Ufomammut – relacja z wrocławskiego koncertu.
Wrocław to zdecydowanie (ufo)mamucie miasto. Choć włoskie trio gościło w Polsce wielokrotnie, właśnie w stolicy Dolnego Śląska występowało najczęściej.
Tym razem, w ramach promocji najnowszego albumu „Ecate”, zespół zawitał do – a jakże – Firleja, tego wieczoru wypełnionego niemal po brzegi (bardzo niewiele zabrakło, by bilety w pełni się wyprzedały). Włosi przybyli do Wrocławia z Berlina nieco później niż zakładali, dlatego zaplanowany przez nas wywiad odbył się już w czasie, gdy na scenie klubu grał otwierający koncert stołeczny Merkabah.
Choć muzycy w rozmowie z nami nie kryli, że „Ecate” to trudny materiał, w związku z czym ogranie go na koncertowe potrzeby zajęło im więcej czasu niż miało to miejsce w przypadku wcześniejszych płyt, nie było tego widać na scenie. I w gruncie rzeczy nic dziwnego, bowiem od czasu marcowej premiery kapela zdążyła już zagrać długą trasę po Stanach Zjednoczonych, a polski koncert stanowił jeden z ostatnich przystanków w ramach kolejnej – tym razem europejskiej – trasy.
Ogranie to jedno, ale przecież równie duże znaczenie ma sam promowany materiał. W recenzji „Ecate” wspomniałem, że ten pozbawiony dłużyzn, dynamiczny album ma prawdziwie koncertowy potencjał i tak jest w istocie. Nie mam pojęcia, jaka wyglądała tego wieczoru dokładna setlista, choć jedno jest pewne: zgodnie z tradycją „Ecate” został odegrany niemal w całości. Tak czy owak, tym razem skupiłem się po prostu na płynących ze sceny dźwiękach.
W koncercie nie zabrakło ani jednego z elementów, charakterystycznych dla gry Ufomammut. Był potężny ciężar, hipnotyczny trip, trochę wyciszenia i kosmicznych przestrzeni. A wszystko to dodatkowo podkreślone przez naprawdę świetne brzmienie. Być może był to najlepiej nagłośniony koncert Włochów ze wszystkich dotychczas zagranych w Polsce; albo przynajmniej jeden z najlepszych.
Prócz mocnego soundu perkusji uwagę zwracał przede wszystkim głęboko bulgoczący i doskonale uwypuklony bas. Można rzec: nareszcie!, ponieważ bez żadnych wątpliwości okazało się w końcu, jak ważny jest ów instrument w twórczości trio. Nie było również problemów z wokalem, zazwyczaj mocno ukrytym za ścianą dźwięku, tym razem jednak dobrze przebijającym się ponad instrumenty.
Bez dwóch zdań, fajnie było wrócić do Firleja, w którym zresztą zawsze czujemy się jak w domu, i po dwuletniej przerwie ponownie zobaczyć Ufomammut w akcji. Po raz siedemnasty, ale z pewnością nie ostatni…
Pełną relację znajdziesz NA TEJ STRONIE.
Tekst i zdjęcia: ekipa FiK
To był doskonały koncert
Była moc :D