Kultowa i mroczna niczym sam środek otchłani, Chelsea Wolfe zawitała do warszawskiej Proximy.
Muzyka Chelsea ma to do siebie, że trafia do autentycznie zróżnicowanego grona odbiorców szeroko rozumianej muzyki alternatywnej. Rzeczywiście, przekrój publiczności, która pofatygowała się tego wtorkowego wieczoru do Proximy był interesujący – od metalowych prawdziwków, poprzez metalowo-alternatywnych hipsterów, mroczne wampiry o aparycji głównego bohatera „Tylko kochankowie przeżyją” po gotyckie czarne mewy oraz studentów-intelektualistów. Spodziewałem się prawdziwego pospolitego ruszenia i klubu pękającego w szwach, nie do końca jednak tak się stało. Ale nic to, kto sobie odpuścił, stracił znakomity, naładowany emocjonalnymi fluidami koncert. Strata tym większa, że Wolfe odwołała zaplanowany na kolejny dzień koncert w Poznaniu.
Piwniczna w charakterze, choć przecież nie usytuowana w podziemiach Proxima, z zazwyczaj umiarkowanie selektywnym, delikatnie rzecz ujmując, nagłośnieniem oraz parszywymi światłami, które są zmorą fotografów, okazała się jednak całkiem niezłym miejscem na ten set. Ciemność na scenie, przerywana jedynie rachitycznymi czerwonymi lub niebieskimi błyskami, jest zapewne bardzo przez wokalistkę pożądana, a do tego koncert zabrzmiał zaskakująco dobrze. Niemała w tym zasługa samej Chelsea, która wokalnie poradziła sobie bez zarzutu.
Chelsea Wolfe promuje świetny, chyba najlepszy z dotychczasowych, krążek „Abyss”, nic więc dziwnego, że pochodzący z niego materiał stanowił podstawę setlisty – z 11 utworów z tego albumu usłyszeliśmy aż dziewięć. Zabrakło pięknego „Feral Love” z „Pain Is Beauty”, ale płytę tę reprezentowały za to zmysłowe „We Hit a Wall” i „House of Metal” oraz „Kings”, a koncert zamknął „Pale on Pale”, czyli jedyny przedstawiciel przełomowego „Apokalypsis” sprzed czterech lat. Nie mam większych zastrzeżeń do tak zbudowanej setlisty, tym bardziej, że oscylujące między brudem a łagodnością, hałasem a ciszą, elektroniką a gitarowymi brzmieniami kompozycje z „Abyss” doskonale sprawdziły się w warunkach koncertowych.
Chyba jestem już trochę za stary, by powiedzieć, że był to magiczny, wyjątkowy wieczór, ale nie ulega wątpliwości, że Chelsea Wolfe potrafi wspaniale zahipnotyzować swym głosem i swoją muzyką. Wokalistka nie wdzięczy się do słuchaczy, choć już na samym początku została przez jednego z fanów obdarowana bukietem róż, a swoisty dystans, jaki od początku buduje między sobą a publicznością tylko podtrzymuje szczególny klimat koncertu. Co najważniejsze, „Abyss” dobitnie pokazuje, że Wolfe jest naprawdę utalentowana i zdecydowanie nie można uznać jej tylko za chwilową muzyczną sensację. W dzisiejszych czasach to wartość sama w sobie.
Setlista:
Intro
Carrion Flowers
Dragged Out
Kings
We Hit a Wall
After the Fall
Maw
House of Metal
Simple Death
Grey Days
Survive
Iron Moon
Color of Blood
Pale on Pale
Pełną relację znajdziesz NA TEJ STRONIE.
Tekst i zdjęcia: ekipa FiK