Muzyczne podsumowanie 2016.

Rok 2016 był pod względem muzycznym całkiem udany. A skoro muzyka łagodzi obyczaje i pozwala na moment oderwać się od rzeczywistości, najwyższy czas na FiK-owe zestawienie najlepszych płyt minionych 12 miesięcy.

Układanie ubiegłorocznego subiektywnego zestawu najlepszych i najulubieńszych premier płytowych sprawiło mi sporo radości, a dodatkowo zostało przez Was przyjęte ciepło, w związku z czym w nowym roku postanowiłem podtrzymać tę tradycję.

Żelazne argumenty przemawiające za tym, że blog kulinarny to właściwe miejsce dla takich inicjatyw, przedstawiłem poprzednio (PODSUMOWANIE 2015), dlatego tym razem będę się streszczać. Tym bardziej, że nie miałem sumienia dokonać większej selekcji i do listy najlepszych płyt 2016 roku wybrałem aż 15 + 1 albumów.

podsumowanie-2016_04

Podobnie jak w ubiegłym roku, nie szeregowałem albumów wedle stopnia ich zajebistości. Przyjąłem kryterium, które uznałem za najlepsze, czyli porządek chronologiczny zgodny z datami premier. Od stycznia do grudnia 2016 – oto Fik-owy muzyczny świat w sporym skrócie.

1. Witchcraft – Nucleus (15.01.2016)

Uwielbiam Witchcraft i do Witchcraft się modlę, a głównodowodzącego tej szwedzkiej ekipy Magnusa Pelandera uważam za muzycznego geniusza. Mam wrażenie, że „Nucleus” przeszedł trochę niezauważony; bardzo niesłusznie. Kolejny raz Witchcraft nagrał nieco inny krążek, trochę bardziej folkowy i melancholijny, a jednocześnie wciąż doskonały. Jedyne w swoim rodzaju melodie, świetny wokal Pelandera, mnóstwo doskonałych dźwięków. Magia – oto „Nucleus”.

2. Urgehal – Aeons in Sodom (12.02.2016)

Wciąż nie mogę wyjść ze zdziwienia, że jedyna blackmetalowa płyta na tej liście to akurat Urgehal. Hołd dla zmarłego w 2012 roku wokalisty zespołu Trondra Nefasa udał się Norwegom wyśmienicie. „Aeons in Sodom” to proste granie, radujące czarne serce galopady, bardzo oldscholowy blackmetalowy klimat oraz horda kultowych wokalistów zastępujących Nefasa (m.in. gardłowi Darkthrone, Shining, Carpathian Forest, Tsjuder czy Taake). Nie wiem, czy to ostatni krążek Urgehal, wiem za to, że świetny.

3. Greenleaf – Rise Above The Meadow (26.02.2016)

Dołączenie do Greenleaf wokalisty Arvida Jonssona to najlepsza rzecz, jaka mogła przytrafić się zespołowi. Po rewelacyjnym „Trails & Passes” z 2014 roku Szwedzi powrócili z równie dobrym „Rise Above The Meadow”. Właśnie tak mógłby brzmieć The Black Keys, gdyby duet nie koncentrował się na muzyce dla szerszej publiczności (i zechciał czasem przygrzać nieco mocniej). Greenleaf pozostaje niszowy oraz trzyma formę. Gorące oklaski.

4. Entombed A.D – Dead Dawn (26.02.2016)

Ponoć każdy pamięta swoją pierwszą miłość, a ja do dziś pamiętam to uczucie zachwytu, gdy jakieś ćwierć wieku temu po raz pierwszy przesłuchałem piracką kasetę Entombed „Clandestine”, którą nabyłem za kieszonkowe bodajże w ś.p. Melissie na ul. Kołłątaja we Wrocławiu. To było tak, jakby nieświęty anioł muzycznego absolutu w(y)stąpił z piekieł i musnął mnie czarnym skrzydłem. Jestem nieuleczalnie sentymentalny (to wada, nie zaleta), więc wciąż niezmiennie uwielbiam tę kapelę. I choć ostatnio nawet jej nie ominęły biznesowe szopki (wskutek kłótni muzyków działają dwie ekipy o tej samej nazwie: Entombed i Entombed A.D), to właśnie Entombed A.D pozostaje aktywny wydawniczo. Drugi album „Dead Dawn” to po prostu solidny oldschoolowy death metal, czyli taki, jaki lubię najbardziej.

5. Rival Sons – Hollow Bones (10.06.2016)

Rival Sons to zawsze pewnik. Mało kto, tak jak oni potrafi zreinterpretować tradycyjny rock, czerpiąc inspiracje od klasycznych gwiazd gatunku, jednocześnie nadając swej muzyce tak wiele własnego charakteru. „Hollow Bones” nie jest może tak ognista jak poprzednie materiały, ale to nadal bardzo stylowe granie na najwyższym poziomie.

6. Gojira – Magma (17.06.2016)

Aż do tego roku i tej płyty, za każdym razem gdy Gojira rozpoczynała swe Meshuggah-wannabe łamańce, ja zaczynałem rozglądać się za miękką poduszką i odpowiednim miejscem na drzemkę. Aż do tego roku. Wystarczyło, że Francuzi nieco odpuścili z techniką, pomyśleli o melodiach, wpuścili w krótsze niż wcześniej, bardziej piosenkowe kompozycje więcej tlenu, by ich twórczość nabrała lekkości, polotu i niesamowitej chwytliwości. Takie zabiegi nie zawsze (właściwie sporadycznie) wieńczy sukces, a chłopakom z Gojira się udało. I to jeszcze jak!

7. Terra Tenebrosa – The Reverses (17.06.2016)

Ależ to dobre. Trudno właściwie określić gatunek, w jakim obraca się Terra Tenebrosa, grunt, że połączenie black metalu, sludge i generalnie wszystkiego co czarne, mroczne i plugawe w ich wykonaniu trafia do mnie bez pudła. „The Reverses” to najlepsza jak dotąd płyta tego enigmatycznego, zamaskowanego trio, a urywający głowy przy samej dupie utwór „The End Is Mine To Ride” to kwintesencja takiego grania. 666% mroku.

8. Darkher – Realms (19.08.2016)

W minionym roku płyty nie wydała Chelsea Wolfe, ale na pocieszenie mamy Darkher. Duet, na czele którego stoi Jayn H. Wissenberg (swoisty miks zakochanej w leśnych ostępach wiedźmy i mistyczki) łatwo okrzyknąć kopistą Wolfe, ale przecież „Realms”, choć klimatem niewątpliwie przypomina dokonania Amerykanki, ma do zaoferowania znacznie więcej; na przykład świetną atmosferę, gęsty mrok, sporo melancholii, nieco tajemnicy i dobre melodie. Bardzo przyjemne, stylowe granie.

9. Trap Them – Crown Feral (23.09.2016)

Nowy Trap Them może nie demoluje tak mocno jak „Darker Handcraft”, nie jest też tak uzależniająco i chwytliwie agresywny jak „Blissfucker”, ale to wciąż solidny kawał zajebistego połączenia najlepszych cech metalu, d-beatu i hardcore’a. To rzecz, która jednocześnie odpręża po ciężkim dniu, skutecznie zbiera i usuwa z organizmu wszelkie wkurwienie na całe zło tego świata oraz dodaje tyle energii, że masz ochotę niezwłocznie posłać za okno telewizyjne pudło, w którym bez końca straszą ryje zawsze zadowolonych z siebie politycznych pajaców. Istnieje lepsza rekomendacja?

10. Asphyx – Incoming Death (30.09.2016)

„This is true death metal, bastards” – ryczy Martin van Drunen w tytułowym utworze poprzedniego albumu Asphyx, choć deklaracja ta pasuje do każdego wcześniejszego i kolejnego krążka holenderskich weteranów, w tym rzecz jasna także do najnowszego. Asphyx bezlitośnie chłoszcze słuchaczy, pamiętając zarazem o markowych walcowatych i kruszących kości zwolnieniach. Oldschool w czystej postaci i najlepszej jakości. Klasyk gatunku.

11. Wardruna – Runaljod – Ragnarok (21.10.2016)

Wardruna jest dziś – w znacznej mierze dzięki soundtrackowi do „Vikings” – tak modna, że wszyscy wokół deklarują się jako jej zagorzali miłośnicy od zawsze, czyli co najmniej od momentu, w którym Einar Selvik jeszcze nawet nie wiedział, że Wardrunę założy ;-). Pamiętam czasy, gdy o spektakularnej debiutanckiej płycie Norwegów pisały wyłącznie niszowe metalowe periodyki, a ich muzykę kojarzono przede wszystkim dzięki dokonaniom Selvika na metalowej scenie. Ale nic to, bowiem sukces tego zespołu dowodzi, że mistyczna, pogańska część naszych dusz mimo wszystko ma się nieźle. Wardruna to dla mnie absolutny fenomen, niezwykły projekt nasycony jedyną w swoim rodzaju mroczną plemienną aurą i nieczęsto spotykaną siłą przywoływania niemal namacalnego przedchrześcijańskiego ducha. Słuchajcie, bo warto.

12. Agnes Obel – Citizen of Glass (21.10.2016)

Agnes ponownie czaruje, jak tylko ona potrafi. Jej sprawdzona recepta na połączenie dojmującej melancholii, przepięknych melodii, unikalnej atmosfery i ascetycznych, wysmakowanych aranży ponownie zagrała na „Citizen of Glass”, mimo że poprzeczka na wspaniałym „Aventine” została zawieszona bardzo wysoko. Magiczna, niezwykła muzyka.

13. Testament – Brotherhood of the Snake (28.10.2016)

Testament to zespół, który zawsze należał do moich thrashmetalowych faworytów, a „Brotherhood of the Snake” to ich najlepsza płyta nagrana w XXI wieku i zarazem najlepsza pośród wszystkich tegorocznych premier weteranów gatunku (Anthrax, Megadeth, Metallica, Death Angel). Melodie dobrze zbalansowane agresją, żwawe galopady, świetne solówki służące utworom, mało dłużyzn. Bardzo solidna robota.

14. Hierophant – Mass Grave (4.11.2016)

To, obok Terra Tenebrosa, chyba największe zaskoczenie tegorocznego zestawienia. Kto by pomyślał, że w słonecznej Italii może powstać tak doskonały konglomerat plugawego metalu, sludge i brutalnego hardcore. Niemal grindcorowe krótkie strzały sąsiadują tu ze zwolnieniami, których nie powstydziłby się Bolt Thrower. A wszystko to okraszone klimatem świeżo otwartego grobowca. Nic tylko włączyć repeat i jazda.

15. Rolling Stones – Blue & Lonesome (2.12.2016)

Być może nawet sami Stonesi nie spodziewali się aż takiej fali entuzjastycznych komentarzy po wydaniu „Blue & Lonesome”. Recenzenci – i nie tylko oni – wpadli w zachwyt, ale przecież są ku temu podstawy. Anglicy, prócz tworzenia nieśmiertelnych hitów, zawsze potrafili wspaniale grać korzennego bluesa, tylko na wiele lat o tym zapomnieli. Dziś mogą pozwolić sobie na wszystko, nawet na nagranie albumu z coverami bluesowych klasyków. Zrobili to w stylu, który po prostu rzuca na kolana. Mistrzostwo!

Epilog: Leonard Cohen – You Want It Darker

Rok 2016 to również czas pożegnań i dwóch muzycznych epitafiów, które przejdą do historii. O ile jednak świat zmarłego w styczniu Davida Bowie oraz mój nigdy nie miały ze sobą istotniejszych punktów stycznych, tak twórczość Leonarda Cohena zawsze była mi znacznie bliższa. Nie tego Cohena od „Dance Me to the End of Love”, ale tego od „Sisters of Mercy”, „Famous Blue Raincoat”, „Bird on the Wire” czy wreszcie „Nevermind”. Cohen odszedł, pozostawiając po sobie piękną i niezwykle poruszającą ostatnią płytę, w której ostatecznie rozliczył się z życiem i stwórcą. To właśnie na niej znalazł się być może najwspanialszy utwór, jaki dane mi było usłyszeć na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy.

Powyższe zestawienie w żadnym razie nie wyczerpuje rzecz jasna listy najlepszych płyt 2016 roku. Być może o czymś zapomniałem albo nie zdążyłem przesłuchać. Być może lista wyglądałaby inaczej, gdybym stworzył ją innego dnia albo pod wpływem innego nastroju. Dla porządku muszę więc wspomnieć o jeszcze kilku zeszłorocznych premierach, które w mojej ocenie zdecydowanie zasługują na uwagę: Furia („Księżyc milczy luty”), Abbath („Abbath”), Oranssi Pazuzu („Värähtelijä”), Destroyer666 („Wildfire”), Skuggsja („A Piece for Mind & Mirror”), Ereb Altor („Blot Ilt Taut”), Nails („You Will Never Be One of Us”), Blood Red Throne („Union of Flesh and Machine”), Rob Zombie („The Electric Warlock Acid Witch Satanic Orgy Celebration Dispenser”), 16 („Lifespan of a Moth”), Blues Pills („Lady in Gold”), The Claypool Lennon Delirium („Monolith of Phobos”) i Mondo Drag („The Occultation of Light”). A to przecież nie wszystko… Tak, muzycznie to był naprawdę niezły ro(c)k.

podsumowanie-2016_03