Hellfest 2018: 22 czerwca – 24 czerwca 2018. Clisson, Francja.
Od czerwca do czerwca, od Hellfestu do Hellfestu. Ten sposób odmierzania czasu sprawdza się całkiem nieźle. Kolejna edycja metalowego piekła na ziemi – za nami.
Hellfest 2018 nie przyniósł istotnych zmian w dopracowanej niemal do doskonałości organizacji imprezy. Nowe detale, jak efektowna kurtyna wodna usytuowana naprzeciw głównych scen dodawały tylko nowych smaczków. Bezgotówkowy system płatności (opaska festiwalowa jest środkiem płatniczym) sprawdza się bez zarzutu, podobnie jak (nareszcie) ucywilizowany sposób zakupu oficjalnego merchu. Zamiast kłębiącego się tłumu, elegancka, choć kosmicznie długa kolejka. Wypielęgnowane, urzekająco zielone trawniki, alejki, kostka brukowa pod głównymi scenami mająca chronić przed nadmiernym pyleniem wysuszonej na wiór ziemi – organizatorzy naprawdę myślą, jak sprawić, by trzydniowy, bez dwóch zdań wyczerpujący kondycyjnie festiwalowy maraton przebiegł jak najprzyjemniej dla uczestników.
Sprzętowi maniacy z pewnością odnotowali również, że zamiast Gibsona głównym gitarowym partnerem imprezy została ESP. W oficjalnym sklepie marki, usytuowanym jak zawsze na terenie Hell Zone przed głównymi bramami można było rzucić okiem na część nowych modeli, w tym parę sygnatur oraz zapoznać się z nimi w akcji, z czego skwapliwie korzystali niezliczeni chętni. Pogoda dopisała, choć – mimo o tydzień późniejszego terminu imprezy – nie było aż tak piekielnie gorąco, jak w poprzednim roku.
W tegorocznym line-upie zabrakło wielkich nazw (to jednak problem miłośników głównych scen), czy zespołów, na które czekałbym z autentycznym drżeniem serca. Swoistym motywem przewodnim, choć pewnie przypadkowym, były powroty po latach takich kapel, jak Demolition Hammer, Demilich, Exhorder czy Carnivore A.D. bez niezastąpionego Petera Steele. Poza tym, solidna reprezentacja uznanych marek, kilka perełek, kilka bardzo miłych zaskoczeń oraz odrobina rozczarowań.
Hellfest 2018
Piątek 22.06.2018
Hellfest rozpoczynamy od – jeszcze przedpołudniowej – wizyty w dedykowanym doomowo-stonerowym klimatom namiocie Valley. Sons of Otis nie widziałem na żywo od ośmiu lat, ale od tego czasu w kanadyjskim trio niewiele się zmieniło. Ostatnia płyta studyjna ma już swoje lata, a prezencja na scenie to, jak zawsze, ciężar, ciężar i jeszcze raz ciężar, momentami ocierający się o nużącą monotonię. Na początek wystarczy…
Pełne relacje z poszczególnych dni znajdziesz tu:
My odliczamy od kwietnia do kwietnia ;)
Powinniście wpaść kiedyś na Inferno Festival do Oslo dla odmiany ;)
A nie od marca do marca? Zdarzają się lata, kiedy Inferno wypada nawet w marcu (zawsze / zwykle (?) w datach wielkanocy), a to na dalekiej północy oznacza zimnicę trudną do zniesienia ;-) Kiedyś, kiedy byliśmy piękni i młodzi, mieliśmy taki oto cel: pojechać na Inferno przed trzydziestką. Dziś mamy już 40, na koncie kilkanaście Hellfestów i kilka Roadburn, a Inferno wciąż nie;-) Może kiedyś w końcu się wybierzemy, ale kiedy – trudno orzec. Prędzej po prostu do Skandynawii, z Norwegią na czele, ale na pewno bardziej w lipcu niż wczesną wiosną.