„AÏOLI dedykowane jest prostocie i przyjemnościom południowego stylu życia. Powstało z połączenia kilku pasji: gościnności, jakości, prostego życia południa Europy i Warszawy, w której naszym zdaniem do tej pory takiego miejsca brakowało.”
Tyle tytułem marketingowej ściemy. Kilka dni temu mieliśmy wątpliwą przyjemność przekonać się, jak jest naprawdę. Jako że nie planowaliśmy pisać o tym miejscu, poniższej recenzji towarzyszy tylko kilka zdjęć z ipada.
Plan był prosty – w którymś z przybytków w okolicach Świętokrzyskiej zjeść coś na szybko, tak by zmieścić się w ok. 90 minutach wolnego czasu pomiędzy wyjściem z pracy a zaplanowanym na piątkowy wieczór kinem. Padło na AÏOLI. Bar działa mniej więcej od roku, nas w nim jeszcze nie było, a tu i ówdzie trafiliśmy na kilka przychylnych tekstów o tym miejscu, więc w piątek rano, ok. 10.00 telefonicznie zarezerwowaliśmy stolik dla 2 osób, a o umówionej godzinie zjawiliśmy się na miejscu.
Po chwili oczekiwania przy wejściu, ktoś z obsługi zaprowadził nas w głąb baru do zarezerwowanego stolika. Okazało się, że czeka na nas stolik barowy o średnicy max. 1 m, a do tego dwa wysokie, typowo barowe stołki.
O tym właśnie marzą ludzie, którzy po całym tygodniu pracy chcą usiąść gdzieś na chwilę i zjeść coś we względnym spokoju. Nie ma gdzie odłożyć kurtki, płaszcza czy torby, o wygodzie nie wspominając. Zaskoczeni zaproponowanym miejscem, zwróciliśmy się do obsługi z pytaniem, czy naprawdę nie znajdzie się dla nas nic lepszego. Poranna rezerwacja miała służyć właśnie temu, by uniknąć męki przy ciasnym, niewygodnym, przypadkowym stoliku. Okazało się, że innych wolnych miejsc nie ma, a kilka tych faktycznie niezajętych, które przykładowo wskazaliśmy jako potencjalnie nadające się do zamiany, miały być albo już zarezerwowane albo przeznaczone dla większych grup. Od biedy można by było nawet się z tym zgodzić, gdyby nie fakt, że przy stolikach rzekomo przeznaczonych dla liczniejszych grup gości, siedziały także dwuosobowe ekipy, a karteczki na stolikach już zarezerwowanych wskazywały godziny startowe rezerwacji – tego dnia dominowała 18.00 albo godziny późniejsze. My tymczasem wpadliśmy do AÏOLI o 16.45, a przy telefonicznej rezerwacji zapytano nas m.in. o to, do której planujemy w barze zostać – obsługa baru powinna zatem wiedzieć, że o 18.00 już nas tam nie będzie. Przy odrobinie dobrej woli, można było zatem udostępnić nam stolik, który spokojnie zwolnilibyśmy przed pojawieniem się kolejnych gości, na których miały czekać zarezerwowane miejsca. Takie podejście teamu AÏOLI może świadczyć o jednym – o rażącej nieumiejętności zarządzania salą. A manager sali (?), która informowała nas o braku możliwości zamiany stolika na inny, powinna bez zbędnej zwłoki popracować nad kontrolą agresywnego tonu oraz wykształcić w sobie zdolność łagodzenia konfliktowych sytuacji, zamiast dążyć do ich eskalacji. Najkrócej rzecz ujmując, panienka miała do nas pretensje, że my śmiemy mieć uwagi co do zaproponowanego nam stolika.
Klient nasz pan? Nie w AÏOLI ;-)
OK. Nie bez trudu umościliśmy się na niewygodnych krzesłach przy niewygodnym stoliku. Wręczono nam karty z menu. Szybko zdecydowaliśmy, co wybieramy, a na przyjęcie zamówienia czekaliśmy kwadrans. Co wybraliśmy? Sałatkę PROSCIUTTO oraz ROASTBEEF sandwich. Przy okazji, zapytaliśmy kelnera, jak przygotowywany jest dorsz do sandwicha o nazwie THE DORSZ 2. Odpowiedź brzmiała: to jest filet. Co za ulga, że do kanapki nie trafia dorsz w całości! Po kilku dodatkowych pytaniach udało się ustalić, że filet z dorsza jest panierowany, a następnie smażony na głębokim tłuszczu. Zabrzmiało mało ciekawie, dlatego zamiast kanapki THE DORSZ, wybraliśmy właśnie ROASTBEEF.
Składniki jednego i drugiego dania znajdziecie na poniższych zdjęciach menu:
Sałatka wyglądała tak, jak na poniższym obrazku:
Część z Was wypowiedziała się już dość jednoznacznie na naszym fanpage (LINK) w kwestii oceny jej wyglądu; większość nie okazała litości ;-)
Sałatka PROSCIUTTO (35 zł)
Sałatka, zwieńczona kilkoma kawałkami prosciutto w formie chipsów, składała się głównie z mieszanki zielonych liści (rukola, roszponka, szpinak). Uzupełniały ją dokładnie 3 połówki pomidorków koktajlowych, mała garść prażonych orzechów włoskich, kilka cieniutkich plasterków słodkiej, karmelizowanej gruszki oraz kilka sporej wielkości rwanych kawałków mozzarelli. Do tego glassa balsamiczna, której dodano zdecydowanie za dużo (używanie glassy z umiarem to najwyraźniej sztuka niełatwa do opanowania) i dwa kawałki tzw. flatbread, czyli cienkie „plastry” pieczywa, przypominającego trochę tortillę. Mozzarelli było sporo, ale nie smakowała jak di bufala. Nie żebyśmy byli tak wyrobionymi smakoszami, że możemy z całą pewnością stwierdzić, że podana nam mozzarella to fake, ale a) na pewno nie smakowała jak włoska di bufala, oraz b) te mozzarelle z mleka bawolego, które kupowaliśmy dotąd w PL, miały inną, wyraźnie delikatniejszą strukturę i smakowały znacznie lepiej. Może AÏOLI korzysta z jakiejś tańszej wersji?* Ogólnie rzecz biorąc, dodatków, które w założeniu mają uzasadniać cenę sałatki, było zdecydowanie za mało (pomidorki, gruszka), a ich jakość może budzić wątpliwości (ser z mleka bawolego). W rezultacie, płacimy głównie za liście, hojnie posłodzone glassą balsamiczną. Nie warto.
Kanapka ROASTBEEF (25 zł)
Kanapka smakowała całkiem nieźle. Bardzo rozczarowująca okazała się jednak „konfitura z cebuli”. Po pierwsze, to coś z cebuli trudno w ogóle nazwać konfiturą. Cebula była zdecydowanie twarda, ewidentnie dusiła się za krótko i podana została w zbyt dużych kawałkach. Do każdej kanapki dodawana jest (w zestawie) niewielka porcja frytek i mała sałatka, serwowana w słoiku. Frytki były smaczne i fajnie podane – w małej, wyłożonej papierem doniczce. Sałatka też niczego sobie – składała się m.in. z siekanych zielonych liści, cieciorki, marchwi i pęczaku. Szkoda, że porcja nie była większa, ale to w końcu tylko dodatek do sandwicha. Do kanapki podane zostało również małe naczynko z dodatkowym sosem, który okazał się zwykłym majonezem z lekko czosnkowym posmakiem. Nic specjalnego, jak dla nas – do kosza.
Podsumowując, szału nie ma. Obsługa jest nieuprzejma i prezentuje zaskakująco aroganckie podejście do klienta. Na przyjęcie zamówienia czeka się dość długo; na realizację na szczęście znacznie krócej. Miejsca przy barowych stolikach to pomyłka, jeśli planuje się przy nich cokolwiek jeść. Gdybyśmy zamówili dwie pizze, jedno z nas musiałoby chyba trzymać talerz na kolanach… Na podstawie krótkiej obserwacji zarówno klienteli, jak i obsługi, dochodzimy do wniosku, że target tego miejsca liczy sobie nie więcej niż 25 wiosen. I wszystko jasne. Nie podobało nam się, bo jesteśmy za starzy. A starzy mają wymagania ;-)
NEVER AGAIN. Jeden raz wystarczy aż nadto.
*Przyszło nam to do głowy, ponieważ zauważyliśmy, że w AÏOLI używa się np. mleka marki ARO (tania marka Makro). Cena dużej cafe latte to 12 zł, a jak wiadomo, większość takiego napoju kawowego stanowi właśnie mleko. Ciekawe, z jakiej kawy parzy się espresso? Skoro w AÏOLI oszczędzają na mleku, co do kawy też raczej nie warto mieć złudzeń. Na wszelki wypadek, kawy nie zamówiliśmy.
AÏOLI Cantine Bar Cafe Deli
Adres: Świętokrzyska 18, Warszawa
Przydatna recenzja, dzięki!
Bardzo prosze ;-)
Także nie przyłączam się do zachwytów nad AIOLI. Byłam w ostatnią sobotę w godzinach szczytu, także siedziałam przy tych świetnych stolikach przy czym nasz jeszcze się bujał :o Oboje zamówiliśmy gnocchi (28,90 zł) a kelnerka przyniosła je dosyć szybko informując nas zadowolona, że mamy szczęście bo ruch już lekko zmalał i teraz dania wychodzą szybciej. Cóż..moja porcja była letnia, na pewno nie gorąca. Smak przeciętny, zwykłe gnocchi polane sosem grzybowym a raczej śmietanowym z paroma grzybami. Obok nas ktoś jadł pizze, która wyglądała na rozmokniętego kapcia. Nie rozumiem fenomenu tej restauracji, chyba nigdy więcej..
Polecamy ten wywiad: http://natemat.pl/61057,ile-z-serca-ile-z-glowy-maciek-zakowski-rozmawiamy-o-jego-restauracjach-aioli-momu, np. „Jak masz mniej składników to robisz większe zamówienia, więc płacisz mniej. Nie bierzemy z Makro, tylko od małych dostawców. Jest parę firm z Włoch, Hiszpanii.”
Widać spory rozjazd pomiędzy teorią a praktyką, mleko ARO niestety jest z Makro, nie z południa kontynentu ;-)
Dzię-ku-ję Ci Facecie! Do alioli się nie wybrałam bo musiałabym uciułać na tę przyjemność. Jeśli wydawszy mój cenny grosz padłabym ofiarą podobnej obsługi i jakości to z pewnością dokonałabym mordu na pierwszym lepszym pracowniku speluny. A look sałatki poniżej wafla. Widząc to na fejsie myślałam o dworcowym barze w Katowicach ale wiedziałam że nie trafię.
A gdzie ten ROASTBEEF w kanapce? Bo chyba lupy potrzebuję.
Jak tak patrze, to chyba już lepiej było pójść do pobliskiego subwaya ;p
;-)
Witam,
Jest to mój debiut. Nigdy nie komentowałem wcześniej niczego. Na artykuł o Aioli trafiłem zupełnie przypadkiem i postanowiłem się do niego odnieść.
Bywam gościem Ailoi i co do podejścia do GOŚCI miewam sporo zastrzeżeń. Niestety czasy kiedy kelner/ka były zawodem wyuczonym bezpowrotnie się skończyły. Kiedyś w szkołach gastronomicznych nawet zdawało się egzamin z obsługi gości. Teraz obsługują nas w restauracjach studenci, dla których ta praca jest jedynie sposobem na przetrwanie i ukończenie studiów. Taka smutna rzeczywistość.
Teraz trochę uwag dot. merytoryki artykułu.
Zacznijmy od klienta. Jak mawiał znajomy, satry gastronom: „Klienci to przychodzą do supermarketu, do lokalu przychodzą goście”.
Autor prezentuje różne fotografie: lokalu, menu i obdarza je swoim komentarzem. Moim zdaniem próba pokazania innym potraw na zdjęciach zrobionych telefonem jest zupełnie bez sensu. Zdjęcia trzeba umieć robić, a fotografia jedzenia jest nawet osobnym, wyspecjalizowanym działem. Nie chodzi mi o sfotografowanie w piękny sposób czegoś obrzydliwego lub co jest łatwiejsze, w sposób fatalny czegoś fajnego. Raczej stawiałbym na obiektywizm. Tak swoją drogą w ogóle nieeleganckie jest robienie zdjęć potrawom w lokalu.
Menu.
W calej jego treści usiłowałem znaleźć choćby jedną sałatkę. Nie udało się. Wiem dlaczego. W Aioli nie serwuje się sałatek po prostu. Autor bloga kulinarnego powinien znać różnicę między sałatką a sałatą. W razie potrzeby wyjaśnię ją kiedy indziej.
Kolejna rzecz to końcowy komentarz. Gdyby autor bloga przyjrzał się zdjęciom przez siebie wykonanym to wiedziałby z jakiej kawy serwują espresso, ponieważ na niemal każdym stole widnieje jej logo. Wg. mojej szerokiej wiedzy na temat kawy pochodzi ona właśnie od małego włoskiego producenta. Firmy rodzinnej z Rzymu. Powinien jednak żałować, że nie spróbował. A mleko? Jakie ma znaczenie jak się nazywa? Czy wg. autora powinno pochodzić od dopiero co wydojonej okolicznej krowy, czy posługiwać się dobrze przemyślaną pod względem marketingu nazwą wydrukowaną na kartonie? Czy może wystarczy aby było wystarczająco dobre do spienienia i wykonania poprawnego, smacznego cappuccino lub latte. Tak swoją drogą to w ogóle nie powinno być go widać na barze.
Kiedy po raz pierwszy wszedłem do Aioli ponad rok temu, wiedziałem, że ten lokal (chyba nie można nazwać go restauracją) będzie wyznacznikiem trendów w gastronomii przez następnych kilka lat. I tak się dzieje. Podobne powstają jak grzyby po deszczu: Momu, nowa Banjaluka, Cava Lounge, nowa La Fiesta…. Są to w zasadzie kopie Aioli dedykowane innym gościom niż hipsterska młodzież.
Komentarzem tym nie oceniam samego lokalu. Jest wg. mojej oceny fajnym miejscem, przygotowanym z dobrze przemyślanym zamysłem.
Uważam jedynie, że ktoś kto prowadzi bloga kulinarnego powinien być wiarygodny i zdecydowanie znać choćby podstawy zagadnień o których pisze.
Polecam przyjrzeć się takim sformułowaniom i nazwom jak: gość, sałaty, prosciutto crusted i jeszcze pewnie kilka innych. Zrozumienie menu będzie wtedy łatwiejsze.
Pozdrawiam
Poniższy link wklejony został w jednym z wcześniejszych komentarzy, ale najwyraźniej warto wkleić go raz jeszcze:
http://natemat.pl/61057,ile-z-serca-ile-z-glowy-maciek-zakowski-rozmawiamy-o-jego-restauracjach-aioli-momu
Pochodzenie i marka mleka ma tu znaczenie o tyle, że ww. wywiadzie Maciej Żakowski stwierdza, że „Generalnie biznes w Warszawie polega na tym, żeby przerzucać coś z Makro do Centrum, przygotować i sprzedać z marżą”, by za chwilę zapewnić „Jak masz mniej składników to robisz większe zamówienia, więc płacisz mniej. Nie bierzemy z Makro, tylko od małych dostawców”.
W praktyce okazuje się, że z Makro jednak biorą. Zakładam, że nie tylko mleko, ponieważ po jeden typ produktu nie opłacałoby się jeździć. Jest jak zwykle. W deklaracjach pięknie, w realu mizernie. Mozzarella smakowała marnie, a di bufala to ser z wyższej półki, więc jeśli ją zamawiam, oczekuję produktu odpowiedniej jakości. Naszym zdaniem miejsce fajne nie jest. Jest przeciętne i bazuje na niewiedzy swoich bywalców. Jeżeli komuś będzie lżej, kiedy zinterpretuje tę ocenę jako brak zdolności zrozumienia menu, niech mu będzie ;-) To lokal dla tych, którym wystarczy sama świadomość bywania w popularnym i (z niewiadomych przyczyn) modnym miejscu, a moda jak to moda – bierze się znikąd, by przeminąć nagle i nieoczekiwanie.
Ktoś, kto prowadzi bloga kulinarnego, powinien być przede wszystkim szczery w tym, co robi. Ten tekst stanowi szczery wyraz poglądów autora, który – jeśli np. kontestuje produkt „X” – to w kuchni konsekwentnie go nie używa. Ściema, jak widać, ma krótkie nogi. Warto dbać nie tylko o to, co mówi się w wywiadach, ale także o spójność deklaracji i podejmowanych działań.
Pozdrawiam
Witam,
Jest to mój debiut. Nigdy nie komentowałem wcześniej niczego. Na artykuł o Aioli trafiłem zupełnie przypadkiem i postanowiłem się do niego odnieść.
Bywam gościem Ailoi i co do podejścia do GOŚCI miewam sporo zastrzeżeń. Niestety czasy kiedy kelner/ka były zawodem wyuczonym bezpowrotnie się skończyły. Kiedyś w szkołach gastronomicznych nawet zdawało się egzamin z obsługi gości. Teraz obsługują nas w restauracjach studenci, dla których ta praca jest jedynie sposobem na przetrwanie i ukończenie studiów. Taka smutna rzeczywistość.
Teraz trochę uwag dot. merytoryki artykułu.
Zacznijmy od klienta. Jak mawiał znajomy, satry gastronom: „Klienci to przychodzą do supermarketu, do lokalu przychodzą goście”.
Autor prezentuje różne fotografie: lokalu, menu i obdarza je swoim komentarzem. Moim zdaniem próba pokazania innym potraw na zdjęciach zrobionych telefonem jest zupełnie bez sensu. Zdjęcia trzeba umieć robić, a fotografia jedzenia jest nawet osobnym, wyspecjalizowanym działem. Nie chodzi mi o sfotografowanie w piękny sposób czegoś obrzydliwego lub co jest łatwiejsze, w sposób fatalny czegoś fajnego. Raczej stawiałbym na obiektywizm. Tak swoją drogą w ogóle nieeleganckie jest robienie zdjęć potrawom w lokalu.
Menu.
W calej jego treści usiłowałem znaleźć choćby jedną sałatkę. Nie udało się. Wiem dlaczego. W Aioli nie serwuje się sałatek po prostu. Autor bloga kulinarnego powinien znać różnicę między sałatką a sałatą. W razie potrzeby wyjaśnię ją kiedy indziej.
Kolejna rzecz to końcowy komentarz. Gdyby autor bloga przyjrzał się zdjęciom przez siebie wykonanym to wiedziałby z jakiej kawy serwują espresso, ponieważ na niemal każdym stole widnieje jej logo. Wg. mojej szerokiej wiedzy na temat kawy pochodzi ona właśnie od małego włoskiego producenta. Firmy rodzinnej z Rzymu. Powinien jednak żałować, że nie spróbował. A mleko? Jakie ma znaczenie jak się nazywa? Czy wg. autora powinno pochodzić od dopiero co wydojonej okolicznej krowy, czy posługiwać się dobrze przemyślaną pod względem marketingu nazwą wydrukowaną na kartonie? Czy może wystarczy aby było wystarczająco dobre do spienienia i wykonania poprawnego, smacznego cappuccino lub latte. Tak swoją drogą to w ogóle nie powinno być go widać na barze.
Kiedy po raz pierwszy wszedłem do Aioli ponad rok temu, wiedziałem, że ten lokal (chyba nie można nazwać go restauracją) będzie wyznacznikiem trendów w gastronomii przez następnych kilka lat. I tak się dzieje. Podobne powstają jak grzyby po deszczu: Momu, nowa Banjaluka, Cava Lounge, nowa La Fiesta…. Są to w zasadzie kopie Aioli dedykowane innym gościom niż hipsterska młodzież.
Komentarzem tym nie oceniam samego lokalu. Jest wg. mojej oceny fajnym miejscem, przygotowanym z dobrze przemyślanym zamysłem.
Uważam jedynie, że ktoś kto prowadzi bloga kulinarnego powinien być wiarygodny i zdecydowanie znać choćby podstawy zagadnień o których pisze.
Polecam przyjrzeć się takim sformułowaniom i nazwom jak: gość, sałaty, prosciutto crusted i jeszcze pewnie kilka innych. Zrozumienie menu będzie wtedy łatwiejsze.
Na tym kończę mój debiut.
Pozdrawiam
Przepraszam za wielokrotne umieszczenie odpowiedzi. Jest to wynik mojego niedoświadczenia. I komunikatu, który pojawiał się i informował o niemożności wysłania postu.
Rozczarowujące miejsce, podzielam Twoją opinię.
Obsluga i chaos zdecydowanie rozbija te kantyne.
Salaty sa super ale… zanim ktos nas zauwazy – a nie jestesmy stalymi goscmi zostawiajacymi tysiaka za wizyte, ani przyjaciolmi czy znajomymi krolika Macieja Żakowskiego – i poda menu czekamy srednio kwadrans, po zlozeniu zamowienia znow dluuugo za dlugo. Ale jakos lubie tam wracac bo jest jedyny w swoim rodzaju i przychodza tam „fajni” nieprzypadkowi ludzie.
Jest sporo prawdy w tym co napisal Adam. Aczkolwiek i nad wspomnianym Momu i nad „nowa” Banjaluka czuwa rowniez pan Żakowski i pewnie dlatego z sukcesem rownym sukcesowi Aioli rozwijaja sie i wspomnane pozostale miejsca :)
Dzis urodziny Aioli i wyzwanie na kolejny roczek. Oby to byl dobry rok bez osiadania na laurach !!!
Obsluga i chaos zdecydowanie rozbija te kantyne.
Salaty sa super ale… zanim ktos nas zauwazy – a nie jestesmy stalymi goscmi zostawiajacymi tysiaka za wizyte, ani przyjaciolmi czy znajomymi krolika Macieja Żakowskiego – i poda menu czekamy srednio kwadrans, po zlozeniu zamowienia znow dluuugo za dlugo. Ale jakos lubie tam wracac bo jest jedyny w swoim rodzaju i przychodza tam „fajni” nieprzypadkowi ludzie.
Jest sporo prawdy w tym co napisal Adam. Aczkolwiek i nad wspomnianym Momu i nad „nowa” Banjaluka czuwa rowniez pan Żakowski i pewnie dlatego z sukcesem rownym sukcesowi Aioli rozwijaja sie i wspomnane pozostale miejsca :)
Dzis urodziny Aioli i wyzwanie na kolejny roczek. Oby to byl dobry rok bez osiadania na laurach !!!
1OO LAT !!!!!
Obsluga i chaos zdecydowanie rozbija te kantyne.
Salaty sa super ale… zanim ktos nas zauwazy – a nie jestesmy stalymi goscmi zostawiajacymi tysiaka za wizyte, ani przyjaciolmi czy znajomymi krolika Macieja Żakowskiego – i poda menu czekamy srednio kwadrans, po zlozeniu zamowienia znow dluuugo za dlugo. Ale jakos lubie tam wracac bo jest jedyny w swoim rodzaju i przychodza tam „fajni” nieprzypadkowi ludzie.
Jest sporo prawdy w tym co napisal Adam. Aczkolwiek i nad wspomnianym Momu i nad „nowa” Banjaluka czuwa rowniez pan Żakowski i pewnie dlatego z sukcesem rownym sukcesowi Aioli rozwijaja sie i wspomnane pozostale miejsca :)
Dzis 2. urodziny Aioli i wyzwanie na kolejny roczek. Oby to byl dobry rok bez osiadania na laurach !!!
Byłam tam kilka razy i za każdym razem rozczarowanie, więc dałam sobie spokój. To miejsce dla niewyrobionych małoletnich hipsterów, którzy nie potrafią ocenić jakości usługi. Takie jest moje zdanie;) Mierne jedzenie, miernie podane i mierna do bólu obsługa. Szkoda pieniędzy.
Facet, to nie jest miejsce dla ciebie. Aioli to jadłodajnia dla ludzi o świadomości kulinarnej na poziomie nastolatków , przyjemne miejsce moim zdaniem, ale trzeba wiedzieć po co się tam przychodzi. Po proste jadło dla hipsterów, czyli oprawa i lans ważniejszy niż jakość czy pomysł na to, co ci podadzą;) Żeby posiedzieć nad piwem czy winem (nie wybitnym) OK, ale nic poza tym. To im napisałeś;)
:-)