Facet śledzi żywnościowe wynalazki – odcinek XII.
By skutecznie unikać kontaktu z ryzykownymi produktami, nie wystarczy już nie odwiedzać fast foodów i wykluczyć z diety zupy w proszku czy napakowane cukrem i sodą płatki śniadaniowe. Anty-jedzenie czyha wszędzie, dlatego zanim coś kupicie, czytajcie etykiety.
Kryteria doboru poszczególnych produktów, o których jest mowa w tym cyklu, są nieskomplikowane – trafiają tu artykuły spożywcze, które podczas zakupów wpadną nam w oko, ale których nigdy nie wstawilibyśmy do własnego koszyka.
Jeśli macie własne propozycje produktów godnych wzmianki w tej kategorii, przesyłajcie ich zdjęcia (a także, w miarę możliwości, zdjęcia etykiet ze składem) na kontakt@facetikuchnia.com.pl.
INKA mleczna
Prawdziwa kawa zbożowa wygląda np. TAK JAK NA TYM OBRAZKU i składa się z żyta (składnik dominujący, minimum 50%), jęczmienia i cykorii oraz, ewentualnie, buraków (wszystkie wymienione składniki są prażone). Przygotowanie autentycznej zbożówki wymaga gotowania, można ją również zaparzyć np. w ekspresie przelewowym.
Inka to kawa zbożowa w wersji instant (rozpuszczalna). W smaku jest w miarę OK, chociaż przy tej prawdziwej wypada blado. Różnica jest mniej więcej taka, jak między kawą z prawdziwego zdarzenia a jej rozpuszczalnym odpowiednikiem. Tak czy owak, do zawartości podstawowej wersji Inki nie można się przyczepić. Do wersji mlecznej natomiast można, a może nawet trzeba. Skład macie na obrazku – kawy zbożowej w mlecznej Ince jest 12%. 88% to cukier i zabielacz.
Co składa się na zabielacz? Wszystko, co najgorsze: syrop glukozowy, utwardzony tłuszcz roślinny plus stabilizator, emulgator, przeciwzbrylacz i barwnik. A najgorsze jest to, że kawy zbożowe często podawane są małoletnim jako zdrowy, gorący napój. Smacznego.
Ciastka jęczmienne (Sante)
Nie ma zdrowych ciastek. Ciastko to ciastko. Jakie by nie było, powinno pozostać tylko okazjonalną przekąską. Skoro ktoś musi, bo inaczej się udusi ;-)
Ciastka Sante sugerują, że są produktem lepszej kategorii. Dlaczego? Ano dlatego, że nie zawierają pszenicy, są natomiast wytwarzane z jęczmienia. Użycie jęczmienia nie sprawi jednak, że dodany do zawartej w ciastkach mlecznej czekolady upłynniacz E476 nabierze nieznanych dotąd walorów zdrowotnych, ani też nie zniweluje dodatku odpowiedzialnego za narastającą epidemię otyłości syropu glukozowego czy tłuszczu palmowego, który jest tanim tłuszczem roślinnym niskiej jakości.
„Sante” oznacza „zdrowie”, ale niepokojąco często to, co proponuje ten producent, zdrowe niestety nie jest.
Yogo Crunch (Mokate)
Jogurt w proszku, czyli kolejny szkaradek od firmy Mokate, która to występuje w tym cyklu już po raz piąty. O innej wersji YogoCrunch wspomnieliśmy w pierwszym, inauguracyjnym odcinku tej serii. Minął od tego czasu przeszło rok, a produkt Mokate nie tylko nie zniknął z rynku, ale pojawił się w nowych wariantach smakowych, dlatego wspominamy o nim ponownie.
Skład – masakra. Szkoda słów na komentarz. Zdecydowanie lepiej kupić najzwyklejszy jogurt naturalny (choćby ten z mlekiem w proszku, w braku innych opcji) i wymieszać z muesli lub bakaliami. Albo zrobić któryś z szybkich, prostych deserów, bez całej tej chemii, która wypełnia saszetki YogoCrunch.
Smaczny poranek? Dzięki, nic z tego. Śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia, ale… lepiej nie zjeść nic niż pakować w siebie taki syf.
Sosy owocowe Dr. Oetker (malinowy i truskawkowy)
Gotowe sosy „owocowe” na cukrze, syropie glukozowym i skrobi. Ble. A zrobić sos owocowy jest tak łatwo…
Sos serowy 4 sery (Grand Italia)
Grand Italia czyli wypaczenie kuchni włoskiej, zamknięte w słoiku o odpychającej zawartości. Sery mamy tu niby 4 (Pecorino, Grana Padano, Mascarpone i Gorgonzola), ale ich łączna zawartość w sosie stanowi ledwie 10%. Co wypełnia resztę – widać na etykiecie. Czysta kpina z kuchni włoskiej. Rzecz dla hardcorowców.
Ser w ziołach (Knorr)
Taka sytuacja: piątek, godzina popołudniowa, sklep sieci Społem. Do półki z zupami instant podchodzi babka lat ok. 45 i wypełnia koszyk paczuszkami pod tytułem „ser w ziołach”. Z zaskakującą pewnością i zdecydowaniem godnymi świadomego swych wyborów konsumenta wrzuca do koszyka jedną, drugą… szóstą! A może i więcej, ale głupio było dłużej się gapić. Weekendowy obiad dla rodziny albo zapasy dla singla na tydzień… Masakra.
Ciekawe, że produkt od frontu zwie się „ser w ziołach”, a zaplecze to już tylko „zupa” czyli danie o smaku sera w ziołach. Nazwy dań instant są jak tytuły newsów w portalach informacyjnych. Napięcie trzyma, dopóki nie klikniesz w link ;-)
Zupy instant w szerokim wyborze – tradycyjne, wykwintne i ekstrawaganckie
Po pierwsze: tradycyjna czyli gulaszowa.
Po drugie: wykwintna czyli krewetkowa. Krewetki w tej zupie to proszek z krewetek w ilości 0,36%. Hit!
I po trzecie: nie jakaś tam zwykła, pospolita grzybowa, ale grzyborowa. Z czego składa się grzyborowa? Z koncentratu soku z pieczarek i borowików, który uzupełnia 1% mieszanki grzybowej (borowiki i maślaki).
Hasło „bez dodatku konserwantów” niewiele tu pomoże. Na bardziej rozbudowany komentarz brak już sił :(
„Wędliny” sojowe (PolSoja)
Jedna o smaku wędzonego salami, druga – z żurawinami.
Tego rodzaju niby-wege produkty czynią więcej szkody, niż mogłoby się wydawać, utrwalają bowiem w narodzie przekonanie, że dieta bezmięsna bazuje na niejadalnych dziwactwach, których walory smakowe pozostawiają wiele do życzenia. A tak naprawdę jest przecież całkiem odwrotnie. Bazując na składnikach pochodzenia roślinnego, można przygotować cały szereg pysznych, nietuzinkowych dań pełnych fajnych połączeń faktur i smaków, które z widocznym powyżej badziewiem nie mają nic wspólnego. Choć Facet i Kuchnia mięso jada (niezbyt często, ale jednak), w grupie czytelników FiKowego bloga zaskakująco znaczący udział mają wegetarianie i jarosze. Wynika stąd, że blog pełen jest przepisów interesujących z ich punktu widzenia, choć soja nie pojawiła się tu nigdy i w przyszłości raczej nic się w tym temacie nie zmieni.
Wracając do sojowych „wędlin”, wystarczy spojrzeć na skład i jeść się po prostu odechciewa. Woda, olej, skrobia, karagen* oraz soja, co do której trudno (przynajmniej mnie) wierzyć, że istnieje jeszcze na świecie w wersji innej niż GMO.
Poza tym, od lat niezmiennie irytuje mnie nawiązywanie – w przypadku bezmięsnych produktów dla wege – do haseł kojarzących się z dietą typowo mięsną. Kotlety czy gulasze sojowe albo – tak jak tutaj – sojowa wędlina o smaku wędzonego salami. Ktoś, kto jest wege, nie je wędlin, a tym bardziej nie śni po nocach o wędzonym salami i nie szuka tego typu mięsnych substytutów na sklepowych półkach. A przynajmniej nie powinien; jeśli szuka, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że jego wege świat oparty został na kruchych podstawach i zapewne rychło upadnie.
*część naukowców wskazuje, że skutki spożycia karagenu nie są do końca zbadane, nie wykluczając nawet jego rakotwórczego działania.
I na koniec HIT tego zestawienia:
Delma w 2 odsłonach: „z wiejskim masełkiem” oraz „o smaku wiejskiego bochenka z masełkiem”
Imitacja masła od Delmy czyli pospolita margaryna w zupełnie niepospolitej postaci. Komuś, kto ten substytut wymyślił, nie brak zarówno wyobraźni, jak i przebiegłości. Zawartość masła w każdym z tych produktów wynosi… 0,5%. Co poza tym wypełnia skład, widać na obrazku. Samo zdrowie – woda, tłuszcze roślinne, emulgatory, konserwanty, barwniki.
Masła – póki co – w sklepach nie brakuje. Chleb można upiec w domu, a jeśli komuś się nie chce – może kupić gotowy w dobrej albo chociaż w miarę dobrej piekarni. Po co sięgać po tak fatalnej jakości smarowidło? Poleciłbym docenić uroki połączenia dobrego pieczywa z oliwą extra vergine, ale wiem, że (niestety) są i tacy, których oliwa jako zamiennik tłuszczu do chleba zupełnie nie przekonuje. Skoro nie oliwa, to zdecydowanie lepiej masło, zamiast udających je utwardzonych tłuszczów roślinnych. Nie tylko pod postacią Delmy, ale i równie „innowacyjnych” produktów konkurencji.
Dla tych, którzy nie wiedzą, dodatkowa informacja: polirycynooleinian poliglicerolu to upłynniacz E476, powszechnie dodawany między innymi do popularnych, niskiej jakości słodyczy, w tym do większości wytwarzanych w Polsce czekolad (Wedel, Goplana, Wawel, etc.). Zwróćcie na ten dodatek uwagę, a okaże się, że zawiera go gros słodyczy, które wypełniają sklepowe półki. Od teraz E476 także w margarynach! ;-)
Do następnego razu.
FiK czuwa ;-)
Bardzo dobrze, że poruszasz takie tematy! Od czasu do czasu w ostateczności można ułatwić sobie życie czymś chemicznym, ale ciągłe zastępowanie ogólnie dotępnych rzeczy chemią to jakieś nieporozumienie :)
Tak się cieszę z tego wpisu ! :)
Nie wiedziałam że Inka to taki syf – boże a ja Karmelową tak uwielbiam .
Co do sera w ziołach kiedyś to był mój ulubiony obiad ”na szybko” , boże co ja jadłam .
A Delma to jak najbardziej faworyt ! Nie ma to jak masło/margaryna o smaku chleba ! :D
mimo wszystko Gulaszową czasami muszę zjeść :)
mimo wszystko Gulaszową czasami muszę zjeść :) bo lubię :)
mnie rozbraja margaryna o smaku chleba :D nie mam pojęcia z czym ludzie jedzą tę margarynę, skoro muszą dodawać sobie sztucznie smak chleba…a margaryny z tak „olbrzymią” zawartością masła nawet szkoda komentować.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy/ nie zauważałam, ile tego shitu stoi na półkach. Sosy owocowe…nawet tego nie chce się ludziom zrobić, tylko kupują takie…fuj. Przecież na ogół podaje się je dzieciom do deserów. I można zrobić je w sekundę. Jestem zafascynowana, na jakie pomysły wpada przemysł i jak wiele ludzi kupuje te pomysły. Ja kupuję jeden z nich :D…. Delmę. Mój mąż ją uwielbia… ja mam odruch wymiotny od samego zapachu. No i kiedyś….wiek temu…byłam fanem zupek chińskich ;). Wspaniałe studenckie czasy ;)
Jak dobrze być świadomym konsumentem :-)
A oferowania produktów sojowych o smaku kiełbachy, salami czy kurczaka nie rozumiem i chyba nigdy nie pojmę. Tak jak piszesz, jakbym była wegetarianką, to w życiu nie chciałabym zjeść czegoś mającego w nazwie kurczak czy szynka. A jak ktoś z różnych przyczyn mięsa nie może jest, to chyba takim świństwem sobie też głowy nie zawraca (choć pewnie się nie znam, bo skoro na półkach leży, to znaczy, że i popyt na to jest..).
Pozdrawiam,
Natalia
:-)
Wpis jest ciekawy i pełny wiedzy, ale trzymaj się swojego tematu a nie filozofuj na temat wegetarianizmu.
„Ktoś, kto jest wege, nie je wędlin, a tym bardziej nie śni po nocach o wędzonym salami i nie szuka tego typu mięsnych substytutów na sklepowych półkach.”
Skąd takie twierdzenie? Skąd ten stereotyp, że ktoś kto jest wegetarianinem nie lubi mięsa? Zastanów się nad tym. Wegetarianie to nie tylko ludzie, których odrzuca jedzenie kiełbasy. To by było zbyt proste. Wegetarianizm wypływa często z nabycia pewnego rodzaju wrażliwości, po uświadomieniu sobie jak bardzo cierpią i w jakich warunkach żyją hodowlane zwierzęta. Po refleksji, uświadomieniu pewnych faktów nadchodzi czas na zmianę. Stylu życia, myślenia, diety. Ale to nie zawsze idzie w parze ze zmianą upodobań kulinarnych! Zilustruje przykładem – masz, powiedzmy, 20 lat. Całe życie jesz mięso. Uwielbiasz syf z KFC. Nagle pod wpływem książki, filmu, kogoś bliskiego postanawiasz przejść na dietę bezmięsną. Przemyślałeś to dokładnie. Ale…no właśnie. Jak to sobie wyobrażasz? Że nagle rano się budzisz wege? Na dłoniach rosną Ci gałązki, dookoła ćwierkają ptaszki, a zapach ukochanego smażonego kurczaka powoduje nudności? Nie. Sprawia że ślinka Ci cieknie. Ale Ty go nie zjesz. Bo nie chcesz.Doskonale wiesz dlaczego nigdy więcej nie tkniesz mięsa. I powoli, powolutku się od niego odzwyczajasz. Dopiero po jakimś czasie Twoje ciało się przestawia, oczyszcza, reaguje obrzydzeniem na coś, co kiedyś budziło czysty zachwyt. Kulinarny zachwyt.
Dlatego nie czepiaj się mięsopodobnych produktów. Dla kogoś mogą być ważnym substytutem w tym początkowym, trudnym okresie. Dla kogoś uczynią decyzje o przejściu na wegetarianizm łatwiejszą, przyjemniejszą. A że nie są zbyt zdrowe? Bywa ;) Wegetarianie też potrzebują swojego fastfoodu, nie każdy z nas ma rozkład dnia buddyjskiego mnicha, czas na medytacje i gotowanie warzywek. Kiedy mam czas na gotowanie, robię to z przyjemnością. Kiedy zmęczona wpadam do domu po pracy, wrzucam na patelnię sojowego kotleta, jem i lecę na zajęcia.
Odrobinę wyrozumiałości poproszę.
Nie filozofuje, wyrazam natomiast wlasne zdanie, pozdrawiam
2 lata jak nie jem mięsa a czasem śnią mi się kabanosy i jadłabym :)
Paróweczki sojowe zdarza mi się jeść, raczej z sympatii, do kogoś kto wierzy, że mi tym zapewnia byt, bo smaczne specjalnie nie są. Wszystko zależy od punktu siedzenia.
Justyna to bardzo mądrze napisała. W pełni się z nią zgadzam.
Szy – filozofuje czy nie, może to jest własne zdanie ale brakuje Ci wiedzy o wegetarianach. Twoja opinia nie jest obiektywna, bo nie jesteś wege i nie rozumiesz do końca o co w tym chodzi. Polecam film „ziemianie”- jest dostępny na youtubie lub wykład: http://www.youtube.com/watch?v=t3DPCQjlanM
„Obiektywna opinia” to oksymoron. Opinia to wyraz pogladow tego, kto ja formuluje i komunikuje drugiej osobie albo szerszemu otoczeniu. Na jej tresc wplywa caloksztalt doswiadczen, swiatopoglad i caly szereg innych subiektywnych, nie dajacych sie zobiektywizowac czynnikow. Krotko mowiac, istota opinii przesadza o jej nieobiektywnym charakterze. Obiektywne opinie nie istnieja, tak samo, jak nie istnieje zadna nadrzedna sila sprawcza, ktora moglaby dokonac oceny, ze opinia „x” jest obiektywna albo nie.
Komentarz do wedlin sojowych jest wyrazem subiektywnej opinii autora. Zaden wegetarianin nie musi sie z nia zgadzac, ale to jeszcze nie oznacza, ze niezgoda jest rownoznaczna z opinia o obiektywnym charakterze.
Jestem wegetarianinem i stanę tutaj w obronie Szymona,
Przede wszystkim dziękuję, że zwrócił mi uwagę na karagen w tym produkcie – na pewno więcej nie kupię. Choć sam nie czuję potrzeby zjadania produktów mięsopodobnych, to jednak zdarzyło mi się zakupić to na próbę.
Ten atakujący post Justyny trochę robi z wegetarian grupę ludzi niedostępnych dla reszty. Co zresztą potwierdza następny post, mówiący o tym, że Szymon nigdy nas nie zrozumie.
Mięsożerca może się zbudzić następnego dnia i w ogóle nie czuć chęci do spożywania produktów mięsnych i mięsopodobnych – jak było w moim przypadku. Co więcej w kontrze Justynie napiszę że właśnie tak jak ty wyszydzasz to co Szymon mógłby sobie wyobrażać o stawaniu się wegetarianinem – tak dokładnie było ze mną. Po zobaczeniu pewnego filmu, nie ciekła mi żadna ślinka na widok kurczaka – to są sprawy indywidualne.
Zdagadzam się też w 100% z tym co Szymon stwierdza w poście. Z produktów m.in. roślinnych można zbudować sobie świetny jadłospis!
Ja mogę powiedzieć że wraz z przejściem na wegetarianizm zmieniło się moje spojrzenie na jedzenie. Wcale nie trzeba na siłę robić sobie udawanych kotletów na obiad. Po prostu je się zupełnie inne dania!
Ten blog to jedyny do którego wracam odkąd jestem wegetarianinem. Dzięki za świetne przepisy!
Keep rocking!!!!
Dzieki za ten glos rozsadku :-) pozdrawiam
Polecilibyscie jakies jadalne ketchupy w następnej edycji „co w koszyku”?
O ketchupie była mowa jakiś czas temu, sami kupujemy ten: https://www.facetikuchnia.com.pl/index.php/facet-na-zakupach-co-w-koszyku-iv/, pozdrawiam
Zgadzam się z Justyną. Bardzo często jest tak, że ludzie decydują się na dietę wegetariańską ze względów etycznych i ich wybór nie jest podyktowany upodobaniami kulinarnymi. I, na marginesie: wszystkie produkty Polsoi mają certyfikat, że są produkowane z soi niemodyfikowanej genetycznie.
W certyfikaty dotyczace soi nie wierze, wszystko mozna kupic ;-)
Oczywiście. Trzeba też pamiętać, że za wszystkim stoi układ.
Rzecz w tym, ze w przemysle spozywczym, jak w kazdym innym, chodzi przede wszystkim o zysk. By osiagnac ten zasadniczy cel, producent zywnosci gotow jest „sprzedac” konsumentowi kazdy kit, zeby tylko sklonic go do zakupu. Wiara w zgodnosc deklaracji z faktami czy w prawdziwosc certyfikatow to w takich warunkach tylko kwestia zaufania, a ja zaliczam sie do ludzi malej wiary. Soja to syf, ale nikogo nie naklaniam do podzielania mojego pogladu. Smacznego ;-)
Hej :) Ta seria wpisow zyskales we mnie jeszcze jedna fanke swojego bloga :) Swiadomosc tego, co jemy jest bardzo wazna. Czytanie etykiet nie boli, a przynosi tylko same korzysci. Nie tykam niczego co ma w skladzie syrop glukozowo- fruktozowy albo skladniki, ktorych nazwa brzmi zbyt tajemniczo ;) Jestesmy tym, co jemy!!!!
Dokładnie, witamy na pokładzie :-)
Hej :) Ta seria wpisow zyskales we mnie jeszcze jedna fanke swojego bloga :) Swiadomosc tego, co jemy jest bardzo wazna. Czytanie etykiet nie boli, a przynosi tylko same korzysci. Nie tykam niczego co ma w skladzie syrop glukozowo- fruktozowy albo skladniki, ktorych nazwa brzmi zbyt tajemniczo ;)
Z mojej ukochanej w dzieciństwie Inki też zrobili syf 3w1. Nieważne, od kiedy mam jaką taką wiedzę nt. instatntów to unikam wszelkich, więc i Potomstwo smaku Inki nie poznało. Innej zbożówki też nie, ale jeśli zrobię to raczej trochę tak po makdonaldowemu – anatola. Łatwe w przygotowaniu i nawet smaczne.
Ale margaryna o zapachu chleba to mój absolutny faworyt. Nie raz jak widziałam reklamy to mnie kusiło, żeby kupić, żeby się przekonać czy margaryna faktycznie może pachnieć jak chleb. Tylko jeszcze do kompletu wypadałoby mieć chleb o zapachu świeżego masła…
A co do oksymoronów – ja tam Twoje opinie uważam za obiektywne. Bo do złudzenia przypominają mi moje własne ;-)))
Dobrze wiedzieć ;-)
A najlepsza kawa zbożowa to Kujawianka (dostępna w Spolem na przykład). Kiedyś wklejalem foto na fanpage. Pozdrawiam.
Strasznym jedzeniem karmią nas producenci :(
Bardzo przydatny artykuł. Widać lekkie pióro autora :) Pozdrowienia!
Ten blog jest w moich top 10 codziennych lektur!