„Szczypta smaku”, druga książka kulinarnych ekspertek TVN, pod FiK-owym ostrzałem, czyli szału nie ma, drogie Panie.

Zacznę od tego, że nie znam telewizyjnych programów autorek, nigdy też nie dane mi było widzieć, choćby z daleka, ich poprzedniej książki pt. „Rewolucja na talerzu”. Stąd, do „Szczypty smaku” podszedłem bez żadnych konkretnych oczekiwań, uprzedzeń czy nadziei.

Szczypta smaku tvn

Póki co, nie jestem więc fanem Olgi i Agaty, a już sama lektura wstępu i pierwsze, pobieżne przekartkowanie książki utwierdziły mnie w przekonaniu, że chyba raczej nigdy nim nie zostanę. Co gorsza, szybko zorientowałem się również, że nie jestem nawet targetem tego wydawnictwa. Po pierwsze dlatego, że publikacja jest ewidentnie skierowana do odbiorcy płci żeńskiej, a w dzisiejszych czasach – także w odniesieniu do kulinariów – to niemały anachronizm. Po drugie, nie zgadzam się z niejedną tezą wygłoszoną przez autorki, po trzecie natomiast – i koniec końców najważniejsze – zaproponowane przepisy, ich ilość, dobór i systematyka, są bardzo przeciętne i niczym nie zachwycają.

I. Oglądamy

Szczypta smaku_02

Tytułowa ‚szczypta’ doskonale opisuje tę cienką i niepozorną książeczkę, choć obawiam się, że nie w takim znaczeniu, o jaki – w założeniu – autorkom chodziło. Mały format, niewiele (tj. ledwie 115) stron i dosłownie szczypta przepisów. Co ciekawe, trailer tej broszurki, który możecie obejrzeć np. TUTAJ, nie do końca oddaje jej rzeczywisty wygląd i objętość. Wystarczy porównać choćby grzbiet książki, przedstawiony na filmie z tym faktycznym, w realu. Różnicę widać na pierwszy rzut oka. Najwyraźniej „Szczypta smaku” zauważalnie schudła w drodze na księgarskie półki, ale w gruncie rzeczy to chyba dobrze, dzięki temu jest bowiem namacalnym dowodem na słuszność głoszonych w niej tez, czy nie tak? ;-)

Każdy z ośmiu tematycznych rozdziałów „Szczypty smaku” zawiera ledwie trzy (!) przepisy. Podejrzewam, że właśnie ten element może okazać się najbardziej rozczarowujący dla wielu spośród potencjalnych nabywców tego wydawnictwa. Przykładowo, rozdział zatytułowany „Rodzinny obiad” (pomijam tu już mocno naciąganą tezę, że „tradycyjne polskie niedzielne potrawy to marchewka, kotlety, zupa i szarlotka” – nawiążę do tego jeszcze w dalszej części recenzji), to po jednym przepisie na zupę, drugie danie oraz deser. I tyle. Można skorzystać raz, ale co dalej? Co tydzień to samo? Przecież propozycji na dania główne w innych rozdziałach też jest jak na lekarstwo.

Uwagę zwracają również pewne, nazwijmy je techniczne, niedoróbki. Na przykład, w rozdziale „Słodkości z piekarnika” znalazł się deser z różaną bitą śmietaną, do którego przygotowania – jak wynika z przepisu – piekarnik wcale nie jest potrzebny. Natomiast dokładniejsza analiza zdjęć (np. tosty z grillowanymi boczniakami czy sałatka nicejska) dowodzi, że część zawartych w książeczce fotografii przedstawia nieco inne dania, niż te wynikające z przepisów. Dalej, cukinia ze zdjęcia do ‚sałatki makaronowej z cukinią’ jest ewidentnie surowa i nie spędziła na patelni nawet minuty. To niby drobiazgi, ale w mojej ocenie bardzo istotne jest, by zdjęcia oddawały rzeczywiste, opisane w publikacji dania. Te niestety nie oddają.

A same przepisy? Szczerze mówiąc, nie imponują ani pomysłowością, ani doborem. Wcale nie jestem przekonany, że akurat rosół i ossobuco to rzeczywiście najbardziej reprezentatywne przepisy dla prostej, a zarazem przebogatej kuchni włoskiej. Niczym niezaskakujące propozycje, w połączeniu z ich niezwykle skromną ilością sprawiają, że „Szczypta smaku” zostaje bardzo w tyle w zestawieniu z całym szeregiem konkurencyjnych publikacji kulinarnych, od których wręcz uginają się półki w księgarniach. Fakt, cena tej książki (25 zł) nie jest szczególnie wygórowana, ale jeśli odnieść ją do jej zawartości i formatu, relacja cena – jakość nie wypada najlepiej. Za dwukrotność tej kwoty można nabyć niejeden tytuł traktujący o kuchni i gotowaniu nie tylko w sposób ciekawszy, ale i bardziej wyczerpujący.

II. Czytamy

Szczypta smaku_03

O autorkach i książce, więcej niż same przepisy, mówi jej wstęp, w którym Ziemnicka-Łaska i Kwiecińska wykładają filozofię, jaka stać ma za wydaniem „Szczypty smaku”. Można streścić ją w kilku hasłach:
„diety są niefajne”,
„nie odchudzajmy się”,
„jedzmy zgodnie z potrzebami ciała”.
I tu zaczynają się schody. W przeciwieństwie do tego, co twierdzą autorki, racjonalne odżywianie i rezygnacja z diet nie jest żadnym novum, innowacyjnym scenariuszem czy rewolucyjnym podejściem do gotowania i jedzenia. Wprowadzony tu wymuszony podział na dwa bieguny, czyli ‚racjonalne, zdrowe odżywianie’ versus ‚dieta’ razi sztucznością i naciąganiem argumentów pod z góry założoną tezę. Wbrew temu, co bardzo stereotypowo wyobrażają sobie autorki, waga poniżej 55 kilogramów nie jest niczym nadzwyczajnym, a przede wszystkim w żadnym razie nie musi wiązać się z „zaburzeniami w odżywianiu” czy „drakońskimi dietami”. Nie jestem fanem diet i żadnej nigdy nie stosowałem, a podawane tu przykłady skrajnie ekstremalnych zachowań w rodzaju „podżerania ukradkiem w samochodzie batoników”, czy „podjadania z zimnej patelni o północy” po pierwsze porażają tendencyjnością, po drugie zaś brzmią co najmniej dziwacznie. Można się zastanawiać, do kogo właściwie skierowany jest ten tytuł?

Co więcej, książka niejednokrotnie dowodzi, że owo wspomniane wyżej „jedzenie zgodnie z potrzebami ciała” oraz „proste, zdrowe dania – z naciskiem na zdrowe” nie zawsze ma pokrycie w rzeczywistości. Bardzo często to, co chcemy tłumaczyć sobie jako rzekome potrzeby ciała, ma niewiele wspólnego ze zdrowiem i to właśnie brak samokontroli („jem bo lubię i nie będę sobie niczego odmawiać”), a nie dieta prowadzi na przykład do uzależnienia od słodyczy. Przede wszystkim więc, deser nie jest i nie powinien być niezbędnym składnikiem posiłku (chyba, że na deser zjemy np. porcję owoców), a twierdzenie, że szarlotka, zwłaszcza w tak kalorycznej wersji jak zaproponowana przez autorki, to tradycyjna niedzielna potrawa, jest po prostu nie do przyjęcia i nie ma nic wspólnego ze zdrowym i umiarkowanym odżywianiem. Podobnie zresztą, jak czekoladowe tartaletki na romantyczną kolację, albo mega kaloryczne bomby w postaci cytrynowych torcików. „Nie lubimy lukru i białego cukru” – mówią Ziemnicka-Łaska i Kwiecińska, kilka stron dalej ładując biały cukier do kremu cytrynowego, jednego z typowych, bardzo przewrotnych przepisów cukierniczych, który pod przykrywką odświeżającego i lekkiego cytrynowego smaku przemyca gigantyczne ilości tłuszczu i cukru. Mam rzecz jasna świadomość, że desery stanowią nieodłączną część niemal wszystkich dostępnych na rynku książek kucharskich, jednak ich autorzy co do zasady nie twierdzą, że oto prezentują nowe podejście do gotowania. Tego rodzaju deklaracje do czegoś zobowiązują. A przynajmniej powinny.

Co jeszcze? Jak na podkreślane tu zdrowe podejście do odżywiania, zadziwiła mnie właściwie zerowa ilość sałatek, a dań z warzywami (jeśli dodanie 1/2 cukinii do 150 g makaronu faktycznie czyni je daniem warzywnym…) jest tu dokładnie tyle samo, co deserów. Dla jasności, nie zwalczam deserów jako takich, ale uważam, że powinny być serwowane wyłącznie na wyjątkowe okazje, takie jak święta czy urodziny, a nie traktowane jako nieodłączny element codziennego, czy nawet cotygodniowego jadłospisu.

Nie rozumiem także, dlaczego – zdaniem autorek – przekąska z gotowego wrapa, którego skład zazwyczaj jeży włos na głowie (zachęcam do lektury 8 odcinka „Faceta na tropie”, w którym przyjrzeliśmy się między innymi gotowym wrapom – FACET NA TROPIE – VIII), jest lepszym rozwiązaniem od piętnowanego przez nie chleba, ani tym bardziej, dlaczego wrap ma być alternatywą dla „zjedzenia trzech kromek chleba podczas przygotowywania kolacji”. Dlaczego trzech, a nie jednej lub dwóch, albo – tak jak w naszym przypadku – po prostu jabłka, czy nawet – jak szaleć, to szaleć – kilku naraz? ;-)

III. Oceniamy

Szczypta smaku_01

Podsumowując, osobom, które odżywiają się świadomie, „Szczypta smaku” ma bardzo niewiele do zaoferowania. To książka typowo „celebrycka”, która znalazła się na rynku tylko i wyłącznie dzięki telewizyjnej rozpoznawalności autorek i stojącemu za nimi medium w postaci TVN. Jestem pewien, że gdyby pod analogiczną publikacją podpisał się ktoś o nieznanym nikomu nazwisku, nawet jeśli w równym co autorki stopniu „uwielbiałby jeść”, przekonanie jakiegokolwiek wydawnictwa do wydania tego drukiem musiałoby być z góry skazane na porażkę. Agata Ziemnicka-Łaska i Olga Kwiecińska nie przyłożyły się szczególnie do swej pracy, być może wychodząc z założenia, że tyle wystarczy, by (podobnie jak w przypadku pierwszej książki) osiągnąć bestsellerowy status publikacji. Moim zdaniem jednak od ekspertek (nawet telewizyjnych) należy wymagać więcej.

PS. Zapewniam autorki, które nie mają pewności, czy podgrzane różowe krewetki nie staną się „zbyt twarde i suche”, że umiejętnie podgrzane różowe krewetki będą smaczne, miękkie i soczyste. Polecam spróbować.

Agata Ziemnicka-Łaska, Olga Kwiecińska – „Szczypta smaku”
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
115 stron, okładka miękka