Zaułek Smaków zlokalizowany jest na Starym Żoliborzu, tuż przy Pl. Wilsona i stacji metra o tej samej nazwie. Miejscówka bardzo fajna, tym bardziej, że lokal usytuowany jest na roku budynku, przez co jeszcze bardziej zwraca uwagę przechodniów.
Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, w Zaułku było pustawo (na wizytę wybraliśmy piątkowe popołudnie), ale po pewnym czasie zaczęło się robić tłoczniej, by w końcu większość stolików została zajęta przez gości.
Wystrój wnętrza jest dość ascetyczny. Nic szczególnego nie przyciąga ani nadmiernie nie koncentruje uwagi, ale też w żaden sposób nie przeszkadza i nie drażni.
Zdecydowaliśmy się na zupę, trzy przystawki i jedno danie główne. Na pierwszy ogień poszedł rosół z kaczki, podawany z makaronem i kawałkami mięsa z kaczki oraz sałata z krewetkami.
Zupa okazała się smaczna i esencjonalna, choć wielkość porcji pozostawiała nieco do życzenia. Poza makaronem, w rosole znalazło się również całkiem sporo marchwi, pokrojonej obieraczką do warzyw na cienkie, długie paski. Ciekawy efekt, ale trochę utrudniający estetyczne spożycie rosołu, nie tylko ze względu na długość pasków, ale i twardość marchewki, która nie ustępowała łatwo pod łyżką. Mięso z kaczki to niestety najsłabszy punkt potrawy. Kawałki zanurzone z zupie były miękkie i smaczne, ale te, które znalazły się na szczycie makaronowo-marchewkowego stosiku, wyłaniającego się z zupy, okazały się suche i żylaste. Za dość kontrowersyjne można uznać również przybranie z posiekanej świeżej szałwii, którą wyróżnia bardzo mocny i wyrazisty smak, w związku z czym u części gości taki dodatek może gryźć się ze stosunkowo łagodnym rosłem.
Sałata z krewetkami to w praktyce zdecydowanie dominujący nad pozostałymi składnikami miks sałat ze skromnym dodatkiem cząstek pomarańczy, pomidorków koktajlowych i kawałków ananasa oraz pięcioma (dosłownie) krewetkami. Przy cenie 31 złotych za sałatkę, takie proporcje składników wydają się nieco zaburzone. Przystawka jest zbyt droga jak na to, co się za nią kryje, ale zarazem całkiem smaczna. Krewetki marynowane są w białym winie z chilli i czosnkiem, a marynata ta stanowi również podstawę dressingu. Nie obraziłbym się, gdyby w dressingu znalazło się nieco dobrej oliwy z oliwek, ale trzeba przyznać, że lekki (choć z wyraźnie wyczuwalną czosnkową nutą) sos sprawdził się dobrze.
Kolejne dwie przystawki to pielmieni syberyjskie oraz gravlax z łososia z sałatką ziemniaczaną.
Pielmieni to strzał w dziesiątkę, pyszne i bardzo ładnie podane z roztopionym masłem, śmietaną i świeżo zmielonym pieprzem.
Kształt okrągłych pierożków sprawił, że były łudząco podobne do tradycyjnych wigilijnych uszek. Ciasto okazało się delikatne, a jego ilość nie dominowała nad farszem.
Smak farszu bardzo przypominał nam pewne litewskie pierożki, całkiem dobrze stylizowane na domowe, które – pakowane w płócienne worki – można było dostać kiedyś (może teraz też?) w jednej z sieci krajowych delikatesów. To skłoniło nas do podstępnego pytania, czy pielmieni wyrabiane są na miejscu w restauracji. Od sympatycznego kelnera, który nie miał żadnych problemów z odpowiadaniem na nasze pytania, dotyczące składników i potraw, dowiedzieliśmy się, że pierożki przygotowywane są ręcznie w lokalu, a szef kuchni Zaułka Smaków do przygotowania dań nie używa żadnych gotowych półproduktów w rodzaju mrożonek i im podobnych.
Centralnym punktem talerza z ostatnią przystawką zawładnęła ułożona za pomocą obręczy do formowania sałatka z ziemniaków i buraków, w której znalazło się jeszcze poza tym m.in. nieco majonezu i dwa rodzaje musztardy.
Całkiem smaczna, ale chyba jednak za bardzo przywodząca na myśl swojskie, imprezowo-prywatkowo-świąteczne warzywne sałatki, które w różnych wydaniach zna chyba każdy z nas. Samego gravlaxa nie było zbyt wiele, a mięso okazało się bardzo słone (co nie dziwi), oraz zaskakująco zwarte i niestety dość twarde. Rozmiar plasterków ryby świadczył o tym, że pochodziły one z cieńszego końca łososia. Wiem z własnego doświadczenia, że smak gravlaxa, najdelikatniejszego w części bliższej głowy łososia, zmienia się w miarę, gdy przy krojeniu ryby zbliżamy się do jej cieńszej części ogonowej. Właśnie tam mięso jest najtwardsze. Wpływ na ostateczny smak gravlaxa ma również czas marynowania łososia. W tym przypadku wyniósł on 24 godziny (ja z kolei marynuję gravlaxa przez 48 godzin – PRZEPISY). Niestety, gravlax okazał się najbardziej rozczarowującą propozycją z wybranego przez nas menu.
Czas na danie główne. Składając zamówienie przez internet (więcej TUTAJ) wybrałem kaczkę, później jednak okazało się, że nie jest ona dostępna. Ostatecznie, skończyło się więc na grillowanej polędwiczce wieprzowej z puree jabłkowym, kopytkami i tagliatelle z marchwi (czyli paseczkami, wyglądającymi dokładnie tak samo, jak w rosole).
Puree okazało się trochę zbyt delikatne (może warto byłoby podkręcić je lekko pieprzem?) w zestawieniu z wyrazistym smakiem mięsa. Za to sama wieprzowina była bardzo dobra, nieprzesmażona, miękka i delikatna, zaś kopytka dobrze komponowały się z całością.
Podsumowując, Zaułek Smaków to całkiem przyjemne miejsce z chwilami nieco przeszacowanym menu, w którym można znaleźć zarówno mocniejsze propozycje (np. pielmieni), do których warto wracać, jak i słabsze, niekoniecznie warte powtórzenia.
Zaułek Smaków, ul. Felińskiego 52, Warszawa
Czynne od pn do pt w godzinach 12-22, w weekendy w godzinach 12-23.