Opis wrażeń z wizyty w Ale wino!, czyli kolejna część nieco niemrawego cyklu Facet śledzi Nowaka.

Cykl Facet śledzi Nowaka wciąż jako tako żyje (o jego założeniach możecie przeczytać TUTAJ oraz w poprzednich odsłonach). Nie jest to wprawdzie życie szczególnie intensywne i z pewnością nie tak aktywne, jak pierwotnie zakładałem i jak bym sobie tego życzył, ale cóż, tak bywa.

Z pełnym zaangażowaniem pracuję nad wydłużeniem mojej osobistej doby do co najmniej 32 godzin, z równoczesnym skróceniem czasu na sen z obecnych 5 do 2,5 ;-). Kiedy ta sztuka wreszcie mi się powiedzie, być może na poważnie rzucę się w wir pełnej inwigilacji restauracyjnych poczynań smakosza Nowaka. Póki co, jest jak jest i po szumnie ogłoszonym – w styczniu ubiegłego roku – starcie cyklu doczekaliśmy się (Wy i ja) ledwie czterech odcinków. Najmądrzejszy Mr. Internet dość sprzecznie donosi, że liczba cztery jest szczęśliwa (mamy wszak czterolistną koniczynę, choć chyba nigdy takiej nie spotkałem – być może wyjadły ją białe jednorożce – co może wyjaśniać, dlaczego w regularnie kurczących się kręgach towarzyskich uchodzę za niereformowalnego ponuraka), albo – przynajmniej zgodnie z zasadami feng shui – całkiem odwrotnie, czwórka to pech i nieszczęście.

Okej, po tym kwiecistym wstępie (w czym, mam wrażenie, zaczynam upodabniać się do Mister Nowaka, który we wstępach się lubuje i wstępów nadużywa), czas sprawdzić, co czwórka przyniosła Ale wino!

IMG_3706

„Jestem absolutnie zachwycony, oszołomiony i mam nadzieję, że gówniarskie sentymenty nie odebrały mi jasności oceny”. Tak o przycupniętej w oficynie przy ul. Mokotowskiej 48 restauracji Ale wino! pisze Maciej Nowak. Ciekawych, o jakie sentymenty chodzi, odsyłam do oryginalnego tekstu, ja skoncentruję się tymczasem na jedzeniu (i winie) oraz porównaniu naszych wrażeń z entuzjazmem szanownego Pana Krytyka.

Ale wino! może pochwalić się naprawdę fajną lokalizacją. W podwórku, na zewnątrz lokalu znalazło się miejsce na mały ogródek mieszczący kilka stolików (choć odwiedziliśmy to miejsce 8 maja, na takie przyjemności było jednak za zimno, weszliśmy więc do środka), pierwsza z sal restauracji jest niewielka i sprzyja integracji (za sprawą kilkuosobowych stołów ze stołkami barowymi), a dość długi korytarz prowadzi do sali drugiej, gdzie panuje (a przynajmniej panował) większy spokój i bardziej wyciszona atmosfera.

IMG_3714

Menu, zgodnie z popularnym chyba wszędzie na świecie trendem, wypisane jest kredą na tablicach.

IMG_3709

IMG_3713

Nazwa zobowiązuje, więc wszędzie wokół cieszą oko butelki pełne najlepszego z trunków, którego można skosztować na miejscu albo zabrać ze sobą domu. A najlepiej zrobić i jedno, i drugie. Ceny wina są przy tym, jak na Warszawę, umiarkowane, wiele innych lokali winduje je w znacznie większym stopniu.

980497303539583258_1249198361

Skusiliśmy się na dwa kieliszki włoskiego Mocavero Pietrafitta Primitivo Salento (59 złotych za butelkę, 11,80 zł za kieliszek), które okazało się bardzo przyjemnie owocowe, z wybijającym się na pierwszy plan smakiem wiśni, co dobrze komponowało się właściwie ze wszystkimi daniami, które zamówiliśmy. I rzecz jasna zapłaciliśmy, bowiem na tym właśnie polega cykl Facet śledzi Nowaka, że w ramach „śledztwa” Facet i Kuchnia nie je za tzw. darmoszkę.

IMG_3707

 

IMG_3708

Młode warzywa z ciepłym winegretem (20 zł) okazały się całkiem niezłe, ale z pewnością nie jest to szczyt możliwości szefa kuchni, ani też danie, które mogłoby stanowić wizytówkę Ale wino! Zielony szparag, daleki od stanu pożądanej chrupkości, niebezpiecznie balansował na krawędzi przegotowania, a stosik mieszanki sałat został – zupełnie niepotrzebnie – obdarzony wyraźnie słodką nutą. Spotkałem się już z podobnie dosładzaną sałatą, ale dotąd byłem przekonany, że to patent stosowany raczej przez nasze babcie (zgodnie z hasłem: cukier krzepi!), którego od tego typu przybytków zdecydowanie nie oczekuję. Zresztą, skłonność szefa kuchni do słodkich smaków objawiła się także w sposobie przygotowania innych potraw. Nie do końca nam to odpowiada, tym bardziej że ze słodyczy FiK najbardziej lubi pieprz, chilli i oliwę…

IMG_3712

Burak, bez, porzeczka, ser kozi (25 zł). To danie zostało szczególnie wyróżnione przez Nowaka i rzeczywiście prezentuje się bardzo fajnie, a galaretka z bzu i konfitura z czarnej porzeczki (mam nadzieję, że wytwarzana na miejscu) dobrze współgrała z burakami. Jednak ser mnie nie przekonał. Spodziewałem się tu dobrej jakości naturalnego koziego sera, o bardziej delikatnej konsystencji (twarożkowej lub typowej dla serów pleśniowych), a otrzymałem dość zwarty i nieszczególnie smaczny ser, który zupełnie nie smakował jak kozi, a co gorsza sprawiał wrażenie przygotowanego z jakimś uelastyczniającym dodatkiem. Nowak wspomina w swoim tekście o ‚kremie z koziego twarogu’, na co zresztą menu wcale nie wskazuje, ale co częściowo może wyjaśniać ową serową zagadkę. Co więcej, ser wzbogacony został o cukrową, przypalaną skorupkę. Pomysł może i ciekawy i z pewnością dobrze wykonany, ale moim zdaniem smakowo zupełnie nie komponował się z resztą. Bardziej cenię sobie naturalny, charakterystyczny smak koziego sera, który w tym przypadku – nawet jeśli ser autentycznie był kozi – został całkiem przytłumiony przez cukier. A przecież słodka była również konfitura.

IMG_3710

980551112064273302_1249198361

Tatar z troci (38 zł) to absolutny strzał w dziesiątkę. Pyszny, świeży i niezwykle orzeźwiający. Cienkie paseczki młodej cukinii i koperek nie mogły nie współgrać ze znakomitym mięsem ryby, bardzo udany okazał się również sos. Takiego tatara mógłbym jeść codziennie.

IMG_3711

Boczek ze świnki złotnickiej, mus z kalafiora, jabłko (40 zł na wypisanym na tablicy menu, a na rachunku trochę więcej – 45 zł). Nie jest zaskoczeniem, że to jedno z dań, które – sądząc z treści recenzji – doprowadziły Macieja Nowaka do kulinarnej ekstazy. To prawda, że kawałek mięsa, który wylądował przede mną, nie rzucał na kolana wielkością, ale nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ wieprzowina z karmelizowaną, chrupiącą skórką (ozdobioną kilkoma pistacjami) okazała się po prostu wyborna. Miękka, wręcz rozpływająca się, dość tłusta, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Tłuszcz to w końcu najlepszy nośnik smaku, a smak podawanego w Ale wino! boczku doprowadza do szaleństwa wszystkie receptory. Zestawienie z musem z kalafiora, a zwłaszcza z karmelizowanym jabłkiem nie jest wprawdzie szczególnie odkrywcze, ale całość współgra ze sobą perfekcyjnie, a to jest przecież najważniejsze. Wybaczam więc niewytłumaczalną, choć na szczęście niewielką różnicę między ceną podaną w menu i tą widniejącą na rachunku (choć nie powinno to mieć miejsca). W każdym razie, rozanielony smakiem świnki nawet nie wpadłem na to, żeby studiować rachunek;-)

IMG_3705

Podsumowując, Ale wino! z pewnością warto odwiedzić. To miejsce ma klimat i sympatyczną, nie przedętą atmosferę, a obsługa jest miła i nie narzuca się. Zamówione przez nas dania były jednak nierówne, a by to stwierdzić wystarczyło spróbować tylko czterech. Słodka sałata czy niespecjalnie smaczny ser nie są jednak przewinieniami, które wywarły znaczący wpływ na ogólną ocenę wrażeń, tym bardziej, że zapewne nie każdemu by to przeszkadzało. Zresztą, słodka sałata w potrawie za 20 złotych to małe miki w zestawieniu z bałaganem i przypadkowością niechlujnych kompozycji, które za wyższe kwoty można spotkać w wielu innych, zdecydowanie bardziej topowych stołecznych miejscówkach. Z naszej perspektywy entuzjazm Macieja Nowaka okazał się nieco przesadzony, ale ktoś w moim wieku świetnie rozumie siłę sentymentów :-)

Ale Wino!, Mokotowska 48, Warszawa

IMG_3715