Smaki Toskanii z dala od turystycznych szlaków – o jedzeniu w tradycyjnej restauracji i małej prowincjonalnej pizzerii.
A konkretnie o dwóch lokalach z dala od głównych traktów.
Pierwszy to położona nieopodal Pistoi, na jednym z toskańskich wzgórz (ok. 500 m npm) w miasteczku Marliana tradycyjna restauracja Il Goraiolo, prowadzona przez włoską familię od dobrych kilkudziesięciu lat. Drugi natomiast to mała pizzeria Edicola w liczącej kilkuset mieszkańców górskiej wiosce Prunetta (1000 m npm), w pobliżu której mieszkaliśmy podczas naszych ostatnich włoskich wakacji (więcej o wakacyjnej miejscówce w Casa Marconi przeczytasz TUTAJ)
Część z Was być może pamięta, że zapowiedź tego wpisu pojawiła się… rok temu w tym poście: Między Pistoią a Lukką. FiK stwierdzeniu „wkrótce na blogu” kolejny raz nadał nowe znaczenie, ale grunt, że zmieściłem się z opublikowaniem tekstu chwilę przed upływem 12 miesięcy;-)
Il Goraiolo polecił nam zaprzyjaźniony muzyk mieszkający w Pistoi – Marco Fillipi, basista w Karl Max was a Broker. Zwróciliśmy się do niego z prośbą o namiar na miejsce, w którym lubi jeść i które odwiedzane jest przede wszystkim przez Włochów, a nie turystów. W ten sposób któregoś październikowego wieczoru trafiliśmy do Il Goraiolo, pokonując po drodze zatopioną w mroku wąską górską drogę, zakręconą jak serpentyna. Taką trasą dojeżdża się do Marliany, jadąc autem przez wzgórza (nie autostradą) zarówno od strony Lukki, jak i od Pistoi, Casa Marconi i Prunetty.
W październiku 2013 r. jeszcze nie przejmowaliśmy się glutenem (życie na bezglucie wdrożyliśmy od 1 maja 2014 r. – PRZECZYTAJ), w związku z czym składając zamówienia nie zwracaliśmy uwagi na potencjalną zawartość glutenu w potrawach. Szczególnie w pizzerii:-)
W Il Goraiolo wzięliśmy:
1. Płynną polentę z sosem pomidorowym i grzybami (Polenta con funghi, 8 EUR)
2. Sałatkę (Insalata mista, 4 EUR)
3. Półmisek różnych mięs z pieca i grilla (Girarrosto misto o alla griglia, 24 EUR za porcję dla 2 osób); w naszym zestawie znalazła się jagnięcina (agnello), kurczak (pollo), królik (coniglio), gołąb (piccione), smażone na ruszcie żeberka wieprzowe (rosticciana) i marynowana w oliwie i przyprawach wieprzowina z pieca (arista). Półmisek podawany jest przy zamówieniu przynajmniej dwóch porcji, więc jeśli ktoś ma odpowiedni spust, może zamówić to w pojedynkę;-)
Il Goraiolo mocno nas zaskoczył – i to pod wieloma względami.
Po pierwsze, przez zauważalną w menu ubogość warzyw i „kunszt” sałatkowy kucharza. W karcie dominowały mięsa i na mięso zdecydowanie warto było tam przyjść. Rzecz w tym, że dla mnie kuchnia włoska, nawet z uwzględnieniem szeregu regionalnych różnic, to między innymi bogactwo warzyw i ich kreatywne wykorzystanie w kuchni. A tu nic z tych rzeczy, poza dość smutno wyglądającą sałatką, podaną w sposób, którego – delikatnie rzecz ujmując – nie szanuję;-), no i sos z pomidorów do polenty. Ale za to – góra pysznego pieczonego mięsa, którą dosłownie najedliśmy się po uszy. Daliśmy temu wszystkiemu radę chyba tylko dlatego, że byliśmy po kolejnym wyczerpującym dniu zwiedzania, a poprzedni posiłek jedliśmy ileś tam godzin temu.
Wniosek? Marco lubi mięso i najwyraźniej nie jest wielkim miłośnikiem warzyw. Nasze upodobania trochę się różnią, stąd zaskoczenie pewną monotonią menu. Nie było ani jednej ryby. Była za to pełnia sezonu na grzyby, w tym borowiki (porcini), co znalazło odbicie w karcie: ravioli z grzybami, polenta z grzybami, gnocchi z grzybami, grzyby jako przystawka, makarony z mięsnymi sosami, mięso z pieca i jedna sałatka. Może gdyby była zima…, ale był wyjątkowo upalny październik czyli zdecydowanie pora na całe mnóstwo warzyw, nie tylko na grzyby.
Restauracja jest naprawdę sporych rozmiarów – wliczając duży przestronny ogródek i ogromną salę liczy sobie kilkadziesiąt stolików, więc latem, w pełni sezonu musi tętnić życiem. Atmosfera jest fajna, obsługa sympatyczna, nikt nie wciska karty win dając do zrozumienia, że kolacja bez aperitifu i wina do obiadu jest niewiele warta;-)
Il Goraiolo serwuje kuchnię bardzo konkretną – dania są sycące, porcje spore, a menu tworzą potrawy albo na mięsie bazujące, albo zawierające co najmniej jego dodatek. Nie wiem, czy zawitałbym tu drugi raz. Doświadczenie – jak każde – bezcenne, ale chyba jednak oczekiwałem czegoś innego. A może zaskoczyła mnie skala zamiłowania znajomego Włocha do tłustego mięsa bez zbędnych ozdobników:-)
O ile w Il Goraiolo obsługa jako tako komunikowała się po angielsku, o tyle w małej pizzerii (Edicola, Prunetta) nie było na to nawet cienia szansy.
Tak czy owak, głodny z kelnerem zawsze się dogada, a już na pewno we Włoszech i innych krajach południa, dzięki czemu bez większego problemu wybraliśmy dwie pizze, które po krótkim czasie oczekiwania (pora była późna, a bar tuż przed zamknięciem i opustoszały) trafiły na stół.
Do tego dzbanek najzwyklejszego w świecie chłodnego białego wytrawnego stołowego wina, które w ten upalny wieczór smakowało wybornie – do pizzerii mieliśmy 2-3 km piechotą, więc darowaliśmy sobie jazdę samochodem.
Kto chętny, proces przygotowania i wypieku pizzy w pizzerii może oglądać od początku do końca. To, co szczególnie zwracało uwagę, to tempo działania kucharza. Raz-dwa i cienki jak papier placek gotowy (a właściwie 2 naraz), za chwilę chochla sosu pomidorowego, w ułamku sekundy rozprowadzona łyżką po plackach, po czym dodatki (tu: mozzarella, świeże prosciutto, borowiki, karczochy) i buch – do oldschoolowego, opalanego drewnem pieca. Żałuję, że tego nie nagrałem.
Po całym dniu śmigania po Florencji w 40-stopniowym upale, gdzie było tak gorąco, że jedyne co byliśmy w stanie zjeść, to sorbety, między innymi z gorzkiej czekolady w czekoladziarni Venchi (mega!), nasze wymęczone organizmy domagały się pizzy tu i teraz. Na szczęście, nie trzeba było długo czekać, cienkie ciasto piecze się szybko. Prawdziwa włoska pizza z małego, schowanego przed światem prowincjonalnego baru smakowała dokładnie tak, jak trzeba. Placki były idealnie cienkie, pełne purchli, bliżej krańców kruche, a na środku nasiąknięte aromatycznymi dodatkami. Z ich spałaszowaniem uwinęliśmy się niemal tak szybko, jak kucharz z przyrządzeniem.
Bary jak ten w Prunetcie mają wiele uroku, a wrażenie to dodatkowo potęguje urlop i odpoczynek od codziennej rutyny. Na pewno lepiej próbować tradycyjnej włoskiej pizzy w najprostszym wydaniu właśnie w takich miejscach, zamiast tracić czas w skrajnie „uturystycznionych” przybytkach przy głównych traktach większych miast. Dla nas ten skromny posiłek był pierwsza klasa – przez całokształt, tj. uśmiechniętego kucharza, atmosferę, dzbanek wina, którego zawartość zniknęła, nim się pojawiła. Nie tylko dlatego, że głód to ponoć najlepszy kucharz:-)
CZYTAJ TEŻ O: CHIANTI, TOSKANIA
PS. Światło w Il Goraiolo było więcej niż marne (noc i klimatyczne latarnie), a zdjęcia pochodzą z kompaktu (lustrzanka padła po całym dniu fotografowania), dlatego są marnej jakości.
Włoska pizza na cienkim jest najlepsza na świecie!!!:)
Nie narzekaj na brak warzyw, dobre mięcho nie jest złe, a porcja ze zdjęcia wygląda bardzo zacnie! Takie małe bary w wioskach są zajebiste, nie tylko we Włoszech. Nawet lepiej jak nie można się dogadać, ten dreszcz niepewności co się właściwie dostanie do zjedzenia jest bezcenny;)
Tęsknię za Pistoią, byłam dawno temu
Włoska kuchnia jest najlepsza na świecie. Prosta i pełna smaków, których nie da się zapomnieć:)
Półmisek mięs wygląda iście bajkowo, oj zjedlibyśmy, może nawet dwa :P
Super miejsca, porcini to najszlachetniejsze grzyby – fajnie być tam w środku sezonu na nie
Smakowitości:) Mógłby Pan podać namiar na miejsce, w którym spędzał urlop w Toskanii? Szukam właśnie czegoś zacisznego na ten rok. Z góry dziękuję i pozdrawiam serdecznie, zuza
Fajne niszowe namiary, dzięki!!
:)
Mięso! Podoba mi się to miejsce :D
Spędzałam tam kiedyś urlop z rodziną, ale w restauracji niestety nie byłam. Może następnym razem, ja i mąż jesteśmy bardzo mięsożerni, choć od kilku miesięcy uczymy się od Pana przyrządzania warzyw. I jest pysznie :D