Targów, czy jak kto woli bazarów spożywczych, jest w Warszawie co najmniej kilka.
Jedne mniejsze, inne większe, polokowane w różnych częściach miasta.
Jest między innymi targ przy Hali Banacha, targ przy Marymonckiej, Szembek po prawej stronie Wisły i targ przy Hali Mirowskiej (a w zasadzie przy Halach Mirowskich). Szembek (także jeden z najstarszych w stolicy) to nie moje rejony, ale w moim odczuciu jego odpowiednikiem po lewej stronie Wisły jest właśnie (najstarszy) targ pod Halą Mirowską.
Obydwie Hale Mirowskie wybudowano w latach 1899-1901. Od początku pełniły funkcje handlowe i były największym tego rodzaju obiektem w przedwojennej Warszawie.
To miejsce szczególnie wiosną i latem staje się dla miłośników warzyw i owoców autentycznym zakupowym rajem. Od nadmiaru dosłownie boli głowa i jeśli o mnie chodzi, póki co nie mam na to dobrej metody.
Niezależnie od przygotowanej uprzednio listy zakupów i mocnych postanowień, że kupi się tylko to, co było zamierzone, finał jest zawsze ten sam. Opuszczam bazar z mnóstwem wszystkiego, a dopiero później zastanawiam się, jak dwie osoby o umiarkowanych apetytach, choć z drugiej strony fanatycznie wręcz rozmiłowane w zieleninie, mają dać temu wszystkiemu radę? Koniec końców, apetyt na skarby natury zawsze bierze jednak górę.
Co kupuję w sezonie na targu pod Mirowską? Przede wszystkim owoce, naręcza owoców.
A poza tym – warzywa.
Wszystkie te, których nie dostanę w Gospodarstwie Majlerta, o którym także wspomniałem kiedyś w jednym ze starszych wpisów (ZOBACZ). Mam o tyle wygodnie, że ode mnie z pracy do Majlerta jest dosłownie rzut beretem, więc jestem tam stałym gościem. Można śmiało powiedzieć, że tydzień bez zakupów w tym miejscu zielska wszelkiej maści jest dla FiKa tygodniem straconym;-). W sezonie po szparagi, zioła, rukolę, sałatę rzymską, cykorię, jarmuż, fenkuły, karczochy, groszek cukrowy, kwiaty cukinii (dostępne tylko u nich) czy cukinie w wyborze kształtów i kolorów niedostępnym nigdzie indziej jeżdżę tylko do Gospodarstwa klanu Majlertów.
A wracając do Hali, nie tylko jakość, ale też między innymi ceny (bardzo atrakcyjne, jak na warszawskie warunki) na mirowskim targu sprawiają, że tak łatwo stracić tam nad sobą kontrolę.
Przykłady?
Bardzo proszę. Poniżej ceny ze szczytu sezonu. Na niektórych zdjęciach ceny produktów mogą nieco się różnić, ponieważ stragany fotografowaliśmy w różnych momentach od maja do teraz:
Malinówki za 2-4 zł/kg, zwykłe pomidory 2 zł/kg, pomidorowe bawole serca – 2-3 zł/kg, czarne pomidory – 4 zł, pomidorki cherry 4 zł/kg, morele 6 zł/kg, jagody 11-13 zł/kg, borówki amerykańskie 10-13 zł/kg, bób 3-4 zł/kg, cukinie 2-3 zł/kg, brzoskwinie ufo 3-4 zł/kg, nektarynki – 2-3 zł/kg, limonki 8 zł/kg, wiśnie 4 zł/g, maliny 6 zł za duży koszyczek, śliwki 3-4 zł/kg, wiśnie 3 zł/kg, czereśnie 10-12 zł/kg, bób 3-4 zł/kg. To tylko część asortymentu, bo opisać wszystko nie sposób. A na straganach w centrum miasta, ale również na obrzeżach Warszawy ceny w zależności od produktu są dwu- albo nawet trzykrotnie wyższe. Jasne, teoretycznie zawsze można kupić mniej. Ale jest lato, więc ja chcę mieć w zasięgu kilogram jagód za 10 zł, a nie 300 g za 8. Chcę i dzięki temu bazarowi mam taką możliwość.
Kiedy potrzebuję naprawdę ostrego chili, a nie niby-chilli, które często oferują krajowe „delikatesy” albo np. polskiego czosnku, kupuję tu. Nie ma ryzyka, że nie będzie.
Co prócz warzyw i owoców? Jaja i bakalie.
Jaja wszelkiego rodzaju. Gęsie, kacze, perlicze, przepiórcze, ale też oczywiście najpopularniejsze jaja kurze – w każdym chyba możliwym wydaniu. Można je dostać w niedużej budce pod tytułem JajaPlus. Z jednym zastrzeżeniem – pierwsze trzy z wymienionych wyżej typów jaj dostępne są tu przez około 3 miesiące w roku, ponieważ tylko wtedy gęsi, perliczki i kaczki są w odpowiedniej formie i nastroju, by te jaja znosić. Gorzej, bywa że humorzaste perliczki niosą się jeszcze krócej, np. tylko przez miesiąc albo dwa. Znaczenie ma tu wszystko, także aura. Słońce, temperatura. Skutek jest taki, że jaja perlicze są najdroższym produktem w ofercie jajcarskiej budki. Tak czy owak, przespacerować się i kupić warto. Sezon jest krótki, a kupować można (wszystko, za wyjątkiem przepiórczych) na sztuki.
Co do reszty jaj, jest zaskakująco tanio, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę relację jakość-cena. Wszystkie jaja pochodzą z małych gospodarstw, nie ma tu wytworów masowej produkcji, która urąga kurzej godności. Jaja takie jak np. od zielononóżki czy z hodowli eco są zdecydowanie tańsze niż gdzie indziej. Jaja perlicze – 5 zł za paczkę (18 sztuk). W byle markecie – najczęściej 7-9 zł.
Przepisy z jaj od gęsi, perliczki i kaczki znajdziesz na blogu. Szczególnie polecam sprawdzony i stosowany od pokoleń przepis na bardzo puszysty KRESOWY OMLET Z GĘSICH JAJ, który najlepiej smakuje z dowolnymi sezonowymi owocami. Najlepszy czas na sprawdzenie tego przepisu jest teraz – w pełni lata:-)
Poniżej: NALEŚNIKI Z JAJAMI PRZEPIÓRCZYMI I RUKOLĄ
Jeśli chodzi o moje bakaliowe zakupy, zaczęło się od poszukiwania pod Mirowską izraelskich daktyli.
Od października do marca daktyle te kupowałem w pewnym żoliborskim warzywniaku, do którego mam daleko i którego obsługa jest umiarkowanie uprzejma, co do pielgrzymek za daktylami motywuje raczej słabo. Jakoś w maju/czerwcu daktyle z Izraela (bardzo dobre) pojawiły się przelotem w jednej z sieci stołecznych hipermarketów. Jak meteor, wpadły, zabłysły i znikły. Wszystko wskazuje na to, że bezpowrotnie.
Pod Mirowską natomiast daktyle są. Cały rok. I to nie tylko izraelskie, ale też irańskie (o zaletach obydwu wspominałem TUTAJ). Zwykłe zresztą też są, ale kto spróbuje tych lepszych, te gorsze będzie traktował jak smutne włókniste i niesmaczne podróbki.
Poza daktylami można tu kupić mnóstwo innych bakalii. W czystej postaci, ale też – co kto lubi – przetworzone, prażone, solone, słodzone (i barwione? spójrzcie na pomelo…)
Ceny? Atrakcyjne. Orzechy pecan w cenie 100 zł za kilogram to bardzo dobra okazja. Wystarczy przeliczyć cenę 100 g paczki dowolnej marki oferowanej w sklepach.
Nieopodal daktyli jest jeszcze jedno miejsce warte zaznaczenia. To sklepik Pana Darka, czyli takiego jak ja amatora piór dłuższych niż krótszych;-) Ma spory wybór azjatyckich artykułów spożywczych, a także fajne przyprawy i te warzywa, które u innych dostać raczej trudno, np. fioletowe ziemniaki, zielone pomidory, taro, skorzonerę czy topinambur.
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo fajne miejsce. Część asortymentu, jak to na bazarze, to klasyczny przykład „mydła i powidła”. I dobrze, bo przecież każdy wędruje tu z innych powodów.
Stragany na targu mają swoje numery, dzięki czemu nieco łatwiej w tym wszystkim się odnaleźć. Jeśli o mnie chodzi, najczęściej odwiedzam trzy, tak się złożyło, że same parzyste: 150, 146 i 154. Najczęściej, ale nie wyłącznie, ponieważ oferta zmienia się co dzień. Dziś ktoś ma ładniejsze maliny, a ktoś inny pomidory albo morele. Na jednym ze stoisk kiedyś mocno się naciąłem, ale numeru nie pamiętam, więc choćbym chciał pohejtorzyć, to nie jestem w stanie;-). Tak czy owak, warto być czujnym i mieć oczy szeroko otwarte. Po kilku zakupach każdy i tak zorientuje się, co i kto mu odpowiada.
Minusy? Jest tłoczno i ciasno. Targ pod Halą upodobały sobie nie tylko rzesze „zwykłych” klientów, ale też blogerzy;-), restauracje, stołeczne ambasady. Kto szuka produktów lepszej jakości niż marketowa, prędzej czy później tu trafi. Całkiem sporo tu klientów obcojęzycznych, którzy – przynajmniej na niektórych straganach – mogą liczyć na komunikatywną obsługę. Pojawiają się turyści z przewodnikami w dłoniach, zagraniczni też. Z wiadomych względów nie czytam, nawet nie mam przewodników po Warszawie, ale zakładam, że o Hali muszą być tam wzmianki.
Tyle na dziś. Pełnych smaku zakupów & nie zapominajcie o jabłkach ;-)
Piękne widoki :)
Marzyłaby mi się taka hala w pobliżu domu :)
Mój warzywniak ma świetne jakościowo produkty, ale niestety brak tam szpinaku, bobu na wagę czy też szparagów. Może w moim nowym mieście będzie lepiej :)
A które miasto będzie tym nowym?
Super miejsce, szkoda ze w mojej okolicy mogę tylko o tym pomarzyć. Jak pierdonka czegoś nie rzuci, to nie ma, w zwykłych sklepach tylko włoszczyzna, podstawowe owoce i warzywa. Czytam sobie FiKa i wyobrażam sobie, co by było gdybym miała dostęp choc do wycinka tego wszystkiego co widać na tych zdjęciach. Niby jesteśmy krajem rolniczym ale moim zdaniem słabo to widać.
Znam i odwiedzam przynajmniej 2-3 razy w tygodniu. Najlepsze miejsce na zakupy
Nie wyobrażam sobie Warszawy bez tego miejsca. Jajaplus to faktycznie przedni towar, też jestem ich stałym klientem. A Twój omlet z gęsich jaj jest zajebisty ;)
Dzięki :-)
:-)
Uwielbiam to miejsce!!
Chociaż do Hali Mirowskiej mam dość daleko, pojechałam ostatnio i jestem zachwycona:)) Cudne miejsce, dużo łatwiej byłoby mi gotować dokładnie z Twoich przepisów, gdybym miała tam bliżej, ale chyba i tak będę częściej jeździć. Dziś mam wreszcie izraelskie daktyle, piękne pistacje, wanilię mieloną (droga okrutnie, ale niech będzie, skoro tak polecasz), jarmuż i sycylijskie pomarańcze – będą do panforte, na który mam ochotę od dnia, kiedy go ujrzałam;) Zdjęcia Gosi obłędne:) pozdrawiam Was serdecznie!!!!
Ja z kolei mieszkam na Bielanach i kultowym dla mnie miejscem jest Wolumen. Wtorki i piątki to dla mnie świętość, bo to dni targowe. Choćby się waliło i paliło, to biorę wózeczek (jak babuleńka) i podążam, żeby zapakować go po brzegi wszelakimi dobrami wprost od rolnika. W sezonie letnio – jesiennym przejawiam wręcz kompulsywno-impulsywne napady zakupowe. Na szczęcie, mam w domu dorastających pływaków, więc wszelkie dobra zostają pochłaniane.
Halę Mirowską dobrze znam z dzieciństwa. Osiem lat chodziłam do podstawówki, która sąsiaduje z tym targowiskiem. Mam sentyment i czasem wpadam.
Polecam mieszkańcom północnej Warszawy wizytę na Wolumenie. Wciąga :).
Uwielbiam Halę Mirowską i to przez cały rok. Wiosną i latem jest obłęd, jestem prawie codziennie, bo mieszkam nie daleko, i zawsze tyle cudów przynoszę ze sobą do domu!! Dobrze, że rodzina duża, bo czasem to działa na zasadzie „popie oczy wilcze gardło” ;)
Znam ten ból;-) chciałoby się kupić dosłownie wszystko