Kontynuujemy przegląd muzycznych festiwali od kuchni.
Tym razem przyjrzeliśmy się francuskiemu Hellfest, który – bez dwóch zdań – jest najlepszą metalową imprezą w Europie.
W przeciwieństwie do kameralnego Desertfest, odbywającego się w Berlinie, Hellfest to zupełnie inna historia. To nie tylko największe metalowe wydarzenie we Francji, organizowane pod gołym niebem, ale też jedno z największych w Europie. Każdego roku do przeuroczego Clisson zjeżdża kilkadziesiąt tysięcy spragnionych muzycznych wrażeń ludzi z całego świata. Przed organizatorami stoi zadanie nie tylko zapewnienia im muzycznej uczty na jak najwyższym poziomie, ale także nakarmienia ich i napojenia. A to skomplikowana operacja logistyczna, w którą zaangażowane są dziesiątki ludzi oraz ta część miasteczka, która prowadzi własne sklepy, sklepiki i stragany, knajpy, bary, winnice, czy po prostu wynajmuje pokoje. W istocie, tym festiwalem żyje cała miejscowa społeczność, a co więcej, nawet jest z niego dumna.
Kto chce, o muzycznej stronie Hellfest AD 2012 może przeczytać w naszej relacji na innej stronie, tutaj piszemy o czymś równie ważnym: o jedzeniu. Jednym z najważniejszych punktów na żywieniowej mapie imprezy jest pobliski Leclerc, gdzie festiwalowicze zaopatrują się we wszystko, co potrzebne do przeżycia trzech niezwykle intensywnych dni (czyli, zazwyczaj w tej właśnie kolejności: piwo, cięższe alkohole, bagietki, piwo, gotowe kanapki, piwo, i jeszcze raz piwo). Co ciekawe, ów Leclerc jest czymś w rodzaju ‚oficjalnego’ festiwalowego sklepu spożywczego, z którym organizatorzy zawarli umowę o współpracy. Dzięki temu, Leclerc reklamuje się w programie imprezy, a hellfestierzy mogą na przykład
podjechać sklepowym wózkiem (w końcu bateria butelek piwa waży niemało) pod samo pole namiotowe i nikt się ich nie czepia. Wyznaczono tam specjalną strefę, gdzie wózki można zostawić, a obsługa sklepu dba o ich odbiór i odstawienie z powrotem do marketu. Wyobrażacie sobie coś podobnego w Polsce? W hipermarkecie można kupić także produkty firmowane przez festiwal. Było więc wino (oczywiście Muscadet) z logo Hellfest (w ubiegłych latach pojawiało się też piwo), a także… dżem z czarnej porzeczki z dodatkiem rumu, o jakże kuszącej nazwie: Helljam. Kolejna rzecz mało prawdopodobna gdzie indziej, ale w końcu jesteśmy we Francji, a przecież tu jedzenie jest naprawdę ważne.
Zakupy to jedno, ale i na terenie festiwalu nie może niczego zabraknąć. Tym razem, organizatorzy znacznie poszerzyli kulinarną ofertę, nie tylko wprowadzając więcej niż zwykle lokalnych produktów, ale też dbając o ogromną różnorodność mniej lub bardziej fastfoodowego jedzenia, które siłą rzeczy dominowało.
Zacznijmy od płynów. Tutaj, prócz żelaznego zestawu: piwo, wszelkiego rodzaju napoje oraz kawy czy herbaty, nie obyło się bez miejscowych specjałów: cydru oraz wina, w tym przede wszystkim Muscadet.
Sprzedawano je w specjalnym barze, ulokowanym w niewielkim zagajniku.
Tam też można było znaleźć inne specjały: ostrygi
ziemniaki z różnymi dodatkami, podawane w kartonowym pudełku, w tym specjalny meme box, na który składały się krojone w kostkę ziemniaki, wieprzowina, ser oraz ostry sos:
oraz to, co przyciągało najwięcej uwagi:
czyli wołowina. Udźce, a nawet całe młode sztuki pieczono na rożnie i podawano najczęściej z fasolą:
To stoisko cieszyło się sporą popularnością, nic więc dziwnego, że szybko z mięsa zostawały same kości
A wszystko to można było konsumować w pięknych okolicznościach przyrody:
Tymczasem, naprzeciw dwu głównych scen festiwalu ulokowano ciągnący się w nieskończoność szereg budek z najrozmaitszym jedzeniem:
Kuchnia argentyńska
brazylijska
i bałkańska
Nie zapomniano nawet o żywności organicznej…
ani o rybach…
Była też, rzecz jasna, francuska specjalność – cienkie naleśniki z pszennej mąki (crepes) i bretoński naleśnikowy specjał – galletes. W całej Bretanii na każdym rogu można trafić na naleśnikarnie, a niektóre serwują przeszło 200 rodzajów galettes. Tutaj naleśniki podawano w znacznie mniejszej ilości wariantów, kierując się prostym podziałem na słodkie (crepes) i wytrawne (galettes).
Odrębną kategorię stanowiły klasyczne fastfoodowe dania, począwszy od kanapek, poprzez kurczaka, pizzę, hamburgery, tortille, i jakże by inaczej, frytki.
Ciekawostką było chili con carne
podawane z frytkami, w specjalnej misce z ciasta
Za to na spragnionych słodkości czekał hiszpański specjał – churros,
oraz dziesiątki rodzajów żelków, czekoladek i nugatu
a nawet automaty z lodami włoskimi
Jednym słowem, było z czego wybierać :-)
Na bogato :D