Także niestety – ale na hasło czekolada i dzieciństwo przed oczami mam taki oto mało apetyczny obrazek. Z bardziej smakowitych a także czekoladowych kąsków, to zdecydowanie blok robiony na mleku w proszku, które wtedy było rarytasem przywożonym przez znajomych z Francji (wielka czerwono żółta pucha po tym przysmaku wyjadanym także na sucho do dziś stoi w mojej kuchni). Jakiś czas po tym w jednej z toreb od przedszkolnego Mikołaja pojawiła się mieszanka Wedlowska i tym samym mój świat zawirował… To było coś na co warto było czekać cały rok na Gwiazdkę ;)
Mnie do czasów dzieciństwa przenoszą tubki z wyciskaną płynną czekoladą, opakowanie bodajże łaciate. Nigdy nie zapomnę jak marzyłam aby spróbować takiej tubki i tato odbierając mnie z przedszkola przyniósł właśnie taką niespodziankę; to nic że połowa wylądowała nie koniecznie w ustać bo chcąc jak najwięcej naraz dziecina ścisnęła za mono biedną tubkę ale było warto :)
Mnie z dzieciństwem kojarzy się tylko i wyłącznie biała Milka, co teraz mnie trochę śmieszy x)
Do wieku piętnastu lat nie lubiłam czekolady w ogóle (jak głęboko drzemał we mnie czekoholik?), smak kakao uważałam za okropny. Jedynie ta biała Milka była dla mnie zjadliwa, z tym że w ciągu tygodnia/dwóch nie byłam w stanie zjeść więcej niż dwa paski. Resztę dostawał brat ;)
Ostatnio wróciłam do mojej czekolady dzieciństwa, ale tym razem nie podołałam nawet kostce xD
Oczywiście fioletowa krowa i Milka z alpejskiego mleka, najdelikatniejszy smaaaak:)
Biała „czekolada”, o którą toczyły się bitwy z 4-osobowym rodzeństwem. Dniem słodkości był poniedziałek, kiedy to mama jechała na targ do najbliższego miasteczka i kupowała od „głośnej” Pani czekoladę w promocji.. :) Nie rozumiałam tych dziwnych i wykręconych litr zza wschodniej granicy, ale to czekolada rozumiała nas… ;)
Czekolada z dzieciństwa – kojarzy mi się przede wszystkim z kilkoma wyrobami:
1. masło+kakao+cukier+trochę spirytusu (ew. rumu) – porządnie wymieszane i rozłożone w formie bloku/kulek optaczanych w kakao,kokosie,cukrze,płatkach owsianych odstawione do lodówki. Po kilku godzinach to co większość dzieci lubi – konsumpcja.
Szczerze powiem, że jak i w tamtych czasach, tak i teraz – wyrób swym smakiem oraz składnikami powalał sklepowe czekolady bądź czekoladopodobne towary.
2. czekolady z 22 lipca w Bielsku-Białej w latach 80 i 90 – miały tę magię, zapach, coś pociągającego – wystarczyło przejść obok sklepu. Trudno było przejść obojętnie nie popatrzeć na różne czekoladowe cudeńka. Wtedy wystarczyło naprawdę niewiele – a człowiek był w siódmym niebie. Teraz – albo przez zbyt powszechny dostęp do czekolad, albo przez brak pieniędzy na frykasy, albo przez ich jakość – trudno odnaleźć ten aromat, ten smak…
3. Wyroby polskich producentów w czasach PRL’u i latach 90 – były naprawdę znakomite, z wielką przyjemnością się je jadło, ale miały to coś. Te same firmy – niejednokrotnie molochy – zapomniały o swych korzeniach.
Dobrze, że pisze Pan o wyrobach, które stanowią jeszcze nisze – bo warto promować tych, którzy wkładają serce do swych wyrobów. Stanową świetną odskocznię od popularnych produktów…
Tak, tak – u nas też podobny się robiło. Rzadko robiony, bo któż w latach ’80 miał dostęp do kakao. Ale jak już było, to dziadkowie wiedzieli na co każdy czekał… A czekolady wówczas… hm…. lepiej było blok zrobić, niż za prawdziwą się uganiać…
Moja babcia też uwielbiała go robić. Był trochę „chrzczony”, bo wszyscy wiemy jakie były czasy w PRL-u. Ale swoją drogą wódkę można było różnymi sposobami załatwić (nie mówiąc, że w co drugim domu ktoś coś pędził). Ten spirytus, czy też rum, to z rynku musiał być;)
Co do mainstream’u rynku czekoladowego – to wiem do kogo bijesz… Trochę się zmieniło… Kiedyś wszystkiego brakowało i szmelstwa było mniej… Pamiętacie może jak się czekało na znajomego, który gdzieś w Wedlu robił, albo w manufakturze – czekało się na łuski kakao i się je żuło, albo herbaty się zaparzało – ot taki substytut czekolady. A taki napój z miodem – może to nie czyste kakao (ale czasami na łusce trafiła się drobinka ziarna) – ale niektórzy to lubili… Dzięki za wspomnienia;)
Anko O. – oprócz tych dwóch „dodatków z procentem” można było dać jakiś aromat, albo po prostu orzechy. Czasami jak się przesadziło z dodatkami (orzechy, płatki) – dodawało się herbatniki, albo skrawki suchego ciasta – i były „praliny”. Je trzeba było lekko zakropić – smaczniejsze były. Ale to już nie czekolady;)
Skoro wzięło się nam na wspomnienia – miałem sąsiadów, którzy wyjeżdżali do Austrii albo bogatszej części Niemiec, za żelazną kurtyną – przywozili stamtąd przeróżne produkty „lepszego świata” w tym – czekoladę. My spośród polskich frykasów, oprócz czekolad-świec, mieliśmy czekolady z mocno wyczuwalnym kakao. Natomiast te z zagranicy miały delikatną, niby maślaną, rozpuszczającą się w ustach, łagodną w smaku konsystencję. Ta masłowość była charakterystyczna. Polska czekolada wydawała się przy niej taka surowa, prosta. No ale – czekolada i jakiekolwiek słodycze były od święta. Czasami człowiek ma nostalgię za tamtym okresem – wystarczyło naprawdę niewiele…
Mój rocznik to ’87, więc końcówka PRL-u, jednak czekoladowy smak dzieciństwa jest wybitnie PRL-owski, bo to blok czekoladowy :D Najlepszy na świecie robi moja ciocia, miękki, rozpływający się w ustach, z chrupiącymi herbatnikami – symbol każdych świąt Bożego Narodzenia, ale też Wielkiejnocy. Wiem, że blok czekoladowy nie jest najzdrowszy, jednak przez wspomnienia z dzieciństwa mam do niego słabość ;)
Emilia, masz może przepis? :))) poproszę na maila izabela_partyka@yahoo.com Dzięki!!
Zamawiam Raw Cocoa online. Nie mam jej w lokalnych sklepach. Ale do tej pory raczylam się w bakaliach w czekoladzie, moje ulubione to morwy w ciemnej…. Ach! Teraz musisz czekoladą. Choć w sumie nie musisz bo co się zobaczyło to się już nie odzobaczy:P Piękne zdjęcia! Brawo dla Pani Fotograf!
Nie dorastałam w czasach niedostatku i czekoladek od czasu do czasu, polskie słodycze miałam z reguły na co dzień. Ale czym innym jest zwykła czekoladka, czym innym słodycze oczekiwane z utęsknieniem od cioci z Ameryki. Wiadomość: „paczka przyszła” zawsze zwabiała całą rodzinę do domu babci, gdzie owa przesyłka zawsze była adresowana, a później było tylko pakowanie do woreczków kolorowych m&msów i słodko-słonych czekoladek z masłem orzechowym. Do dziś pamiętam moment chwalenia się nimi wśród koleżanek na szkolnych wycieczkach.
W moim mieście corocznie, od wieków ;), na początku maja organizowany jest bieg zwycięstwa. Chyba całą podstawówkę brałam udział w tej imprezie sportowej (poza oczywistymi korzyściami zdrowotnymi z tym związanymi, omijało mnie kilka lekcji). Za każdym razem na mecie czekała na mnie moja Mama, która wybiegała na chwilę z pracy, żeby przywitać swoją zmachaną córkę czekoladą. To było w latach 90. ubiegłego wieku, zatem o czekoladę nie było trudno, jednak ten gest był czymś, o czym pomimo kiepskiej pamięci nigdy nie zapomnę. Do tej pory zastanawiam się, skąd Mama wiedziała o której godzinie biegnę i będę na mecie (raczej nie z Internetów :) ). Zaznaczę, że piątki z biegów nie miałam, i tylko raz udało mi się być blisko podium, ale choć wracałam z wyścigu bez medalu to zawsze, bez względu na zajęte miejsce, z czekoladą :) Właśnie ta kojarzy mi się z dzieciństwem – czekolada o smaku Dumy.
Czekoladopodobny wspominek z czasów mojego dzieciństwa to …. bezapelacyjnie pseudo czekolada przywożona zza wschodniej granicy z kilka kopiejek :-) Do dziś, na samo wspomnienie czuję gdzieś na końcu języka mydlany posmak tegoż ” sowieckiego wynalazku” ! A fuj, jak mówię moim dzieciakom co mieliśmy słodkiego w ofercie, gdy na półkach sklepowych tylko ocet i żyletki były, nie dowierzają! Przecież dziś w markecie, w sklepie osiedlowym, ba nawet na bazarku tyleż dobrodziejstwa . A właśnie, tak było. Może dlatego do dziś nie mogę znaleźć pysznej czekolady? Któż wie, może RAW COCOA … da pełnię ekstazy moim kubkom smakowym? :-) FiKu, to od Ciebie zależy :-D
Początek lat 80-tych, kilka produktów dostępnych w GS-owskim sklepie na wsi, oczywiście na kartki … Paranoja! Tak wspominam dzieciństwo. Ale … gdy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc wówczas serce pękało z nadziei, że może ciut wcześniej rodzinka z Paryża wyśle łakocie :-D Taka była tradycja, czy może zwyczaj :-) Dziecięce głowy przepełnione marzeniami o cudownej francuskiej czekoladzie, takiej w kuleczkach również, prawdziwym kakao i kawie ziarnistej, którą jako dzieciak zagryzałam ukradkiem, gdy starszyzna nie patrzyła. Były to luksusy z zachodu, synonimy wolności, genialne w smaku, fenomenalne, takie … prawie nieosiągalne dla większości ! Niewielu miało ten zaszczyt i szczęście! Rozpustne w smaku czekolady, które stały się dla mnie wyznacznikiem jakości, prześladują mnie do dziś. Już od wielu lat owe paczuszki nie przyjeżdżają … a ja ciągle marzę o prawdziwej, zniewalającej w smaku czekoladzie ! Żaden z tego typu produktów dostępnych na rynku nie spełnia moich oczekiwań, niestety :-( Wychowałam się na czekoladowych oryginałach i … niestety, nie lubię tandety !
Heheh … mogę rzec, że urodziłam się w „czepku”. Prawie 40 lat temu, gdy nie było NIC – mój tato, operatywny i niezwykle kreatywny pracując w firmie transportowej przemierzał Polskę wzdłuż i wszerz :-) Miał swoje sposoby, by „załatwić” czekolady i czekoladki z firmowego Sklepu E.Wedel :-P Dzieciaki miały wszystko, czego dusza zapragnęła – Tatuś stawał „na rzęsach” a musiał spełnić najsłodsze marzenia swojej czwóreczki szczerbiących się na jego widok dziewczynek. Jak kiedyś wspominał, kosztowało go to czasami nawet 10 razy więcej niż cena sklepowa, ale czegóż się nie robi dla dzieciaków ? :-) Miłość ojcowska miała smak Wedlowskich Czekolad, o tak!
Cudowne foty, takie apetyczne i prowokujące :-) Gratulacje dla fotografa, ma się to „oko” ! Ps. oplułam niemalże monitor, bo tegoż produktu nie znam. Ale, już niedługo- dzięki za namiary gdzie mogę zdobyć RAW COCOA. Zrań-ca pędzę po Nie :-) Ale, wracając do zagadnienia konkursowego to pamiętam z lat szczenięcych smak cukierków toffi z makiem. Takich gumowatych, mordoklejków, mega słodkich, kupowanych na wagę, z ziarenkami maku, który imitował dziury w zębach :-D Gdy miałam 6 , może 7 lat tato kazał mi pójść po chleby do sklepu, jedynego na wsi. Był piątek, więc na 3 dni musiałam zrobić zakupy pieczywa. Przed południem miała być dostawa z piekarni, ale… albo ja się nie śpieszyłam, albo długa kolejka spowodowała, że zabrakło. Albo Pani Aniela z przerażającym zezem schowała wszystkie pod ladę i … niestety nie kupiłam chleba :-( Wiedziałam, że ojciec będzie na mnie zły i … wypatrzyłam zza tęgiego tyłka Pani Anieli cukierki Toffi z makiem ! Nie odpuściłam Pani Anieli- wyżebrałam, ba wykłóciłam się z Nią o te cukierki i … gdy Sprzedawczyni zapytała „ile chcesz tych Toffików?” … dumie, ze zwycięskim uśmiechem odpowiedziałam za wszystkie pieniążki!! Ojciec, na widok efektów mojego „szoppingu” zbladł, zaczął lamentować i … czar prysnął !!! Nie rozumiałam jego oburzenia, przecież kupiłam towar, całkiem luksusowy ! Osiągnęłam sukces w negocjacjach z mało sympatyczną Panią Anielą- ale … mamcia załagodziła sprawę, upiekła w kaflowym piecu na łopacie pyszne domowe chlebki. Długo, długo nie wysyłał mnie na zakupy… :-)
Kiedy będą wyniki tak mniej więcej? ☺
Nie później niż 31 stycznia br.
Piszę prawie trzy lata po aktualności tematu. Ale może czas to akurat nieważny parametr (nie byłam tu wcześniej i nie chodzi mi o konkurs). Mój rocznik? Połowa lat pięćdziesiątych. Czekolada dzieciństwa? Robiona przez mamę z surowego kakao. Od czasu do czasu kakao było wtedy w sklepie. W sklepie mogły być też czekolady tamtych lat, ale mama mnie przed nimi chroniła (pewnie wiedziała dlaczego). W latach siedemdziesiątych byłam już w szkole średniej i sama kupowałam słodycze. Oferta sklepów obejmowała blok czekoladowy (po smaku sądząc, nie wiem, czy zawierał kakao), to najczęstszy zakup polskich rodzin, czekolada Goplana (wtedy smakowała nam chyba najbardziej, choć miała więcej tłuszczu niż czekolady) i sprzedawane na sztuki (po przeliczeniu wagi) czekoladki Malaga. Są do dziś, ale na pewno wg innej receptury, bo tamtej nikt by nie zniósł. Z tych czekoladek nie była jadalna otoczka czekoladowa, tylko samo nadzienie – idealnie rodzynkowe (aktualne nie jest tak rodzynkowe!). Czekoladową otoczkę nadzienia wypluwało się po prostu, by delektować się samym nadzieniem. W mojej szkole średniej czekoladki malaga to był hicior i waluta przetargowa (wykonać zadanie domowe dla kogoś za trzy czekoladki, na przykład). Gdy przyszły kolejne lata i kryzys, pojawiły kartki żywnościowe, to poznałam kartkę na wódkę z zamianą na tabliczkę czekolady. Tylko to nie była czekolada , tylko „wyrób czekoladopodobny”. Margaryna z cukrem i promilem kakao. Ta czekolada nie była jadalna, więc wszyscy wybierali wódkę, za którą można było (skoro była reglamentowana) załatwić fachowca od naprawy kranu, wstawiania okien i wymiany gaźnika. W połowie lat osiemdziesiątych jechałam ekspresem PKP z podróżującą Polką przybywającą z Europy Zachodniej, która w pociągu poczęstowała mnie kawałkiem czekolady z Francji. To był smak, którego po pierwsze: nigdy wcześniej nie znałam, po drugie: pamiętam do dziś (a nie pamiętam smaku wczorajszego przepysznego sernika). Ta długotrwała pamięć – to rodzaj okaleczenia smakowego po ciężkich czasach i braku pozytywnych doznań. Jedni nazywają to smakiem dzieciństwa, dla mnie to niepełnośprawność, w wyniku negatywnych wtedy doświadczeń.
Dziękuję za ten komentarz. Prawo do autentycznego smaku i autentycznej żywności powinno mieścić się w katalogu podstawowych praw człowieka. Dla nas (roczniki ’77 i ’78) nieco zaskakujące jest to, że w dzieciństwie – dzięki rodzicielskiej straży – ominęły nas cudaczne produkty made in PRL, które nasze pokolenie wskazuje jako topowe smaki dzieciństwa. Słodyczopodobne wynalazki o fatalnych składach, dziwaczne galaretki pełne barwników, bloki tłuszczowo-cukrowe zwane czekoladowymi i tak dalej. Było trochę słodyczowej chemii z pewexu, ale na szczęście w ograniczonej ilości (np. ulubione wówczas toblerone, którego dziś nie zjedlibyśmy nawet, gdyby nam dopłacano), natomiast to, co zapadło w pamięć na zawsze, to domowe jedzenie z tamtych lat. Naleśniki, placki z jabłkami, placki ziemniaczane… A z rzeczy kupowanych – lody waniliowe, truskawkowe, czekoladowe i uwaga – torcik wedlowski. Dziś na Wedla można jedynie spuścić zasłonę milczenia, składy produktów mają koszmarne, ale w tamtych czasach… Na bezrybiu i rak ryba ;-)